[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Po co?— Bo ci złoci ludzie ciskają czymś z murów.— To lepiej uciekać!— Wcale nie, bo ponieważ nie mają nic pod ręką, więc może rzucają złotem.— Ach, prawda! Właśnie coś leci… Co to takiego? Tuż za nimi padł w trawę ciężki przedmiot.— Złoto?— Zwykły kamień! — zawołał z gniewem Jacek.— Obłudnicy! Gdyby przynajmniej cisnął który za nami głową, to można by na niej zrobić majątek.Skąd oni biorą te kamienie?— Z murów.Patrz, jak się po nich snują jak muchy.O, o! Widzę tego medyka, który nam kazał opowiadać o chlebie.Co on wyprawia?— Zdaje mi się, że podskakuje jak żuraw i wygraża pięściami.Ładna to wdzięczność za te śliczne rzeczy, które opowiadaliśmy mu o chlebie.— Całe szczęście, że są to niemrawcy i że się ledwie ruszają, bo źle by było z nami.— I tak będzie niedobrze.Słyszałeś, co nam mówił ten złocony medyk? Na tysiąc mil dookoła nie ma tutaj ani ludzi, ani osady.Co my zrobimy?— Trzeba iść…— Łatwo to powiedzieć, ale trudno zrobić.Nauczyliśmy się wprawdzie chodzić, ale ja już ledwie łażę, tak że jako złoty człowiek, co się snuje jak cień, mógłbym zrobić karierę.Trzeba się będzie w jakiś sposób dostać do ludzi.Znowu jestem przeraźliwie głodny!— Ach! — zaśmiał się Placek.— Zjadłbyś rybę? — Rybę?— Tak, złotą rybę na surowo?— Kto tu mówił o rybach na surowo? — wrzasnęły ni stąd, ni zowąd dwa głosy.— Kto to gada? — szepnął Jacek.— Nie mam pojęcia — odrzekł Placek, równie zalękniony.— Hej, kto tam pyta o ryby?— My! — wrzasnął ktoś podwójnie.— Gdzie wy jesteście i kto wy jesteście?— Zbliżcie się, to nas ujrzycie!— Pokażcie się wy najpierw!— Kiedy nam trudno chodzić… Jesteśmy tu w błocie! Na lewo!Chłopcy poszli w tym kierunku i ujrzeli dwa ogromne ptaszyska.Stały na krótkich nogach wśród mokradła i patrzyły ciekawie srebrnymi, jakby bezbarwnymi oczyma.Miały długie,.potężne dzioby, a pod nimi jak gdyby puste, nadymające się worki; ogon krótki, zaokrąglony, a pierze barwione na różowo.— Cóż to za straszydła? — zdumiał się Jacek.— Strasznie śmieszne jakieś figury — rzekł Placek.Ptaki ujrzawszy chłopców skinęły im poważnie głowami na powitanie i widocznie na znak uszanowania wydęły powietrzem worki na wyłupiastej piersi.— Czy to wy mówiliście o surowych rybach? — zapytał jeden z nich.— Tak, to my — odrzekł Jacek — czy się to wam nie podoba?— Przeciwnie, niezmiernie się nam podoba.Czyż jest na świecie coś bardziej smacznego niż ryba? Zaiste, panowie, me znam wyborniejszej potrawy.Drugi na wzmiankę o rybach podniósł lewą nogę i pacnął nią w błoto jak szeroką łopatą, nie wiadomo czemu, i skłonił się z wielką powagą.— Moje uszanowanie! — rzekł Placek.— Zdaje się, że mnie się kłaniałeś?— Mogę to uczynić — wrzasnął drugi ptak — tym razem jednak oddałem hołd miłym wspomnieniom i tym dniom, kiedy po raz ostatni jedliśmy ryby.— To wy się żywicie rybami?— Czynimy im ten zaszczyt.Zjadamy czasem młode pisklę kurki wodnej lub innej wodnej hołoty, co ma skrzydła, ale ryby są naszą potrawą narodową.Są to stworzenia miłe, łagodne i nie robią niepotrzebnego krzyku, kiedy się je zjada.— Czy wolno wiedzieć, jak was zowią?Oba ptaki potrząsnęły ogonem, głowy położyły na plecach, wydęły worki, słowem, przybrały pozę pełną godności i wdzięku.Potem jeden wrzasnął:— Pochodzimy z rodu pelikanów, a jak sami widzicie, jest to ród wspaniały, pełen powagi i wybitnie przystojny.Nie ma wśród ptaków tej ziemi bardziej nadobnych, zgrabniej szych i bardziej wytwornych.— Czy przypadkiem — rzekł Placek — nogi wasze nie są zbyt krótkie?— Nasze nogi? Cha! cha! słyszysz, bracie pelikanie, co mówi ten młodzian? —My mamy najzgrabniejsze nogi, jakie sobie tylko wymarzyć można! Są wśród ptaków rozmaite podejrzane indywidua, które chodzą na długich nogach’ rozmaite bociany, czaple, flamingi i żurawie… Zdaje mi się że tak się nazywają te figury, pląsające na szczudłach i na tyczkach, które służą zapewne żabom jako gimnastyczne przyrządy do wspinania się.Bocian tak się wstydzi swoich długich kulasów, że czasem stoi na jednym tylko, a drugi chowa wstydliwie pod brzuchem.Nie, młodzieńcze! My, jako prawdziwi arystokraci, żyjemy na wielkiej stopie i na szerokiej stopie.Mówiąc to bardzo się napuszył, nastroszył różowawe pióra i wielkim wiatrem słusznej dumy nadął worek gardzieli.Drugi uczynił to samo tak śmiesznie, że chłopcy klasnęli w dłonie.— Dziękuję wam za uznanie! — rzekł pelikan.— Widzę, że nas oklaskujecie… Wracajmy jednak do rzeczy.Idąc tutaj wspominaliście coś o rybach… Na sto tysięcy karasiów i jednego okonia! W głowie mi się zakręciło, kiedy usłyszałem to słowo.— Czy tak dawno nie jedliście ryb?— Gdybym się nie wstydził łez — odrzekł wrzaskliwie pelikan — tobym ci powiedział, że już po dwakroć psy wyły podczas pełni księżyca od czasu, kiedy po raz ostatni połknąłem mizerną płotkę, w której więcej było ości niż smakowitego ciała.— Czy taki jest na ryby nieurodzaj?— To też jest powodem naszej wstrzemięźliwości, najbardziej jednak winne jest wszystkiemu suche lato: stawy wyschły, rzeki ledwie się sączą, na moczarach żaba nie mogłaby się utopić.Połowa młodych pelikanów byłaby wyginęła, gdyby nie nasz obyczaj, że matki pelikanów karmią swoje dzieci własną piersią, rozorawszy ją ostrym dziobem.— Czy to prawda? — zapytał zdumiony Jacek.— Prawda — odrzekł pelikan — ludzie wprawdzie uważają to za bajkę, ale człowiek nie jest zdolny do pojęcia takiej ofiary i nie może zrozumieć, że matka własną krwią potrafi nakarmić dziecko.— Kto wie, kto wie… — rzekł Jacek jakby sam do siebie.— Widzę, że nam wierzysz — wrzasnął pelikan — co ci zaszczyt przynosi.Zapewne też litujesz się nad nami, słysząc, od jak dawna nie widzieliśmy rybiego ogona.— Żal nam bardzo! — rzekł Placek.Pelikany skłoniły się głęboko i kłapnęły dziobami.— To na waszą cześć! — rzekł jeden z nich.— Ale mówcie nam o rybach… Czy macie jakie o nich wiadomości?— Owszem — odrzekł Jacek — ale nie mogę wam wszystkiego powiedzieć, zanim się nie naradzę z moim dostojnym bratem.Bądźcie cierpliwi, a wiele was czeka rozkoszy!— Czyń, co zechcesz, szlachetny młodzianie!Jacek skinął na Placka, odeszli na stronę i długo szeptali z nadzwyczajną powagą, widząc, że pelikany przypatrują się im uważnie.W kilku słowach porozumieli się szybko i wrócili do ptaków [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl