[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.165  Do kaduka!  zawołał Febus  to godny człek! Chodzmy na wino!  rzekł Jan. Gdzie pójdziemy?  spytał Febus.  Pod Jabłko Ewy :? Nie, kapitanie, chodzmy  Pod Gęś Magdusi.G ę ś m a g d u s i  to łamigłówka.Lubięłamigłówki. Do licha z łamigłówką, Janie!  Pod Jabłkiem Ewy wino lepsze, a prócz tego tuż przydrzwiach rośnie na słońcu krzak wina i weselej mi pić, kiedy nań patrzę. Dobra, niechaj będzie Ewa i jej jabłko  rzekł żak i ujął Febusa pod ramię. Aha, właśnie,mój kochany kapitanie, powiedzieliście tylko co: ulica Zbitej Mordy.Tak mówić nie przystoi.Przecież nie jesteśmy już dzikusami.Teraz mówi się: ulica Poderżniętego Gardziołka.I dwaj przyjaciele ruszyli ku  Jabłku Ewy.Chyba nie trzeba dodawać, że pozbierali przedtempieniądze i że archidiakon poszedł za nimi.Archidiakon szedł za nimi, ponury i niespokojny.Czy był to ten sam Febus, którego przeklęteimię wplątywało się w każdą jego myśl od czasu rozmowy z Gringoire em? Nie wiedział, aleprzecież był to wreszcie jakiś Febus, i taka była siła tego czarodziejskiego słowa, że archidiakonkocim krokiem szedł za parą beztroskich kompanów podsłuchując, co mówią, śledząc każdy ichruch z uważną trwogą.Zresztą nie było nic łatwiejszego niż usłyszeć, co mówili, bo rozmawialigłośno, wcale się tym nie krępując, że wszystkich przechodniów Wtajemniczają po trosze w swesekrety.Rozmawiali o pojedynkach, dziewczynach, dzbanach i hulankach.Na rogu jednej z ulic doszedł ich z niedalekiego placyku głos baskijskiego bębenka.KsiądzKlaudiusz usłyszał, że oficer mówi do żaka: Do pioruna! Chodzmy prędzej! Czemuż to, Febusie? Boję się, żeby mnie Cyganka nie zobaczyła. Jaka znów Cyganka? Ta mała z kozą. Esmeralda? Właśnie ona, Janie.Nie mogę spamiętać tego diabelskiego imienia.Chodzmy prędzej, bojeszcze mnie pozna.Nie chcę, żeby mnie ta dziewka zaczepiała na ulicy. Więc ją znacie, Febusie?Archidiakon zobaczył, że Febus uśmiechnął się pyszałkowato, pochylił się do ucha Jana i cośmu szepnął.Po czym parsknął śmiechem i zuchwale wstrząsnął głową. Naprawdę?  rzekł Jan. Na mą duszę!  odparł Febus. Dziś wieczór? Dziś wieczór. I przekonani jesteście, że przyjdzie? Czyście, Janie, rozum postradali? Czy w tych sprawach można wątpić? Kapitanie Febusie, szczęśliwy z was żołnierz.Archidiakon słyszał całą tę rozmowę.Zęby mu zaszczekały.Drżenie widoczne oczomwstrząsnęło ciałem.Zatrzymał się na chwilę, oparł o róg domu jak człowiek pijany i znów ruszyłśladem dwu wesołych hulaków.Kiedy się do nich przybliżył, rozmawiali już o czym innym.Usłyszał, że śpiewają na całegardło starą piosenkę:Oj, ta wiara ukochana,Oj, wiarusy niebożęta,Jak rycerze doją z dzbana,Dają gardła jak cielęta.166 VIIMNICH-WIDMOSłynna karczma  Pod Jabłkiem Ewy znajdowała się w Uniwersytecie, na rogu ulic Tarczoweji Dziekańskiej.Była to parterowa izba, dość obszerna i bardzo niska, sklepienie jej podpierał wsamym środku gruby drewniany słup, pomalowany na żółto; gęsto ustawione stoły, lśniącecynowe konwie porozwieszane na ścianach, pijących zawsze ciżba wielka, dziewek całe krocie,wąskie okienko od ulicy, koło drzwi krzak wina, a nad drzwiami jaskrawa wywieszka blaszana zwymalowanym na niej jabłkiem i niewiastą, zardzewiała od deszczów i obracana wiatrem nażelaznej żerdzi.Ta niby chorągiewka, zwrócona w stronę bruku, była szyldem karczmy.Zmierzch zapadał; ulice były już ciemne; karczma, licznymi świecami oświetlona, gorzała zdaleka niby kuznia w ciemnościach.Słychać było stuk szklanek i pijackie wrzaski; przekleństwai kłótnie wydostawały się na zewnątrz przez wytłuczone szyby.Poprzez parę, co osiadła naoszklonym oknie ogrzanej sali, widać było z setkę chyba niewyraznych postaci, od czasu doczasu rozlegał się czyjś głośny śmiech.Przechodnie spieszący do swoich zajęć przechodzilimimo, nie zwracając uwagi na to rojne i gwarne okno.Czasami tylko jakiś mały obdartus wspinałsię na palcach aż ponad parapet i ciskał do wnętrza karczmy stare szydercze zawołanie, którymprześladowano wówczas pijaków:  Na dzwonnicę pijanicę!Jeden tylko człowiek przechadzał się niewzruszenie przed gwarną gospodą, mając ją ciągle naoku, i oddalał się tylko tyle, ile wartownik oddala się od swej budki.Zakutany był w opończę ażpo oczy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl