[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Po prysznicu ogolił się,ubrał i wszedł do kuchni, żeby coś przegryzć, a ona go poprosiła, żeby skosił trawnik.Po-wiedział jej wtedy, że zamierzał wyjść, a ona ku jego zdziwieniu zawahała się przez chwilę,zanim wyraziła zgodę.Spodziewał się z jej strony zrozumienia, życzliwości, pełnego popar-cia.Dotąd odnosiła się z entuzjazmem do jego planów, cieszyła się, że wreszcie ma dziew-czynę, więc nawet to lekkie wahanie go dotknęło.Mama nie krytykowała Penelope, ale brakcałkowitej, stuprocentowej akceptacji równał się negacji i Dion natychmiast się najeżył.142 Cholera, mama nawet nie znała Penelope.Dlaczego ferowała pochopne wyroki?Może powinien jej przedstawić Penelope.Może.Pózniej o tym pomyśli.Zjadł szybkie śniadanie składające się z kakao i grzanki, po czym pożyczył od mamydziesięć dolarów, obiecując, że jej zwróci.- Zwrócisz mi? - zapytała.- Jak?- Kiedy zacznę pracować.- Zamierzasz podjąć pracę?Wyszczerzył zęby.- Nie.Ale kiedy zacznę, będziesz pierwszą osobą, którą spłacę.Rzuciła w niego kluczykami od samochodu.- Spadaj.Na szczęście bak okazał się pełny, więc Dion nie musiał marnować pieniędzy na benzy-nę.Nie pomyślał o tym wcześniej.Gdyby pomyślał, pożyczyłby dwadzieścia dolarów.Wycofał się z podjazdu i wyjechał na ulicę.Zerknął na wschód, w stronę wzgórza, i cho-ciaż ten widok przedtem go denerwował, teraz wydawał się znajomy i krzepiący.Dion jużnie pamiętał, dlaczego wcześniej wzgórze budziło w nim taki strach.Chociaż do dziesiątej został jeszcze kwadrans, kiedy Dion zajechał przed bramę wy-twórni win, Penelope już na niego czekała, siedząc na ławce obok wjazdu.Ucieszył się, żezastał ją samą, że nie musiał iść do domu i witać się z matkami.Dzisiaj nie miał na to ocho-ty.Wstała na jego widok, podeszła do samochodu i wsiadła, kiedy przechylił się i otworzyłjej drzwi po stronie pasażera.- Cześć - powiedziała.- Cześć.Czuli się onieśmieleni, intymna wieczorna rozmowa przez telefon w prywatnym zaciszusypialni wprawiała ich w zakłopotanie w racjonalnym świetle dnia.Dion wstydził się, żezabawiał się ze sobą podczas tamtej rozmowy, niemniej znowu dostał erekcji.Czy zrobią to dzisiaj wieczorem?Nie wiedział, lecz ta możliwość jednocześnie go przerażała i podniecała.Penelope sięgnęła do torebki i wyjęła wycinek z gazety.- Jarmark jest na Elm, poza miastem.Wiesz, gdzie to jest?Pokręcił głową.- Jedz do następnej przecznicy i skręć w lewo.Powiem ci, dokąd jechać.- Okay.143 Potem milczeli, bo żadne nie wiedziało, co powiedzieć i jak się zachować.Dion chciałwłączyć radio, ale zdawał sobie sprawę, że w ten sposób tylko podkreśli niezręczną atmosfe-rę, więc trzymał obie ręce na kierownicy.Odchrząknął.- Co to za jarmark? Rolniczy?- Nie.To jakby festyn, festyn magii.Wróżą z kart, przepowiadają przyszłość, takie rze-czy.Przepowiadają przyszłość? Co za niesamowity zbieg okoliczności.- Tutaj skręć w lewo - poleciła Penelope.Posłusznie obrócił kierownicę i jednocześnie zerknął w prawo, na kępę drzew.Zagajnikwyglądał znajomo i na mgnienie powróciła scena ze snu.Kobiety w lesie, nagie, umazane krwią, wyjące dziko, wrzeszczące, błagające o niego.- Co ty wyprawiasz? - zawołała Penelope.Samochód w połowie zjechał z jezdni i podskakiwał na wyboistym poboczu, kierując sięw stronę nasypu.Dion gwałtownie skręcił w drugą stronę, zbyt gwałtownie i Penelope rzu-ciło na drzwi, kiedy samochód wrócił na swój pas.- Co ci się stało?- Przepraszam - bąknął zawstydzony Dion.- Zagapiłem się.Poczuł miękką dłoń na ramieniu i uświadomił sobie, że po raz pierwszy ona go dotknęłaz własnej inicjatywy.- Dobrze się czujesz?- Doskonale - zapewnił.Ale nie czuł się dobrze.Senne koszmary wyrwały się z granic snu i wtargnęły do światajawy, zakłóciły rzeczywistość, niemal doprowadziły do wypadku, więc przestraszył się jakcholera.Co się dzieje? Przez głowę przemknęła mu myśl, czy to nie jakiś flashback po kwa-sie.Może dawno temu, kiedy był dzieckiem, mama dodała mu LSD do mleka, a teraz wresz-cie doświadczał skutków ubocznych.Nie, nawet w najgorszych chwilach mama nie zrobiłaby czegoś takiego.Tak naprawdę wcale nie myślał, że to coś w tym rodzaju.Nie podejrzewał, że to przeznarkotyki, które dostawał jako niemowlak, albo promienie ultrafioletowe wpadające przezdziurę w warstwie ozonowej, albo nawet chorobę psychiczną.Nie.Nie wiedział, co się dzia-ło, ale przerażało go znacznie bardziej niż każda z tych możliwości.- Na pewno? - zapytała.- Aha.Spojrzał na Penelope i uśmiechnął się z nadzieją, że uśmiech wygląda wystarczającoszczerze.144 Czwarty Doroczny Festyn Sztuki i Muzyki New Age Krainy Wina zaczynał się o jedena-stej, ale kiedy Penelope i Dion przyjechali trochę po dziesiątej trzydzieści, już sporo ludzikręciło się pomiędzy stoiskami i przyglądało się, jak spóznialscy rozstawiają stragany natrocinach.Oboje wysiedli z samochodu i trzymając się za ręce, przeszli po małej drewnianejkładce do wejścia.Weekendowa impreza pierwotnie miała się odbywać w parku w śródmie-ściu, jak podawał artykuł wycięty z gazety przez Penelope, ale nie mogła się zmieścić wprzepisowych granicach wymaganych przy rejestracji, dlatego organizatorzy musieli prze-nieść festyn na łąkę u stóp wzgórza.Zmiana lokalizacji bynajmniej nie wpłynęła na frekwencję.Mnóstwo ludzi przyjechałoza wcześnie i samochody wciąż się wtaczały na zaimprowizowany parking.Napis nad budkąkasjera głosił, że wstęp kosztuje dolara dla dzieci, dwa dolary dla dorosłych, piknikowekosze i butelki z wodą mile widziane.Dion wyjął portfel, wyciągnął banknot pięciodolarowyi podał kasjerce.- Byłaś tu w zeszłym roku? - zwrócił się do Penelope.Pokręciła głową.- Z kim? Nie miałam z kim pójść [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl