[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Ale odwiedziny są zabronione - dodał z wyższością.Ray zmyślił bajeczkę o poważnej sytuacji rodzinnej, podkreślił jej nagłość i konieczność widzenia się z bratem.Procedura jest taka.wyja­śnił niechętnie wartownik, że zostawia się swoje nazwisko i numer tele­fonu, chociaż istniała bardzo nikła szansa, że ktoś się z nim skontaktuje.Nazajutrz, gdy łowił pstrągi w rzece Flathead.odezwała się jego komór­ka.Nieprzyjazny głos należący do niejakiej Allison z Porannej Gwiazdy spytał o Raya Atlee.Ciekawe kogo się baba spodziewała?Przyznał, że owszem, nosi takie nazwisko, a wówczas ona spytała, czego szukał w ośrodku.- Jest u państwa mój brat - odrzekł najuprzejmiej, jak tylko umiał.-Nazywa się Forrest Atlee i chciałbym się z nim zobaczyć.- Skąd pewność.że on tu jest?- Bo jest.Pani wie, że jest, ja wiem, że jest, więc czy moglibyśmy przestać bawić się w podchody?- Sprawdzę, ale niczego nie obiecuję.- Odłożyła słuchawkę, zanim zdążył cokolwiek dodać.Kolejny wrogi głos należał do Darrela, zarząd­cy czegoś tam.Telefon zadzwonił pod wieczór, gdy Ray wędrował po wzgórzach Swan Rangę w pobliżu Rezerwatu Głodnego Konia.Darrel był równie opryskliwy jak Allison.- Tylko pół godziny - rzucił.- Trzydzieści minut.Jutro o dziesiątej rano.Łatwiej można by wejść do więzienia o zaostrzonym rygorze.War­townik przy bramie obszukał go i zajrzał do samochodu.-Niech pan jedzie za nim - rozkazał.Na wąskiej drodze czekał ko­lejny wartownik w wózku golfowym, który zaprowadził Raya na mały parking przed budynkiem administracji.Tam czekała na niego Allison, na szczęście nie uzbrojona.Była wysoka, bardzo męska i gdy uścisnęła mu rękę, Ray stwierdził, że nigdy dotąd nie spotkał kogoś, kto tak bar­dzo górowałby nad nim fizycznie.Szybkim krokiem wprowadziła go do środka, gdzie zamontowane na widoku kamery śledziły każdy ich ruch.W pokoju bez okien przekazała go groźnie powarkującemu urzędnikowi niewiadomego pokroju, który, z delikatnością bagażowego, obmacał każdą wypukłość i każde zagłębienie jego ciała z wyjątkiem krocza, choć przez jedną upiorną chwilę Ray myślał, że dźgnie go i tam.- Ja tylko odwiedzam brata - zaprotestował i niewiele brakowało, żeby tamten chlasnął go na odlew w twarz.Gdy został dokładnie obszukany i obmacany, ponownie przejęła go Allison, która krótkim korytarzem zaprowadziła go do nagiego kwadra­towego pokoju: Ray uznał, że brakuje tam tylko miękko wykładanych ścian.W jedynych drzwiach było jedyne w pomieszczeniu okno i wska­zując je, Allison ostrzegła:- Będziemy obserwowali.- Co będziecie obserwowali? - spytał Ray.Przeszyła go wzrokiem, jakby chciała mu przyłożyć.Pośrodku pokoju stał stół i dwa krzesła.- Niech pan usiądzie - warknęła.Ray usiadł na wskazanym krześle tyłem do drzwi i przez dziesięć minut gapił się w ścianę.W końcu drzwi się otworzyły i wszedł Forrest.Na nogach nie miał łańcuchów, na rękach kajdanek, nie popychał go żaden krzepki strażnik.Bez słowa usiadł naprzeciwko Raya i splótł ręce na stole, jakby nadeszła pora medytacji.Długie włosy zniknęły.Był ostrzyżony na trzymilimetrowej długości jeża, a za uszami do gołej skóry.Był też starannie ogolo­ny i dziesięć kilo chudszy.Miał na sobie obszerną ciemnozieloną koszu­lę z małym kołnierzem i dwiema dużymi kieszeniami, podobną do tych, jakie noszą żołnierze.Na jej widok Ray rzucił:- To obóz dla rekrutów.- Jest ciężko - odrzekł Forrest bardzo cicho i powoli.- Robią ci pranie mózgu?- Dokładnie.Ray przyjechał, żeby spytać go o pieniądze i postanowił nie owijać niczego w bawełnę.- I co ci dają za te siedemset dolarów dziennie?- Nowe życie.Celna odpowiedź.Ray skinął głową.Forrest patrzył na niego nieru­chomymi oczami.Beznamiętnie, niemal ze smutkiem, jak na obcego.- Chcesz tu zostać cały rok?- Co najmniej.- To ćwierć miliona dolarów.Forrest leciutko wzruszył ramionami, jakby pieniądze nie stanowiły problemu, jakby mógł tam siedzieć trzy albo nawet pięć lat.- Bierzesz środki uspokajające? - spytał Ray, chcąc go sprowoko­wać.- Nie.- Zachowujesz się tak, jakbyś brał.- Nie biorę.Tu nie dają żadnych prochów.Ciekawe czemu, co? - Jego głos nabrał zjadliwości.Ray wiedział, że zegar tyka.Że dokładnie za trzydzieści minut przyj­dzie Allison, przerwie im rozmowę i wyprosi go z ośrodka, że już nie będzie mógł tu wrócić.Miał bardzo mało czasu, dlatego musiał posta­wić na wydajność.Do rzeczy, powtarzał sobie w duchu, przejdź do rze­czy.Wybadaj go.- Wziąłem testament ojca - powiedział.- I list, w którym wzywał nas do domu, ten z siódmego maja.Porównałem podpisy.Myślę, że są sfałszowane.- Coś ty.- Nie wiem, kto je sfałszował, ale podejrzewam, że ty.- Pozwij mnie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl