[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Dwa z jadących między nimi aut skręciły i po kolejnych kilku minutach miasteczko skończyło się ustępując miejsca krajobrazom jak z pocztówki.Trzy samochody jechały częściowo uprzątniętą ze śniegu drogą, prowadzącą wzdłuż brzegu skutego lodem i porośniętego sosnami, jeziora.Śnieg gęstniał, co wcale nie podobało się Coltrane`owi.Ciemne chmury wisiały nisko, zasłaniając pobliskie szczyty.Walt zapalił światła, to samo zrobił po chwili kierowca w środku, Coltrane – chcąc pozostać niewidocznym – jeszcze się wahał.Po kolejnych kilku minutach środkowy samochód zwolnił, zamigotał kierunkowskazem, skręcił w boczną drogę i Coltrane został sam na sam z Waltem – pięćdziesiąt metrów za nim.Zwolnił, by zwiększyć dzielącą ich odległość.Miał nadzieję, że ponieważ warunki jazdy robiły się coraz trudniejsze, nie wywoła to podejrzeń, okazało się jednak, że Walt także zwalnia.Coltrane mówił sobie, że nie dlatego iż domyślił się, kto za nim jedzie.Walt zwalniał coraz bardziej.A niech to cholera! W samochodzie Walta zamigotał kierunkowskaz i wóz skręcił w prawo.Zaraz za zakrętem widniało kilka domów, potem był już tylko las.Po mniej więcej czterystu metrach Walt skręcił w prowadzącą na lewo wąską dróżkę.Kiedy Coltrane dojechał do zjazdu z głównej drogi, samochód Walta już zniknął w lesie.Coltrane zahamował i popatrzył na ślady opon.Śnieg padał tak gęsto, że nie mógł przebić się wzrokiem przez drzewa, w które wjechał samochód Walta.Ciekawe czy Walt, wracał skąd przybył, czy też go zauważył i chce zastawić pułapkę?Śnieg zasypywał ślady opon.Co robić? Dalsze czekanie mogło spowodować, że zgubi Walta na dobre, więc zgasił silnik, założył kapelusz, rękawiczki i szalik, schował aparat pod kurtkę, zapiął ją i wysiadł.Było znacznie zimniej niż w miasteczku, ale to się nie liczyło.Musiał znaleźć Tash.Liczyło się uzyskanie odpowiedzi.Poszedł za śladami opon.Śnieg sięgał mu do kostek – dwa centymetry poniżej cholewek butów.Coraz większe płatki raz za razem przyklejały mu się do powiek, przez co musiał ciągle mrugać.Rozejrzał się wokół, by sprawdzić, czy Walt nie skrył się za którymś z drzew.Po kilkudziesięciu metrach droga się rozwidlała, ślady opon skręcały w prawo.Coltrane poszedł za nimi.Jedynymi odgłosami był cichutki szum spadających płatków i stłumione skrzypienie śniegu pod jego stopami.Mrok gęstniał.Po kolejnych pięćdziesięciu krokach Coltrane musiał gwałtownie się zatrzymać – miał przed sobą potężny cień, rozświetlany plamami światła.Z dreszczem przerażenia dotarło do niego, że nie znajduje się na publicznej drodze, lecz na podjeździe prywatnego domu, na który o mało nie wpadł.11Właściwie był to domek zimowy, tyle tylko że o rozmiarach całorocznego domu mieszkalnego – piętrowy, z zadaszoną werandą, masywnym kominem.Coltrane jedynie rzucił okiem na detale i po chwili skoczył z podjazdu na śnieg pod sosnami, gdzie zamarł i czekał na oznaki, że go zauważono.Nic się nie działo, więc po minucie powoli wstał i przyjrzał się domowi, a właściwie jego fragmentom, gdyż dokładny widok zasłaniał śnieg.Dom był postawiony na fundamencie z powiązanych cementem potężnych kamieni i zbudowany w grubych bali.Komin – a właściwie trzy kominy, bo dwa, następne właśnie dostrzegł – zrobiono z takich samych kamieni jak podstawę.Wyglądało to solidnie i niewzruszenie.Trzymając się blisko drzew i nie odrywając wzroku od budynku, podszedł na skraj polanki.Z tego miejsca widać było, że weranda skręca za róg i biegnie wzdłuż całej bocznej ściany, na piętrze znajduje się niewielki balkon, a dach jest mocno spadzisty.Do niewielkiej przybudówki dochodziły ślady opon.Zdawał sobie sprawę z tego, że ciągle jest dobrze widoczny.Jeśli on widział dom, jego też można było stamtąd dostrzec.No to co? Teraz, kiedy odnalazł Tash, jaką to stanowiło różnicę? Miał prawo wejść na werandę, zapukać do drzwi i zażądać wyjaśnień.Nie było jednak pewności, że Tash jest w środku.Wizyta Walta na poczcie nie oznaczała, że mają tę samą skrytkę pocztową.Tash mogła mieszkać w mieście albo w innym domu.Jak by wyglądał, gdyby wtargnął do domku i okazało się, że jest w nim tylko Walt?Zamarł na widok przesuwającego się w środku cienia.Zaczął się wycofywać w głąb lasu i stanął dopiero, kiedy śnieg zasłonił mu widok budynku.Było tuż przed piątą i mrok robił się coraz gęstszy.Zaraz zrobi się zupełnie ciemno, do tego jednak czasu musiał znaleźć miejsce, gdzie mógłby się schować i zaczekać.Już kiedyś zdarzyło mu się coś podobnego.Tak, w Bośni.Zadrżał na tę myśl, co go samego zdziwiło.Odsuwając ją, zaczął się rozglądać i stwierdził, że za plecami ma porośnięte drzewami zbocze.Kiedy się rozpogodzi, ze szczytu będzie doskonały widok na domek.Nie był przyzwyczajony do przebywania na tej wysokości, więc przy wspinaczce szybko się zadyszał, wkrótce jednak znalazł się na górze, wybrał miejsce, z którego jego zdaniem będzie widać to co chce i schował się pod zaśnieżonymi gałęziami jodły, które rozpościerały się nad nim niczym namiot.To też już kiedyś było.Też w Bośni.Wcale tak bardzo się stamtąd nie oddalił.12O szóstej się rozpogodziło.Na niebie zamigotały gwiazdy, od zasp odbijał się zarówno blask księżyca jak i światło padające z okien domku, doskonale teraz widocznego.Zmarznięte nozdrza Coltrane`a podrażniał dodatkowo lecący z głównego komina dym – jedyny niedoskonały szczegół obrazu, wyglądającego jakby wyszedł spod pędzla Normana Rockwella.W jednym z oświetlonych okien przesunęła się jakaś postać.Choć Coltrane był pewien, że zapalenie w domu świateł sprawiło, że stał się niewidzialny dla ludzi znajdujących się w środku, odruchowo schował się za wielką gałąź i ostrożnie patrzył przez gęste zaśnieżone igły.Z tej odległości – był oddalony od domu jakieś sto metrów – nie dało się stwierdzić, kto chodzi po pokoju, więc szybko wyciągnął spod kurtki aparat.Z niejakim trudem zdjął z obiektywu osłonę i schował ją do kieszeni.Przysunął wizjer na pół centymetra do oka i wstrzymał oddech, by para z ust nie zarosiła szkiełka.Nastawił ostrość i kiedy dostrzegł stojącego twarzą do okna Walta, który spogląda na coś na podłodze, poczuł jak wokół piersi zaciska mu się lodowata obręcz.Walt miał na sobie czerwoną koszulę w kratę.Obiektyw aparatu Coltrane`a nie był na tyle silny, by pozwalał dostrzec z takiej odległości niewielką bliznę nad prawą brwią Walta, bez trudu jednak dało się odróżnić kolor jego wąsów.Po chwili Walt odwrócił się w prawo i coś powiedział.Coltrane wpatrywał się w ruch ust, ale nie zdołał odgadnąć ani jednego słowa.Przez rozsuwane szklane drzwi Coltrane zobaczył, że w pokoju pojawiła się druga postać.Skierował na nią obiektyw i gdyby dotychczas nie wstrzymywał oddechu, na pewno zrobiłby to teraz.Tash była ubrana w dżinsy i szary sweter, który podkreślał bujność okalających przepiękną twarz rozpuszczonych włosów.Niosła w dłoniach kubek z kawą.Coltrane tak wwiercał się w nią wzrokiem, tak próbował się z nią zjednoczyć, że niemal czuł, jak kubek grzeje mu ręce
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plhanula1950.keep.pl
|