[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Spojrzała na siedzącą obok kobietę.Pernille pokręciła głową. A las?  rzuciła Lund. Pinseskoven? Las Zielonoświątkowy. Co oni by tam mieli robić, do cholery?  zdziwił się Brix. Napustkowiu.Na końcu świata. Tam się to zaczęło.Może on chce też tam to skończyć. Poddaj się, ja się wszystkim zajmę.Odłożyła mikrofon i zjechała na Vestamager. Po co mieliby jechać do lasu?  Pernille też zdziwił ten pomysł.Ruch na ulicach był coraz słabszy.Wkrótce skończyły się latarnie idwupasmówka, prowadząca do długiej wilgotnej drogi wiodącej do lasu.Po pewnym czasie droga zrobiła się jeszcze węższa, a potemprzerodziła się w dróżkę.Koniec świata, powiedział Brix.I wreszcie miał rację. Theis Birk Larsen trzymał trzecią puszkę piwa, nie patrząc za bardzo,dokąd jadą.Był trochę pijany, bardzo szczęśliwy.Wspominał. Mój pierwszy pies nazywał się Corfu.Pamiętasz? Tak. W głosie Skarbaka słychać było znudzenie. Przemyciliśmy go z Grecji w plecaku.Nauczyliśmy się wtedy parurzeczy, co? Nie miałem pojęcia, że mały pies może tyle srać.Birk Larsen skrzywił się nad piwem. Może niedługo znowu coś przemycimy.Trzeba zapłacić za dom.Jeśli mnie wsadzą za tego cholernego nauczyciela.Spojrzał na mężczyznę za kółkiem. Poradzisz sobie. Poklepał go po ramieniu. Pokierujeszwszystkim.Chwycił pozostałe puszki. Chcesz jeszcze piwa? Nie. To ja wypiję twoje.Jechali teraz drogą gruntową.Furgonetka podskakiwała i chwiała sięna boki. Dokąd my jedziemy, do cholery? Niedaleko. Pernille nas zabije, jeśli nie wrócimy na tort. Birk Larsen uniósłpuszkę. Za kobiety.I upił potężny łyk.Nad nimi rozległ się ryk.Błysnęły światła.Birk Larsen patrzył, jaksamolot pasażerski spływa z nocnego nieba. Jesteśmy koło lotniska.Co za kretyn tu trzyma psy? Muszę ci coś pokazać.To nie potrwa długo.I będziemy mieli to zgłowy. Pernille.Furgonetka podskoczyła.Theis spojrzał na drogę w świetlereflektorów.%7łwir.A z boku jakieś rowy.W szarym świetle księżyca schowanego za chmurami widać było zarys lasu.Mignęło mu mglistewspomnienie, zamroczone piwem.Przerwał mu Vagn Skarbak. Pamiętasz, jak poszliśmy nocą na ryby? Jebać ryby, Vagn.Gdzie ten cholerny pies?Zaczęły się drzewa.Nagie srebrne pnie.Smukłe pnie sterczące zziemi jak martwe kończyny. Zmarzliśmy na kość.I żadnej cholery nie złowiłem.Teraz jechali niemal spacerowym tempem.I ciągle podskakiwali nawybojach.Birk Larsen czuł się otępiały, pijany i głupi. Powiedziałeś, że jak nie przyniesiemy paru węgorzy, Pernillepomyśli, że poszliśmy pić.Szkoda, że nie widziałeś jej miny, jak wyjąłemparę.Nigdy nie pytałeś, skąd je wziąłem. Vagn. A ja je ukradłem komuś z pułapki. I co z tego?Vagn Skarbak kiwnął głową. Właśnie.I co z tego? Dopóki wszystko gra, nie ma sprawy.Znalazł miejsce, którego szukał.Zatrzymał się.Zaciągnął hamulec.Srebrne łuszczące się pnie połyskiwały w świetle księżyca.Głębokierowy ciągnęły się po obu stronach drogi.Ani śladu życia.Skarbak wyskoczył, przeszedł na tył, otworzył drzwi.Birk Larsen westchnął.Wziął łyk.Uznał, że chce mu się siku.Wysiadł i odszedł na stronę.Vagn Skarbak się przebrał.Stał w pełnym stroju myśliwskim.Długieczarne kalosze, długi płaszcz khaki.Na ramieniu shotgun.Wyciągnąłjeszcze jedną parę gumowych butów. Musisz to włożyć, Theis. Co to jest? Włóż je po prostu, dobra?Potem wziął w ręce ciężki kawałek drewna.  Jedzmy do domu  westchnął Birk Larsen. Pernille.Nie zauważył, jak się zbliża.Kawał drewna uderzył go w skroń.Krewzalała mu oczy, a on zatoczył się na drzwi furgonetki i padł na ziemię.Skarbak trącił go lufą shotguna. Nic ci nie jest.Wstawaj.Wyciągnął z samochodu i włączył wielką latarkę.Zatrzasnął drzwi. Zapomnij o butach  powiedział. Idziemy.I pchnął Theisa w stronę drzew.Dziesięć minut pózniej Lund zaparkowała przy mostku, tam gdzieznaleziono ciało Nanny, i ruszyła w stronę lasu długą prostą ścieżką, zPernille u boku.Gdzieś za nimi błyskały światła.Słyszały radio i ludzkiegłosy.W górze krążył helikopter, a jasny promień jego szperaczaprzeczesywał ciemności Lasu Zielonoświątkowego.Ona miała tylko słabą latarkę i wątłe światło księżyca, które sączyłosię przez cienkie chmury.Zadzwonił telefon. Posłałem od lotniska kilka wozów i zespół z psem  powiedziałBrix. Znalezli furgonetkę.Jest pusta.Przypomniała sobie las z poprzedniego razu.Labirynt ścieżek idróżek, poprzecinany rowami, płatami bagnistej łąki i kanałami.Stosywyrąbanych pni blokowały niektóre trakty leśne.Inne zamieniły wtrzęsawisko po ostatnim deszczu. Psy. zaczęła Lund. Psy złapały trop.Idą za nim. Ilu masz ludzi? W tej chwili pięć patroli.Gdzie jesteś? W lesie.Chyba przed wami.Musimy się spieszyć.Słyszała szczekanie, widziała błyski latarek.Zaczekała.Ustaliłakierunek.Wyciągnęła mapę wziętą ze skrzynki, które wszędzie rozstawiałafundacja ochrony środowiska naturalnego. Przypomniała sobie, jak Jan Meyer szczerzył się szeroko z martwymlisem pod pachą, drut na szyi zwierzaka i zuchową chustę.Ruszyła.Pernille podążała za nią.Theis Birk Larsen się potknął.Vagn Skarbak z shotgunem w ręku szedł z tyłu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl