[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. To zapewne umie strzelby zamawiać?  zapytałem z uśmiechem. Alboż to wielmożny pan nie wierzy temu?  i wlepił swój wzrok we mnie ciekawie. Czemużbym nie miał wierzyć, alboż i ja nie doznawałem czarów?  I pomyślałem wtedyna figlarne oczy mojej Hanny.Walek zadowolony daną odpowiedzią podsunął się bliżej iśmielej wyrzekł: Ja to zawsze gadam, że temu nie wierzyć, to trzeba być poganinem, żydowskiej wiaryalbo farmazynem. A co to farmazyn, mój Walku? Hę! niby to wielmożny pan nie wie.To z Niemiec przyszło.Taki farmazyn wyrzekł siępana Boga, nie spowiada się nigdy, nie pości i diabła ma na usługi.Nie ma nigdy lalek woczach, nosi się kuso, pludrzasto i zawsze mu pazur wygląda z buta. Widziałeś kiedy takiego farmazyna? Ja nie, ale mój rodzic gadali raz matusi, że tak raz zajechał do gajowego.Chciał onzwierzyny, a nie było żadnej w chacie.Farmazyn wziął strzelbę gajowego, coś pomruczał,strzelił w górę, z pułapu dwie krzyżówki95 upadły, jak pociągnął z drugiej rurki i palnął wkomin, aż tu ogromny zając upadł na przygasłe węgle. To i lasu, i kniei nie potrzebował!  rzekłem z uśmiechem. Zapewne, wielmożny panie.Gadają ludzie, że sam gajowy ma jordankę i z niej najwię-cej bije zwierzyny. Co to za jordanka? A to, widzi wielmożny pan, te strzelby aż z Podlasia przychodzą.Jak na Jordan we TrzyKróle poświęcą wodę, to strzelec, co to umie, fuzją nabitą zanurza we wodę, zaklina i strzela,to potem z niej i ten bić będzie zwierzynę, co nigdy nic zabić nie mógł.Na takich najczęściejfuzjach przysięgają sobie strzelcy przyjazń, a dawniej, jak gadają ludzie, i wielcy przysięgalizbójnicy.Taka przysięga największa, nikt jej złamać nie może, boby go rozerwało jak fuzją.93Starodawnym zwyczajem, co Rej z Nagłowic nam zachował, narodem nazywają zbiór rodzin zamieszka-łych w jednej lub w wielu wioskach.94Tak nazywają Mazury z okolic Warszawy wiązki małe drzewa rąbane z gałęzi i grubszego chrustu, któresprzedają na kopy lub pojedynczo do Warszawy wyłącznie.95Dzikie kaczki151 A to, widzi pan, wał wysoki, to on idzie hej tam! aż pod Warszawę, a nazywa się wiko-wa Góra, bo tu zbójnik wielki wik przebywał, a nazwali go tak dlatego, że ludziom w ciało iw pięty ćwieki zabijał; to on jednego, co na fuzją przysiągł, a nie dotrzymał przysięgi, roz-szarpał dzikimi końmi.96W tę chwilę koń uskoczył przestraszony.Spojrzałem przyczyną tego postrachu była kupagałęzi przy drodze. Co tu tyle chrustu, tak blisko gościńca? A to, widzi wielmożny pan, taki zwyczaj, że gdzie zabity człowiek, to każdy, co prze-chodzi, rzuca gałąz i tak się kupa nazbiera. Cóż potem z nią robią, czy kto susz ten zabiera? Nie godzi się zabierać, potem przyjdzie kto na wiosnę i podpali, żeby się dusza zabitegow ogniu oczyściła z grzechów, i znowu potem rzucają gałęzie.97Zza góry odezwały się liczne głosy. Aha!  zawołał Walek wesoło  to z kuropatwami do Warszawy!  I zaczął pokrzyki-wać: wio! hej! wio! hej!Jakoż okazało się kilka fur naładowanych wiązkami drewek krótkich na łokieć, powiąza-nych rokiciną lub wierzbiną cienką, a za nimi parę fur z sianem. Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus  wyrzekł gospodarz przy pierwszej furze, a topowitanie powtórzył za nim każdy. Na wieki! Amen! A gdzież to, przyjaciele, jedzieta?  zapytałem. Do Warszawy, wielmożny panie, zboże się nie urodziło, a trzeba na sól i podatek.Minęliśmy fury.Walek podsunął się bliżej i rzekł z cicha: Niech no wielmożny pan obejrzy się na te furki z sianem. No i cóż? dobrze wyładowane! Walek zaczął się uśmiechać. Czegóż się śmiejesz? Bo to, widzi wielmożny pan, że tę furę to bym wziął na plecy i zaniósł do stajni. Co ty gadasz? Jak Boga kocham! To kute na cztery nogi gospodarze.A widzi pan, że żaden na furzenie siedzi, tylko na koniu albo piechotą idzie przy furze. I dlaczego? Dlatego, bo żeby usiadł na sianie, toby jak w cieście zapadł się na spodnią deskę fury. Jakże robią, że na oko takie się zdają ładowane fury? A to, widzi wielmożny pan, że mają sposoby, jak ładują.Nastroszą by szafran i dalej natarg.Aoni98 jakiś dworski dobrze zakpił sobie z jednego gospodarza na Grzybowie, w War-szawie.Jakoś deszcz padał i było błoto.Dworski fornal, stary lis, przychodzi i targuje furęsiana, już był prawie zgodził, tylko litkupu skosztować, aż mówi do Mazurka: Gospodarzu, ale siano nieczyste! Jak to nieczyste? A patrzajta, powalaliśta butami zabłoconymi siano na furze, jak siedzieliśta na nim.Mazur, choć to powiadają, że mędrszy od diabła, zgłupiał i zawołał zgniewany: Co wasan gadasz? ja koła zdjął z fury, jak ładował siano, a piechotą przyszedł. I praw-dę wygadał, bo widzi wielmożny pan, że jak ładują na targ, to zdejmują koła i siano tak lekkokładą, jak baby puch w pierzynę, a potem opatrzą, żeby tego wiatr do bisa nie porwał. A to, mój Walku, nie wiedziałem, że takie filuty.Pokazuje się, że lepiej od Niemca ko-lonisty kupować.96Wysokie wzgórza piaszczyste, podobne do długiego wału, ciągną się o trzy mile od Warszawy, w lasachrządowych straży Sieraków, więcej jak na milę.Wał ten, ręką przyrody wysypany, nazywają Mazury wikowąGórą i dotąd prawią powiastki o zbójcy wiku.97Zwyczaj to z czasów jeszcze przedchrześcijańskich zachowany na całym obszarze dawnej Polski.98Przeszłego roku.152  A to czemu?  zapytał z wielkim podziwieniem Walek. Bo nie tak okpi, a fury lepiej ładuje. Co też wielmożny pan gada, on gorzej chcę odrzeć katolika jak świętego Bartłomieja zeskóry, tylko że głupi naród, to nie umie. Jak to głupi? Albo pan nie wie niby! A to oni i rachować nie umieją.Raz jechało dwadzieścia jedenfur kolonistów znad Wisły z drzewem.Jechali bez las, a noc ciemna, jak stanęli przed karcz-mą, najstarszy dalej rachować czy wszyscy, czy którego wilcy nie zjedli, co przed rokiemwyli pod Warszawą.Rachuje, brak jednego, strach wielki! rachuje drugi raz, brak zawsze.Niemcy nuż w płacz, że im zginął jeden Frydrych.Aż nadjechał Bartek Zych, zsiadł z kobyłypo węgiel do fajki i pyta, czego Niemcy tacy frasowici.Najstarszy nuż łamanym ozoremopowiada, że ich było dwadzieścia jeden, a teraz brak jednego.Bartek tylko rzucił okiem,policzył zaraz wszystkich i mówi do Niemca:  A co mi data, to ja wam znajdę zaraz zgubio-nego Frydrycha.Niemcy i tytoniu, i wódki obiecali, i dwa złote, jak go znajdzie.Wtedy Bar-tek od najstarszego Niemca zaczął liczyć i odliczył, jak orzech zgryzł, dwadzieścia jedenNiemców.Osłupieli Niemczyska, stanęli rzędem i musiał ich jeszcze dwa razy i tak, i siakodliczyć, a było zawsze dwadzieścia jeden. I gdzież się znalazł zgubiony? A to, widzi wielmożny pan, najstarszy Niemiec, choć to mówią: dlaczego diabeł mądry,dlatego że stary, rachował jak Niemiec, policzył wszystkich, ale siebie nie rachował, bo zaw-sze od pierwszego przy sobie albo od się rachował.Bartek wziął dwa złote, tytoniu kapciuchskórzany i wódki dobrze łyknął, prosząc Boga, żeby więcej takich Niemców, niż doma doje-dzie, napotkał [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl