[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pod osłoną baraku czekał na Marlowe’a Tex.- Pete - szepnął.- Król mnie przysłał.Spóźniasz się.- A niech to licho! Przepraszam, zaspałem.- Tak, domyślił się tego.Kazał ci powiedzieć, żebyś się wziął do roboty - powiedział Tex, marszcząc brwi.- Dobrze się czujesz?- Tak.Jestem jeszcze trochę osłabiony.Ale nie szko­dzi.Tex skinął głową na pożegnanie i pośpiesznie odszedł.Marlowe potarł twarz dłońmi, zszedł po schodkach na asfaltową drogę i stanął pod prysznicem, całym ciałem chłonąc siły z zimnego strumienia wody.Potem napełnił manierkę wodą i ruszył ciężkim krokiem do latryny.Wybrał dół u stóp zbocza, jak najbliżej ogrodzenia.Księżyc świecił blado.Marlowe odczekał, aż latryna się wyludni, a wtedy przemknął przez odsłonięty kawałek gruntu, pod drutami, i ruszył do dżungli.Okrążył obóz chyłkiem, trzymając się z dala od krętej, biegnącej pomię­dzy ogrodzeniem a dżunglą ścieżki, po której przechadzał się strażnik.Odszukanie pieniędzy zajęło mu godzinę.Kiedy znalazł schowek, usiadł, przywiązał sobie grube pliki banknotów wokół ud i owinął się w pasie podwójnie złożonym sarongiem.W ten sposób materiał nie sięgał do ziemi, lecz do kolan, i jego obfite fałdy dość skutecznie ukrywały wyraźne zgrubienie nóg.Kolejną godzinę spędził tuż przy ogrodzeniu naprze­ciwko latryny czekając, aż będzie mógł się wśliznąć z powrotem do obozu.Przykucnął w ciemnościach nad tym samym dołem co poprzednio, żeby złapać oddech i odczekać, aż uspokoi mu się serce.Po jakimś czasie podniósł z ziemi manierkę i opuścił latrynę.- Cześć, bracie - przywitał go z uśmiechem Timsen wyłaniając się z nocnych cieni.- Wspaniała noc.- Owszem - odparł Marlowe.- Jakby wymarzona na spacer, no nie?- Tak myślisz?- Nie będzie ci przeszkadzało, jeśli się z tobą przejdę?- Bynajmniej, Tom.Chodź.Bardzo się cieszę, że jesteś.Dzięki temu nikt na mnie nie napadnie.No nie?- Tak jest, bracie.Równy z ciebie facet.- Ty też nie jesteś najgorszy, stary draniu - rzekł Mar­lowe i klepnął Timsena po ramieniu.- Do tej pory ci nie podziękowałem.- Nie ma o czym mówić, bracie - odparł Timsen i za­śmiał się pod nosem.- Jasny gwint, o mały włos mnie nie nabrałeś.Myślałem, że idziesz się załatwić.Na widok Timsena Król sposępniał, ale nie zanadto, bo przecież odzyskał pieniądze.Przeliczył je i schował do czarnej skrzynki.- No to teraz został już tylko brylant - rzekł.- Ano właśnie, bracie - zaczął Timsen i chrząknął.- Jeżeli złapiemy złodzieja, zanim tu się zjawi, albo kiedy tu przyjdzie, wtedy dostaję tyle, ileśmy ustalili, dobrze mówię? Ale jeśli kupisz od niego pierścionek, a nam się nie uda go złapać, to wygrywasz ty.Tak będzie najuczciwiej, dobrze mówię?- Oczywiście - odparł Król.- Umowa stoi.- Dobra nasza! Niech Bóg ma go w swojej opiece, jeśli go złapiemy.Timsen skinął głową Marlowe’owi i wyszedł.- Połóż się, Peter - rzekł Król, siadając na czarnej skrzynce.- Wyglądasz, jakby cię ktoś przez wyżymaczkę przekręcił.- Chyba już sobie pójdę.- Zostań.Mogę potrzebować kogoś, do kogo mam zaufanie.Król pocił się, a schowane w skrzynce pieniądze parzyły go przez drewno.Marlowe położył się na jego łóżku.Od dużego wysiłku wciąż jeszcze bolało go serce.Usnął, ale spał czujnie.- Kolego!Król podskoczył do okna.- Już! - spytał.- Szybko.Mały człowieczek bał się okropnie, w świetle błyskały białka jego rozbieganych na wszystkie strony oczu.- Dawaj, szybko - ponaglił.Król jednym ruchem wepchnął klucz do zamka, odrzu­cił wieko skrzynki, złapał wcześniej odliczony plik ban­knotów i pobiegł do okna.- Masz.Dziesięć patyków.Przeliczone.Gdzie brylant?- Najpierw forsa.- Najpierw brylant - powiedział Król, ściskając w garści banknoty.Człowieczek spojrzał na niego wojowniczo, po czym rozchylił zaciśnięte w pięść palce.Król wlepił oczy w pier­ścionek i badał go wzrokiem nie czyniąc najmniejszego ruchu, żeby po niego sięgnąć.Muszę mieć pewność, myślał gorączkowo.Muszę mieć pewność.Tak, to ten sam.Tak mi się wydaje.- Na co czekasz, człowieku? - wychrypiał złodziej.- Bierz!Król wypuścił banknoty z ręki dopiero wtedy, gdy zacisnął palce na pierścieniu.Człowieczek pomknął jak strzała.Król wstrzymał oddech, nachylił się i w świetle lampy obejrzał dokładnie pierścionek.- Peter, udało nam się, bracie - szepnął podniecony.- Udało się.Mamy brylant i mamy pieniądze.Czując, jak napięcie ostatnich dni zaczyna dawać mu się we znaki, Król otworzył woreczek z ziarnem kawy i udał, że zagrzebuje tam pierścień.Ale zamiast tego ukrył go zręcznie w dłoni.Nawet Marlowe, który był najbliżej, dał się na to nabrać.Ledwie Król zamknął skrzynkę, złapał go atak kaszlu.Nikt nie zauważył, kiedy wsuwał pierścionek do ust.Potem wymacał filiżankę z ostygłą kawą i wypił ją, połykając pierścionek.Teraz brylant był już bezpieczny.Bardzo bezpieczny.Król usiadł na krześle i czekał, aż minie napięcie.Tak jest, triumfował w duchu.Udało się!Ciszę przeciął ostrzegawczy gwizd.Przez drzwi wśliznął się Max.- Gliny - rzucił i przysiadł się szybko do grupki grają­cej w pokera.- Psiakrew - zaklął Król i zmusił się, żeby wstać.Złapał stosik pieniędzy, jeden plik rzucił Marlowe’owi, drugi wepchnął sobie do kieszeni, a potem podbiegł do stolika pokerzystów i każdemu z grających wręczył po pliku banknotów, które ci z kolei wepchnęli sobie do kie­szeni.Resztę pieniędzy rozłożył na stole, przysunął jeszcze jedno krzesło i dosiadł się do gry.- Na co czekasz, jak rany, rozdawaj! - zniecierpliwił się.- Dobra, dobra - odparł Max.- Po pięć.- Popchnął na środek stolika studolarowy banknot.- Wchodzę za sto.- Za dwieście - powiedział rozpromieniony Tex.- Jestem!I tak wszyscy przyłączyli się do gry, sycąc wzrok wido­kiem pieniędzy.Max rozdał po dwie karty, a przy trzeciej kolejce położył przed sobą asa.- Dokładam do czterystu!- Twoje czterysta i czterysta - powiedział Tex, który miał na stole odsłoniętą parę i nic poza tym.- Jestem - rzekł Król, a potem uniósł głowę i zobaczył w drzwiach Greya.Grey stał pomiędzy Broughem a Yoshimą.Za Yoshimą zaś stał Shagata i jeszcze jeden strażnik.ROZDZIAŁ XXIII- Stanąć przy łóżkach - rozkazał Brough z twarzą ściągniętą i zmartwiałą.Król rzucił mordercze spojrzenie Maxowi, który stał dziś na czatach.Max zawalił robotę.Powiedział “gliny”, a nie zauważył Japończyków.Gdyby krzyknął “żółtki”, plan działania byłby całkiem inny.Marlowe spróbował dźwignąć się na nogi.Kiedy stanął, mdłości nasiliły się, tak że zatoczył się na stół Króla i oparł się na blacie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl