[ Pobierz całość w formacie PDF ] . Porozmawiamy?Zabrzmiało jak zatańczymy?.O Boże.Sen mara, Bóg wiara.Uciekać.Uciekać!Skutki picia wódki.Robaki pod poduszki.Aniele i święci, w których nie wierzył, i tak dalej, a kysz!Tschapieski mara był jednak zaskakująco szybki.Zastąpił mudrogę, chwiejąc się nieznacznie.Trudno było w to uwierzyć, alemara też była pijana.Jeszcze bardziej niż on. Stój! Musimy porozmawiać!Kowalski ruszył przed siebie w popłochu.Tschapieski maraza nim.Kobieta, która przed chwilą wyrzucała worki pod kamienicę,wysunęła głowę z auta i długo za nimi spoglądała, aż czyjeśsilne dłonie wciągnęły ją do środka. Jesteś nieostrożna! zabrzmiał wyrzutem cichy męskiszept. Zamknij się! odpowiedziała kobieta i z niepokojemspojrzała w okna, które przypomniały jej oczy FrankaDerbacha.Pomimo przejmującego zimna poczuła się zdecydowanielepiej.Zaśmiała się cicho.Mężczyzna najpierw jej zawtórował,a potem gwałtownie, z uwielbieniem zaczął całować jej ręce.Rozdział IXNie nadużyłem alkoholu.To cały świat jest trzy kieliszki do tyłu.Humphrey BogartKowalski otworzył oczy.Przejechał językiem pospierzchniętych wargach.Chciało mu się pić.Coś łechtało gow nos.Kichnął.Powoli przekręcił się na bok.Nic niepołamane, wszystko naswoim miejscu.Bardzo dobrze!Czuł tylko piasek w oczach.Znak, że krótko spał i dużo wypił.Wszystko w normie, łeb pękał.Co za straszny sen! Dobry Boże,choć nie wierzył w dobrych i w bogów, chyba nic nie brał? Miałjuż nie brać.Jakie to smutne gdyby jednak.Ale chyba nie, bomimo piasku w oczach czuł się przyjemnie rozluzniony.Poproszku tak by się nie czuł, więc chyba nie brał.Przeciągnął się i zahaczył o coś ręką.Spojrzał przed siebie.Niewyrazny, zamglony obraz powoli się krystalizował.Obok leżało coś dużego.Co to jest?Wytężył wzrok.Niemożliwe.Przetarł oczy.Jeszcze raz przetarł.Tarł.I tarł.Duży człowiek.Za duże na kurwę&Aaaaa!Aaaaa!Buldog.Chrapał.Buldog jak nic.Kowalski przełknął ślinę i zesztywniał.Jednak coś brał.Cośostrego.A miał już nie brać.Przez chwilę słyszał tylko swójprzyspieszony oddech.Buldog nadal leżał na łóżku i chrapał.Z otwartymi ustami.Uzębienie miał jeszcze nawet, nawet jak na buldogaprzystało.A więc nie brał, bo Tschapieski naprawdę leżał.Tu.Był.Spał.Spokojnie.Tylko spokojnie.A może brał? Lepiej, jakby sięokazało, że brał.Nie.Nie brał.Boże kochany, nie wierzył, aleBoże kochany?! Jeszcze przez krótką chwilę rozważał, ufał,wierzył, że może mu się to śni.Uchwycił się tej myśli jaknajostatniejszej deski ratunku, zamykał i otwierał oczy, alewidok był wciąż ten sam.Buldog leżał jak leżał.Rzadkie białe włosy w nieładzie, powieki półprzymknięte,tłuste policzki i pofałdowana szyja pokryte kilkudniowymzarostem.Rozpięta do połowy koszula ukazywała zarośniętąsiwym włosem klatkę piersiową.Wielki brzuch unosił sięi gwałtownie opadał.Dół brzucha zakrywała kołdra, spod którejwystawała blada, zaskakująco chuda noga w skarpetce.Dobrze,że chociaż ta kołdra na buldożym brzuchu leżała.Kowalskiemuwystarczyło, że zobaczył zęby.Wystarczyło całkowicie.Przełknął ślinę i przeniósł wzrok na unoszący się w powietrzukurz.Powietrze było gęste i brudne, tak samo jak materaci pościel leżąca tuż obok.Brudne było wszystko: ściany, podłogii zasłony, przez które próbowało przebić się słońce.Wstał.Aóżko zaskrzypiało żałośnie.Jak skrzypce jego małegosąsiada z dołu, rzępolił całymi dniami.Biedne tureckie dziecko.Niezdolne.Słaby promień słońca padł dokładnie w to miejsce, gdzieprzed chwilą siedział.Zaraz padnie na twarz Buldoga.Jego szefleżał na łóżku w skarpetkach i bez spodni, a on przed chwiląleżał obok szefa.Kowalski ruszył do okna, deski zaskrzypiały,Buldog chrząknął, przekręcił się na bok i spał dalej.Idąc,Kowalski czuł, jak skarpetki przyklejają mu się do podłogi.Końcem palca uniósł zasłonę.Ponure i mokrawe podwórko nicmu nie mówiło.Sądząc po pozycji słońca, poranek był jeszczewczesny.W nocy padało.Pilnie, natychmiast potrzebowałprzestrzeni i powrotu pamięci.Pamiętał, że padało, pamiętał,że spotkał marę Tschapieskiego pod kamienicą Romów, ale jakznalazł się tu, już nie pamiętał.W oknach ceglanego budynku naprzeciw dojrzał kraty.Odwrócił się i rozejrzał po pokoju.Fotel, dwa łóżka, dwakrzesła, niewielki drewniany stół, umywalka i miska.Jakw celi.W lepszej celi.A może ich zgarnęli wczoraj? Ale za co?Ale kto? Ale ich? Nie.Niemożliwe.Nikt nie zgarnia Buldogai Kowalskiego tak po prostu.A nawet gdyby, to dlaczegoBuldog śpi bez spodni?Czas jakby się zatrzymał.Pamięć wciąż nie wracała.Czuł sięcoraz gorzej.Małe pocieszenie znajdował w tym, ale doprawdy tylko małe,że w przeciwieństwie do Tschapieskiego był ubrany.Brakowałomu tylko butów.Podszedł do łóżka na palcach.Nachylił sięi znalazł je obok damskich stringów.Coś mu się przypomniało,ale czy akurat takiej pamięci pragnął?Szybko włożył buty, podniósł kurtkę, leżała na podłodze,skrywał się pod nią damski pantofel.Różowy, tandetny,z pomponikiem.Babsi rozszarpałaby go w trzy minuty.Zlina by jej ciekła.Jeszcze tylko trzy kroki i drzwi.Nacisnął klamkę.Zamknięte! Dokąd się pan tak spieszysz? usłyszał zniekształconyziewaniem głos Tschapieskiego.Oberhauptkomisarz siedział z rozwichrzonym włosem nabrzegu łóżka, przeciągał się, ziewał.Drapał się po włochatejpiersi.Aóżko jęczało przerazliwie.Płakało.A Buldog te włosy,włosiska pach na lewo, pach na prawo uklepywał te włosyna głowie, drapał pierś i tak na zmianę te włosy biedne.Właśnie schylał się po spodnie i jedną ręką te spodnie, a drugąte włosy& a z kieszeni wypadały mu po kolei monety.Jedna, dwie, trzy.Kowalski pomyślał, że jak orzeł to mu sięto śni!Reszka&Boże, dobry, kochany i tak dalej&Buldog wciągnął spodnie, zapiął starannie koszulę nawszystkie guziki, opięła jego piłkę niemiłosiernie.Kowalski niemógł patrzeć na to spokojnie, ale patrzył, przełykał ślinę.Patrzył.Przełykał.Buldog wstał.W łóżku pękła ostatnia sprężyna.Już nie będzie to łóżkowięcej płakało, grało na skrzypcach jak Kowalskiego sąsiad,biedne niezdolne tureckie dziecko.Kurwa, co on tu robi? W żałosnym rzępoleniu skrzypiecbiednego łóżka za kratami?Teraz po oddech i powietrze podszedł do okna Buldog.Rozsunął zasłonki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plhanula1950.keep.pl
|