[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Może chodzić.- Wszystko będzie dobrze - szepnął Igan na ucho Harreyowi.- Pomóż jej wyjść.- Czuję się dobrze - powiedziała Lizabeth, podając ramię mężowi i wychodząc z ciężarówki.- Gdzie jesteśmy? - spytał Igan.- W miejscu, które zaraz opuścimy - odparł Glisson - Jaki jest stan więźnia?- Dochodzi do siebie - odpowiedział Bonmur -pomóżcie mi go stąd wyciągnąć.- Dlaczego się zatrzymaliśmy? - spytał Harrey.- Z powodu ostrego zbocza - wyjaśnił Glisson.Ciężarówka dalej nie pojedzie.Bonmur i Igan wynieśli Srengaarda.- Trzeba zdecydować, co z nim zrobić -- powiedział Cyborg.Słysząc, że mówi się o nim, więzień otworzył oczy.Bolała go szczęka po ciosie Harreya.Krew pulsowała mu w skroniach.Ręce zdrętwiały.Był głodny i spragniony.Kurz dostał mu się do nosa, więc kichnął.- Może należy się go pozbyć - zaproponował Igan.- Nie sądzę - odparł Bonmur.- Będziemy potrzebować doświadczonych ludzi.Srengaard spojrzał na nich w chwili, gdy Glisson zapytał:- Zabijamy go, czy zatrzymujemy?Harrey poczuł jak Lizabeth chwyta go za ramię.- Niech żyje na razie - zdecydował Bonmur.- Jeśli nie sprawi nam nowych kłopotów - dodał Igan.- Zawsze będzie można wykorzystać niektóre jego części albo zrobić nowego Srengaarda.Nie musimy się śpieszyć.Srengaard siedział cicho.Głos Cyborga zmroził go.„Twardy człowiek.Zabójca” - myślał.- A teraz czas na nas! - rozkazał Cyborg.- Musimy.- przerwał i spojrzał na megalopolię.Stało się nad nią coś, co można by porównać z jednoczesnym wybuchem miliona sztucznych ogni.- Co się dzieje - spytała Lizabeth.- Cicho - rozkazał Glisson.- Patrzcie!- Ale o co chodzi? - krzyknęła kobieta z płaczem.- Śmierć megalopolii - powiedział Bonmur.Dotarł do nich jakiś niewyraźny, stłumiony pomruk.- To straszne - szepnęła Lizabeth.- Potwory! - warknął Harrey.- Tutaj cierpimy - powiedział Igan - a tam umierają.Dziesięć kilometrów od miejsca, w którym znajdowali się uciekinierzy, zielona mgła całkowicie przesyciła powietrze.- Czy przewidzieliście, że użyją gazu? - spytał Bonmur.- Wiedzieliśmy co zrobią - odparł Glisson.- Wierzę.Sterylizują region.- Co to znaczy? - spytał Harrey.- Mgła pochodzi z wentylatorów, którymi puszczają zwykle gaz antykoncepcyjny - wyjaśnił chirurg.- Jedna molekuła na milion i koniec.Igan spojrzał Srengaardowi prosto w oczy.- Oni nas kochają, chronią nas, opiekują się nami - wyrecytował z całą powagą.- Co się dzieje? - spytał Srengaard.- Nie słyszysz? Nie widzisz? Nadludzie, których tak kochasz, sterylizują Seatac.Miałeś przyjaciół w mieście?- Przyjaciół? - Srengaard odwrócił się w stronę mgły.Wszystkie światła gasły falami.Delikatny pomruk rozpłynął się w ciszy.- Co teraz o nich myślisz? - nalegał Igan.Srengaard potrząsnął głową, bo nie miał już siły mówić.To mogła być tylko halucynacja, zwodziły go zmysły.- Dlaczego nie odpowiadasz?- Zostaw go pan w spokoju - zirytował się Harrey.-My też cierpimy.Nie masz pan serca, czy jak?- Jego oczy są otwarte, ale nie chce wierzyć w to, co widzi.- Jak mogli tak postąpić? - powtarzała w kółko Lizabeth.- Instynkt samozachowawczy - warknął Bonmur.- Cecha, której nasz przyjaciel Srengaard wydaje się być całkowicie pozbawiony.Z pewnością błąd w jego modelowaniu.Srengaard nie mógł oderwać oczu od chmury.Nagle poczuł jak bardzo jest ułomny.Myślał o personelu szpitalnym, embrionach, o swojej żonie.Wszyscy przestali istnieć.Czuł się pusty w środku, niezdolny do żadnych uczuć.Ciągle powtarzał tylko jedno pytanie: „Jaki był ich cel?”- Ruszamy - rozkazał Glisson.- Do kabiny z nim.Brutalne ręce podniosły go.Rozpoznał Glissona i Bonmura.Ich brak emocji nadal go zaskakiwał.Nigdy nie widział istot tak zupełnie pozbawionych ludzkich uczuć.Pojazd pozbawiony zbędnego balastu ruszył żwawo.Srengaard leżał na podłodze i rzucało nim po wybojach.Lizabeth siedząca nad nim w pewnym momencie syknęła z bólu.Poczuł dla niej litość.Było to jego pierwsze uczucie od chwili unicestwienia megalopolii.W ciemności Lizabeth wzięła rękę swego męża.Od czasu do czasu księżyc oświetlał głowę Glissona siedzącego w szoferce.Siła emanująca z jego ruchów coraz bardziej ją niepokoiła.Poza tym nie wiedzieć czemu zaswędział ją brzuch.Chciała się podrapać, ale wolała nie zwracać na siebie uwagi.Służba Posłańców powstała powoli, niezależnie od Cyborgów i Nadludzi, a istniała głównie dzięki dyskrecji swoich członków.Teraz, przerażona, postępowała według rad danych jej podczas treningu.Harrey przekazał: „Igan i Bonmur - - czytam w ich myślach.To nowe Cyborgi.Mają wmontowane komputery.Właśnie uczą się okazywać normalne reakcje i kontrolować emocje.Odkrywają naturę ludzką”.„Masz rację”.„To zupełne zerwanie z Centrum.Nie będą mogli tam wrócić”.„To wyjaśnia zagładę Seatac”.- Zaczęła się trząść.„Nie możemy im ufać” - Harrey przytulił ją.Ciężarówka przedzierała się przez wzgórza i prerie.Czasami jechali po ścieżkach, czasem po wyschniętym korycie rzeki.Trochę przed świtem wjechali do lasu z sosen i cedrów.Glisson zatrzymał się wreszcie przed starą budowlą pokrytą mchem.Okiennice zasłaniały okna, ale porastający je bluszcz dowodził, że już dawno ich nie otwierano.Kiedy zamilkły turbiny pojazdu, jego pasażerowie usłyszeli warkot jakiejś maszyny.Odgłos pochodził spomiędzy drzew.Otworzyły się ukryte drzwi w ścianie budowli i ukazał się stary człowiek.Miał wielką głowę, silną szczękę i obwisłe ramiona.Jego twarz przepełniona była służalczością.- To znak - wyjaśnił Glisson.- Na razie wszystko jest w porządku.Wyszedł z kabiny, zbliżył się do starca i zakasłał.- Ostatnio jest tu wielu chorych - powiedział człowiek.Miał głos tak samo przymilny jak twarz.- Nie jesteś jedynym, który ma problemy - odparł Glisson [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl