[ Pobierz całość w formacie PDF ] .- Każdą rzecz sprzedaję za dwadzieścia procent wartości.Ale w domu towaru nie będę trzymał, bo mnie policja zna, więc nie chcę się "zasrać" przez głupi rower, gdyby im strzelił pomysł zrobić u mnie rewizję.O widzicie, procę już mam - dodał Olek wyjmując z kieszeni zwyczajną procę.- A po co ci proca? - zapytałem zdziwiony.- Latarnię muszę skasować, bo cholernie arystokratycznie świeci.Widno od niej jak w dzień i przeszkadza mi zabrać rower.Może pan dać dzisiaj połowę forsy? - zwrócił się Olek do Wicusia.Wicuś nic nie odpowiedział, tylko pytająco spojrzał na mnie.- Daj mu, Wicuś, wszystko - odezwałem się.- Olek to charakterny chłopak, nie nawali, a gdyby coś nie tego, to ja ci forsę zwrócę.Wicuś dał Olkowi sto dwadzieścia złotych, a Olek zapisał adres, pod który obiecał dostarczyć rower następnego dnia o szóstej rano.- Wszystko załatwione, więc wracamy? - zaproponował Mały.- Dobrze.Zaczekajcie tylko chwilę, bo muszę się "odpryskać" odpowiedziałem wchodząc do bramy.Gdy wróciłem po trzech minutach, zastałem zupełnie inną sytuację.Olek i Wicuś stali w pewne j odległości po drugiej stronie ulicy, a przed bramą na brzegu chodnika Mały szarpał się z przodownikiem policji.Podszedłem do nich i ciągnę Małego za rękę w swoją stronę mówiąc:- Chodź, idziemy do domu.- Niech pan odejdzie - wrzasnął na mnie przodownik i ciągnie Małego w jedną stronę, a ja w drugą.- Tak? - powiedział wreszcie policjant.- No to obydwaj do komisariatu!Mówiąc to chwycił mnie za rękaw i silnie pociągnął do siebie.Nastawiłem łeb do przodu i odepchnąłem się nogą, więc siłą szarpnięcia i własnego odbicia strzeliłem policjanta łbem w twarz.Potoczył się do tyłu i upadł na wznak na środku jezdni z moją czapką w rękach, bo w momencie uderzenia chciał mnie złapać za głowę.Gdy usiadł, już byłem przy nim.Wyrwałem swoją czapkę i wracając na chodnik wsadziłem ją z powrotem na głowę.- Uciekajmy! - krzyknął Mały i rzucił się do ucieczki.Już ruszyłem za Małym, ale jeszcze raz obejrzałem się i zobaczyłem, że "glina" już stoi i odpina kaburę pistoletu.- Zaczekaj, niech wyjmie! - zawołałem do Małego i zatrzymałem się.Policjant doskoczył do mnie z pistoletem w ręku.W tym okresie policjanci mieli już amunicję.Dostawił mi pistolet do głowy wołając:- Do komisariatu, łobuzie! Ja cię nauczę bić łbem!- Za chude uszy masz na to, żeby mnie zabrać do komisariatu, a łbem bić też na pewno lepiej potrafię od ciebie.Jazda stąd, bo jeszcze raz dostaniesz, a łobuzem to ty jesteś, bo zaczepiasz porządnych ludzi na ulicy.Gdy ruszyłem na niego, odskoczył kilka kroków do tyłu.Podchodzę znowu, a ten zabiega mi drogę i straszy spluwą.Gdy w pewnej chwili prawie że przystawił mi ją do głowy, zawołałem:- Weź to, k.twoja mać, bo wystrzeli i może mnie skaleczyć.- Zawołam Niemców! - woła policjant.- Ja mam w d.ciebie i twoich Niemców - odpowiadam.- Do komisariatu! - woła znów tamten.- Kiedy nie mogę, bo idę w inną stronę.Co ruszam na niego, to on odskakuje.Gdy odchodzą, znów zabiega mi drogę - i tak w kółko.Już zrobiło się zbiegowisko.Spojrzałem - Mały stoi wśród ludzi i uważa, żeby w razie potrzeby przyjść z pomocą."Za długo to, już trwa" - pomyślałem.Uciekać nie mogę, bo ten wariat może strzelić za mną, a jeśli znowu napatoczy się drugi policjant, to będzie szlachtuz.Będę musiał strzelać do obydwóch.Nie mogę przecież dać się zabrać do komisariatu, bo mam w kieszeni pistolet, za posiadanie którego zapłacę głową.Zakończenie przyszło z zupełnie niespodziewanej strony.Podszedł do nas jakiś cywil i zapytał, co się tu dzieje.- Ten łobuz uderzył mnie łbem - odpowiedział policjant.- Bo frajer myśli, że to dobre przedwojenne czasy, kiedy bez żadnego powodu bili nas pałkami i zabierali na przechowanie do komisariatu - dodałem od siebie.Cywil zwrócił się do policjanta, mówiąc ostro:- Niech pan da spokój, niech pan stąd idzie!- Ale przecież on mnie uderzył - upiera się policjant.- Niech pan stąd idzie, mówię panu! - wrzasnął rozkazująco cywil.Policjant popatrzył z żalem, że musi mnie zostawić, odszedł i znikł zarogiem ulicy Czerniakowskiej.Uważałem, że cywilowi należy się wyjaśnienie, więc podszedłem do niego i mówię:- No bo, patrz pan, przyczepi się taki nie taki do człowieka.- Niech pan da spokój, niech pan lepiej już stąd idzie - przerwał mi cywil.- No tak, chyba masz pan rację - odpowiedziałem po chwili namysłu i poszedłem z Małym w kierunku swojej ulicy.Po chwili przyłączyli się do nas Olek i Wicuś.- Powiedzcie teraz, co to była za draka? - zapytałem chłopaków.- O co on się do was przyczepił?- O nic - odpowiedział Mały.- Gdy czekaliśmy na ciebie, podszedł policjant i zawołał: "Rozejść się! Jazda! Już was tu nie ma!" Olek nie lubi mieć z policją do czynienia, więc od razu przeszedł na drugą stronę ulicy.Wicek nietutejszy, z "władzą" nie chce zaczynać, to też odszedł, a ja stoję dalej."A ty co?" - zapytał mnie policjant."Na kolegę czekam" - odpowiedziałem."No już, uciekaj, czego jeszcze stoisz?" - woła znów "glina"."Czego stoję? No, bo nie siedzę"."Ach tak? No, to będzieszsiedział" - zawołał i zaczął mnie ciągnąć, a ja się nie dawałem.I właśnie w tym momencie ty wyszedłeś z bramy - zakończył Mały
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plhanula1950.keep.pl
|