[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wiedziona potrzebą ocalenia tamtego człowieka i czymś jeszcze, mniejsensownym, zupełnie niemo\liwym do wytłumaczenia, Julie powstrzymała łzy zawodu,poło\yła dłonie na ramionach Zacka i poddała się pocałunkowi.W tej samej chwili wyczuł jej kapitulację; przeszedł go dreszcz, wargi stały się czułe.Nieświadoma odgłosu śniegu skrzypiącego pod stopami, stopniowo cichnącego, Juliepozwoliła, by Zack wargami rozwarł jej usta.Z własnej woli objęła go za szyję i zatopiłapalce w miękkich, gęstych włosach na karku.Poczuła, jak gwałtownie westchnął, gdyodwzajemniała pocałunek, i nagle wszystko się zmieniło.Teraz całował ją namiętnie, głaskałpo ramionach, wilgotnych włosach; podnosił jej głowę ku swoim zgłodniałym, natarczywymwargom.Gdzieś daleko, ponad nią, męski głos z teksańskim akcentem zapytał niepewnie:- Lady, potrzebuje pani pomocy?Julie słyszała i próbowała potrząsnąć przecząco głową, gdy\ usta, które tak mocnonapierały, uniemo\liwiały wyartykułowanie słowa.Gdzieś w głowie zakołatała myśl, \e totylko gra przed szoferem; było to dla niej równie oczywiste jak to, \e musi brać w niej udział,chce czy nie.Ale je\eli tak, to czemu nie mo\e choćby potrząsnąć głową czy otworzyć oczu?- Jak widzę, nie - zaciągający z teksańska głos brzmiał wesoło.- A pan? Potrzeba panuasysty przy tej robocie? Mógłbym pomóc.Zack uniósł głowę na tyle, by uwolnić usta.- Znajdz sobie własną kobietę, bo ta nale\y do mnie  powiedział miękkim, ochrypłymgłosem.Ostatnie słowa musnęły wargi Julie, potem ustami opadł na nie i próbował rozewrzećjęzykiem; jego ramiona objęły ją ciaśniej, biodra napierały twardo.Z cichym jękiem uległościJulie poddała się gorącemu, zmysłowemu pocałunkowi, jakiego nigdy wcześniej nie zaznała.Pięćdziesiąt metrów od nich otworzyły się drzwi cię\arówki i męski głos zawołał:- Hej, Peter, co się dzieje?- Człowieku, wiesz, jak to tutaj wygląda? Para dorosłych zabawia się jak dzieciaki,rzuca do siebie śnie\kami i obłapia w śniegu.- Dzieciak to mo\e z tego dopiero być, jak trochę nie zwolnią tempa.Być mo\e sprawił to głos tego drugiego, mo\e nagłe uświadomienie sobie rosnącegopodniecenia jej prześladowcy, mo\e przyczyną był odgłos zatrzaskiwanych drzwi szoferki i ryk silnika olbrzymiego wozu, wytaczającego się z zatoczki, dość \e Julie oprzytomniała.Oparła dłonie o ramiona Zacka i odepchnęła go, ale ka\dy ruch sprawiał jej niesłychanątrudność i opór wypadł dość blado.Wystraszona trudną do wytłumaczenia słabością, pchnęłamocniej.- Przestań! - zawołała cicho.- Przestań, on odjechał.Benedict, oszołomiony, usłyszał w jej głosie płacz.Uniósł głowę z po\ądaniem, nad którym z trudem panował, po\erał wzrokiem mokrą -od łez? od śniegu? - twarz i miękkie usta.Cudowna słodycz uległości Julie, delikatność jejdotyku sprawiły, \e Zack niemal pragnął posiąść ją w śniegu, tutaj i teraz.Powoli rozejrzał sięwokół i z ociąganiem wstał.Tak do końca nie wiedział, dlaczego nie zdecydowała sięwezwać na pomoc kierowcę cię\arówki, ale cokolwiek to było, z pewnością nie powinienwyra\ać wdzięczności przez próbę gwałtu w śniegu.W milczeniu, z trudem powstrzymując uśmiech, wyciągnął rękę.Kobieta, która ledwiechwilę temu rozpływała się w jego ramionach, najwyrazniej zebrała siły, bo zignorowałaprzyjazny gest i sama się podniosła.Jak mogła unikała jego wzroku.- Jestem cała mokra - poskar\yła się, otrząsając włosy.Zack odruchowo wyciągnął rękę, by strząsnąć z Julie śnieg, ale ona, unikając jegodotyku, sama otrzepała kurtkę i d\insy.- Nie myśl, \e mo\esz mnie dotykać tylko z powodu tego, co się stało przed chwilą! -ostrzegła.Ale Zack nie słuchał, zajęty podziwianiem rezultatów, jakie wywołał pocałunek:ogromne, ocienione gęstymi rzęsami oczy błyszczały, białą, delikatną cerę ozdabiał rumieniecciągnący się wysoko, a\ po kości policzkowe.Widok Julie Mathison w chwilach takich jak ta,wzburzonej i lekko podnieconej, zapierał dech.A jeszcze do tego była odwa\na i miała dobreserce- to, czego nie zdołał osiągnąć grozbami i gwałtownością, spowodował rozpaczliwąprośbą.- Pozwoliłam ci na pocałunek, bo przekonałeś mnie: nie było powodu, by ktoś ginąłtylko dlatego, \e ja się boję.A teraz ju\ jedzmy, miejmy w końcu tę mękę za sobą.- Wnioskuję z tonu, panno Mathison, \e znów jesteśmy przeciwnikami? - Zackwestchnął.- To oczywiste.Zawiozę cię, dokąd zechcesz, teraz ju\ bez \adnych sztuczek.Alepostawmy sprawę jasno: jak tylko znajdziemy się na miejscu, pozwolisz mi odejść [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl