[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Spod pachy wystawała mu ołowiana gałka grubej lachy ukrytej za plecami.Stał tak chwilę i nikt nie spostrzegł jego obecności.Nagle Fantyna podniosła oczy, ujrzała go i na jej gest pan Madeleine się odwrócił.W chwili gdy spojrzenie pana Madeleine napotkało spojrze­nie Javerta, Javert, choć nie poruszył się i nie przybliżył, stał się przerażający.Żadne uczucie ludzkie nie umie być równie prze­rażające jak radość.Była to twarz szatana, który odnalazł swojego potępieńca.Pewność, że trzyma wreszcie w ręku Jana Valjean, wydoby­ła na jego twarz wszystko, co miał w duszy.Poruszone głębie wypłynęły na powierzchnię.Duma, że od pierwszej chwili tak trafnie odgadł, że tak długo był na właściwym tropie, wzięła gó­rę nad uczuciem upokorzenia, że nieco zmylił ślad i przez chwi­lę dał się zwieść temu Champmathieu.Radość Javerta biła z jego władczej postawy.Na niskim czole malowała się brzydota takiego triumfu.Była w tym cała skala ohydy, jaką ma do dys­pozycji twarz zadowolona.Javert był w tej chwili w niebie.Nie zdając sobie jasno z te­go sprawy, ale jednak podświadomie wyczuwając niezbędność swojego istnienia i swojego sukcesu, uosabiał, on - Javert, spra­wiedliwość, światło i prawdę w ich boskim dziele tępienia zła.Za sobą i wokół siebie aż do niezmierzonych głębin widział wła­dzę, rozum, słuszność sądzonej sprawy, praworządność i pomstę publiczną, wszystkie gwiazdy; to on stał na straży ładu, dobywał z prawa piorun, mścił się za społeczeństwo, był podporą absolu­tu.Stał w promieniach chwały; w zwycięstwie jego kryła się jeszcze resztka wyzwania i walki.Pyszny i jaśniejący, roztaczał wśród błękitu nieludzkie bestialstwo jakiegoś okrutnego archa­nioła.Wśród straszliwych mroków spełnianego przezeń czynu w jego zaciśniętej pięści migotał społeczny miecz.Szczęśliwy i oburzony, miażdżył stopą zbrodnię, występek, bunt, zatratę, piekło.Promieniał, siał zniszczenie i uśmiechał się - ten potwor­ny święty Michał miał w sobie niezaprzeczalną wielkość.Javert przerażający nie wyglądał nikczemnie.Prawość, szczerość, prostota, siła przekonań, poczucie obo­wiązku, skierowane niewłaściwie, mogą stać się wstrętne, lecz nawet wstrętne nie przestają być wielkie; ich majestat właściwy ludzkiemu sumieniu trwa wśród potworności.Są to cnoty, które mają jedną przywarę: omylność.Bezlitosna, uczciwa radość fa­natyka wśród najsroższego okrucieństwa zachowuje jakiś blask ponury i godny szacunku.Javert nie domyślał się nawet, że w swym olbrzymim szczę­ściu zasługiwał na współczucie, jak każdy ciemny człowiek, któ­ry triumfuje.Trudno o coś bardziej przejmującego i strasznego niż ta twarz, która wyrażała to, co można by nazwać - całym złem dobra.IVWładza odzyskuje swoje prawaFantyna nie widziała Javerta od dnia, w którym pan mer wydarł ją temu człowiekowi.Jej chory mózg nie zdał sobie sprawy z niczego, ale nie wątpiła, że przyszedł po nią.Nie mogła znieść widoku tej strasznej postaci, czuła, że umiera, ukryła twarz w rękach i krzyknęła rozpaczliwie:- Panie Madeleine! ratunku!Jan Valjean - odtąd nie będziemy go już nazywali inaczej - wstał.Powiedział do Fantyny bardzo spokojnym i łagodnym głosem:- Nie bój się! On nie po ciebie przychodzi.Po czym zwrócił się do Javerta ze słowami:- Wiem, czego pan chce.Javert odpowiedział:- Jazda! prędzej!W tonie, którym wymówił te słowa, było coś dzikiego i szaleń­czego.Nie powiedział: “Jazda! prędzej!", ale “Jazdędzej!" Żadna ortografia nie mogłaby oddać, jak to zostało wymówione, nie był to głos ludzki, to był ryk! Zachował się inaczej niż zazwyczaj; nic nie wyjaśnił, nie przedstawił nakazu aresztowania.Dla niego Jan Valjean był jakby szermierzem tajemniczym i nieuchwytnym; za­gadkowym zapaśnikiem, którego w ręku trzymał od pięciu lat, nie mogąc go powalić.To aresztowanie nie było początkiem, ale koń­cem.Ograniczył się do powiedzenia: “Jazda! prędzej!"Mówiąc tak nie posunął się ani o krok.Rzucił tylko na Jana Valjean spojrzenie, które ciskał niby harpun i którym zwykł był gwałtownie ciągnąć do siebie nieszczęsne ofiary.To właśnie spojrzenie przeszyło dwa miesiące temu Fantynę do szpiku kości.Na krzyk Javerta Fantyna otworzyła oczy.Ale pan mer był przy niej.Czegóż miała się lękać?Javert postąpił na środek pokoju i wrzasnął:- Idziesz ty!Nieszczęsna rozejrzała się wkoło.W pokoju nie było nikogo prócz zakonnicy i pana mera.Do kogo mogły się odnosić te grubiańskie słowa? Tylko do niej.Zadrżała.Wówczas zobaczyła rzecz niewiarygodną, tak niewiarygod­ną, że nic podobnego nie widziała nigdy w najbardziej ponurych chwilach gorączkowych majaczeń! Zobaczyła, że szpicel Javert chwyta za kołnierz pana mera; zobaczyła, że pan mer spuszcza głowę.Wydało jej się, że świat się wali.Istotnie Javert chwycił Jana Valjean za kołnierz.- Panie merze! - krzyknęła Fantyna [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl