[ Pobierz całość w formacie PDF ] .— Myśl o starożytnym złym duchu obleczonym w rysy panny Johnson jest zbyt przerażająca, aby można ją było w ogóle rozpatrywać — powiedziałem po krótkim namyśle.— Czy, będąc dżinnem, chciałabyś się pokazać publicznie z taką twarzą?— Harry, przestań się wygłupiać.— Tak? — wyrzuciłem przez okno na wpół wypalonego papierosa.— To co u diabła mam robić? Wiesz, że nie chcę w to wszystko uwierzyć, ale przecież orientujesz się jak cholera, że jednak wierzę.Rozchyliła swe przepiękne, połyskliwe wargi.— Ty wierzysz? — zapytała ochryple.— Chcesz powiedzieć, że naprawdę myślisz.,— To tak jak u Sherlocka Holmesa, no nie? Należy wyeliminować to, co niemożliwe, a cokolwiek pozostanie, choćby nie można było tego sprawdzić, będzie prawdą.Mniej więcej tak to wygląda.Uważam, że cały ten pomysł z dżinnem jest mało prawdopodobny i nie dający się sprawdzić.Równocześnie jednak każde inne wytłumaczenie wydarzeń w Winter Sails wypada po prostu śmiesznie.— A co z twarzami Marjorie i panny Johnson?— Skąd mam wiedzieć? Może dżinnowi sprawia większą trudność odwzorowanie twarzy żywych ludzi i dlatego woli rysunki czy fotografie? Może coś przyjdzie do głowy temu twojemu profesorowi Qualtowi?— Chcesz teraz do niego pojechać? — zapytała Anna.Zaprzeczyłem ruchem głowy.— Przede wszystkim chcę odwiedzić Marjorie.Muszę i się przekonać, czy nadal myśli tak samo, jak wczoraj j w nocy.— Okay — przystała Anna.— Popieram wniosek.Po dziesięciu minutach jazdy byliśmy w Winter Sails.Wjechaliśmy wolno na wysypany żwirem podjazd, minęliśmy grupę pochylonych drzew i zarośniętych trawników, by na koniec zatrzymać się na wprost głównego wejścia.Dom sprawiał wrażenie opustoszałego.Kilof tkwił tam, gdzie zostawiłem go minionej nocy, a w oknach na piętrze w dalszym ciągu widać było zasłony.Wysiedliśmy z samochodu, rozglądając się dokoła.Chorągiewka na dachu obracała się w łagodnych podmuchach zachodniego wiatru z głośnym skrzypieniem.Powietrze przepełnione było zapachem soli.Podszedłem do łuszczących się, pomalowanych na niebiesko drzwi i nacisnąłem dzwonek.Usłyszałem dobiegający ze środka sygnał.— Wygląda na to, że nikogo nie ma w domu — powiedziała po chwili Anna.— Zaczekajmy parę minut — zaproponowałem.— Może one długo śpią.Zadzwoniłem ponownie i znowu cierpliwie czekaliśmy na odpowiedź.Po kilku następnych próbach stało się oczywiste, że Marjorie i panna Johnson musiały pójść na targ lub zająć się czymś innym, co zwykły robić wdowy i ich damy do towarzystwa w sierpniowy ranek.— Nie myślisz chyba, że coś się stało, prawda? — spytała Anna.— Co masz na myśli?— No wiesz, chodzi mi o tę postać, którą widzieliśmy w nocy.Tę w todze.— Daj spokój.Sprawdź lepiej, czy w garażu jest samochód.Ja rozejrzę się wokół domu.— Chrzęszcząc żwirem pod stopami, Anna skierowała się w stronę zniszczonego garażu.Obszedłem tymczasem dom i po trzech niewielkich stopniach z cegły wkroczyłem na rozległy zieleniec.Widziałem z niego wieżyczkę zwieńczoną typowym dla stylu kolonialnego gotyckim dachem oraz ciemne okna, przez które nie można było zajrzeć do środka Zacząłem rozważać możliwość przystawienia do boku wieżyczki drabiny.Można by wtedy było zobaczyć, co kryje jej wnętrze jeszcze przed wyłamaniem drzwi.W oddali halsowała po spienionym oceanie flotylla jachtów, nieco zaś bliżej krążyło nad opustoszałą plażą stado mew.Ruszyłem ku niknącemu wśród chwastów zegarowi słonecznemu.Długie źdźbła trawy przy każdym kroku z szelestem ocierały mi się o nogi.Chcąc lepiej przyjrzeć się wieżyczce, osłoniłem oczy dłonią.Nadal niewiele mogłem dojrzeć.Z tej odległości okna stanowiły nieprzejrzystą przeszkodę, a w jej wyglądzie zewnętrznym nie było niczego niezwykłego.Gdy znalazłem się obok zegara, spróbowałem wejść na kamienną podstawę, licząc, że z tej wysokości uda mi się może spostrzec więcej szczegółów.Niestety, spotkało mnie rozczarowanie.Wieżyczka pozostała ciemna, cicha i tajemnicza.Spojrzałem w dół, na blat zegara, chcąc porównać jego wskazania z moim zegarkiem.Jako dziecko bardzo go lubiłem.Dla mnie zawsze było coś tajemniczego w sposobie, w jaki słońce przemierza nieboskłon, a łamiący się cień odmierza jego drogę.Za każdym razem, gdy widzę taki zegar, przypominają mi się gorące, długie lata dzieciństwa, kiedy dni zdawały się biec tak powoli, a dorosłość była czymś, co nawet nie przychodziło człowiekowi do głowy.Dziś jednak jego widok nie wzbudził we mnie podobnych skojarzeń.Zamiast rzymskich cyfr i wyrytego w mosiężnej płycie nazwiska twórcy, ujrzałem zupełnie nowy zestaw rysunków i wygrawerowanych cyfr.Na obwodzie płyty rozmieszczono koła wypełnione arabskim tekstem, w środku zaś tak wyznaczonego kręgu przedstawiono wizerunki owadów i zwierząt.Wskazówka zegara również uległa metamorfozie.Wykonano w niej serię zagłębień i otworków układających się w wężową linię.Usłyszałem zbliżające się kroki, wiec zawołałem: — Anno! Podejdź tu i obejrzyj to sobie.Odwróciłem się i ujrzałem Marjorie.Musiałem obserwować jakieś zakłócenie perspektywy, gdyż początkowo wydała mi się bardzo mała, tak jakbym oglądał ją przez niewłaściwy koniec teleskopu.W miarę jednak jak się zbliżała, stawała się coraz większa, zupełnie nieproporcjonalnie do pokonywanej w tym czasie odległości.W chwili, gdy znalazła się przy mnie, wyglądała zupełnie normalnie, lecz wspomnienie jej niezwykłego powiększenia wywołało we mnie zdumienie i niepokój.— Marjorie — powiedziałem.Nie serdecznie, gdyż na to nie pozwalała jej ściągnięta nadmiernym napięciem twarz, lecz z szacunkiem, jaki winien jest wnuk swojej babce.Popatrzyła na mnie bez słowa.Miała na sobie długi do kostek, czarny strój, który pod wpływem morskiej bryzy co chwila zmieniał kształt, włosy zaczesała w stalowosiwy kok.Całości dopełniało małe, zabarwione na żółto pince–nez i duże, dzwoniące przy każdym ruchu kolczyki.— Czy dobrze się czujesz, Marjorie? — zapytałem.— Wyglądasz jakbyś nie była sobą.Marjorie zdawała się mnie nie słuchać.— Dotykałeś zegara?Rzuciłem okiem na pokrytą dziwnymi znakami płytę.— Nie, oczywiście, że nie.Tylko się przyglądałem.Jest jakiś inny
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plhanula1950.keep.pl
|