[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przy Złotej Plaży spotkać swoją starą znajomą, rzekę Rogue, i przeprawili się przez nią w miejscu, gdzie wpada do Pacyfiku.Okolice były tu jeszcze dziksze, drogi jeszcze straszniejsze, coraz rzadziej rozrzucone pojedyncze farmy.I nie spotkali tu ani Azjatów, ani Europejczyków.Nieliczna ludność składała się z pierwszych kolonistów i ich potomków.Saxon nie raz i nie dwa zdarzyło się rozmawiać ze starymi kobietami i mężczyznami, którzy pamiętali drogę poprzez prerie w wozach zaprzężonych w woły.Ciągnęli na zachód, dopóki Pacyfik nie zagrodził im drogi, tutaj więc wykarczowali swoje pola, tutaj wybudowali prymitywne domy i tutaj się osiedlili.Oni to osiągnęli punkt najdalej wysunięty na zachód.Stare obyczaje mało się wśród nich zmieniły.Kolei żelaznej nie było, samochody nie odważyły się zapuścić na te bezdroża.W kierunku wschodnim, między nimi a ludnymi dolinami w głębi lądu, ciągnęła się puszcza Coast Range - raj zwierzyny, jak poinformowano Billa.On jednak oświadczył, że sama droga, po której jadą, jest dla niego dostatecznie dobrym rajem zwierzyny.Bo czyż nie zatrzymał koni, nie oddał lejców Saxon i nie położył z wozu kozła ósmaka?Gdy na południu od Złotej Plaży pięli się w górę wąską drogą poprzez dziewiczy las, usłyszeli gdzieś wysoko w górze dźwięk dzwoneczków.Sto jardów wyżej Bill znalazł miejsce dostatecznie szerokie, żeby mogły się na nim wyminąć dwa pojazdy.Czekali, gdy tymczasem wesołe dzwonienie schodziło szybko w dół i wciąż się do nich zbliżało.Słyszeli zgrzyt hamulców, stuk kopyt, raz ostry okrzyk mężczyzny, raz kobiecy śmiech.- Ho, ho, co za woźnica! - mówił Bill półgłosem.- Zdejmuję kapelusz i moje uszanowanie… jechać z taką prędkością po takiej drodze… Słyszysz, Saxon? Ma wspaniałe hamulce! Niech to!… Co za dziura! Ale jakie resory, Saxon, jakie resory!W miejscu, gdzie wysoko nad nimi droga szła zygzakiem, dostrzegli poprzez drzewa czwórkę srokaczy schodzących szybkim kłusem i obracające się koła niewielkiego, jasnobrązowego kocza.Zza zakrętu wyłoniła się najpierw para przewodników, zataczających szerokie koło, za nimi para koni dyszlowych, wreszcie lekki koczyk; potem cały ekwipaż wyprostował się i pędził prosto na nich przez wąski mostek z bali.Na przedzie siedziała kobieta i mężczyzna; na tylnym siedzeniu, wciśnięty między walizy, wędki, strzelby, siodła i maszynę do pisania siedział Japończyk; ponad nim i dokoła niego, uwiązana w szczególnie wymyślny sposób, sterczała zdumiewająca obfitość trofeów myśliwskich - rogów jeleni i łosi.- To przecież państwo Hastings! - zawołała Saxon.- Stój! - krzyknął Hastings szarpiąc rączkę hamulca i ściągając konie tuż obok ich wózka.Witano się radośnie, a w powitaniach tych miał także swój udział Japończyk, którego widzieli ostatnio na pokładzie „Włóczęgi” w Rio Vista.- Inaczej tu niż na wyspach Sacramento, prawda? - zwrócił się Hastings do Saxon.- W tych górach sama tylko stara amerykańska rasa.I prawie nic się nie zmienili.Jak powiada John Fox młodszy, są to nasi współcześnie żyjący przodkowie.Nasi pionierzy byli dokładnie tacy sami.Państwo Hastings opowiedzieli o swojej długiej podróży.Byli już w drodze dwa miesiące i mieli zamiar przez Oregon i Waszyngton dotrzeć aż do granicy kanadyjskiej.- A tam załadujemy konie i wrócimy pociągiem - dodał Hastings na zakończenie.- Sądząc po tym, jak pan szybko jedzie, powinniście być już dużo dalej - zganił Bill.- Kiedy my się ciągle po drodze zatrzymujemy - wyjaśniła pani Hastings.- Zboczyliśmy do rezerwatu Hoppa - rzekł Hastings - i stamtąd czółnami popłynęliśmy przez Trinity i Klamath aż do oceanu.A teraz wracamy z dwutygodniowej włóczęgi w puszczach okręgu Curry.Powinniście tam zboczyć - poradził.- Dzisiaj dotrzecie do Mountain Ranch, a już stamtąd możecie wejść na teren puszczy.Dróg co prawda nie ma żadnych, będziecie musieli zostawić konie.Ale za to pełno zwierzyny.Ustrzeliłem pięć lwów górskich i dwa niedźwiedzie, nie mówiąc już naturalnie o jeleniach.I spotyka się niewielkie stadka łosi.Nie… nie strzelałem do nich, są pod ochroną.Rogi dostałem od starych myśliwych.Wszystko panu dokładnie objaśnię.A gdy mężczyźni prowadzili rozmowę, Saxon i pani Hastings bynajmniej nie próżnowały.- Znaleźliście już waszą księżycową dolinę? - spytała żona pisarza przy pożegnaniu.Saxon potrząsnęła głową.- Znajdziecie ją, jeżeli zajedziecie dostatecznie daleko.W każdym razie pamiętajcie, że musicie zajechać aż do doliny Sonoma i naszego rancza.A jeżeli do tego czasu jej nie znajdziecie, może my będziemy mogli wam jakoś pomóc.W trzy tygodnie później, mając na swym myśliwskim rozkładzie więcej lwów górskich i niedźwiedzi niż Hastings, Bill opuścił okręg Curry i poprowadził swój zaprzęg na południe do Kalifornii.Saxon znalazła się natychmiast między sekwojami.Były to sekwoje nieprawdopodobnej wielkości.Bill zatrzymał konie, zeskoczył z wozu i obmierzył stopami jedno z drzew.- Czterdzieści pięć - oznajmił.- To znaczy średnica ma piętnaście.I wszystkie są takie, a nawet większe… Nie, to tutaj to zupełny karzełek… Tylko dziewięć stóp średnicy.A wysokie są na kilkaset stóp [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl