[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Spojrzał na linie nadprzewodzących szyn zbiorczych, chłodzonych do temperatury ledwie o parę dziesiątków stopni wyższej od zera absolutnego, biegnących o kilka stóp od plazmy rozpalonej do setek milionów stopni; na obudowę ak­celeratora nad głową, gdzie cząstki atomów pędziły z przyświetlną szybkością ścieżkami wytyczonymi z dokładnością do milionowej części cala; na zwoje kabli systemu informacyjnego, przekazującego z mikrosekundy na mikrosekundę wiecznie czuwającym kom­puterom wiadomości o wszystkim, co się tu działo.I pomyślał, że to wszystko zbudowali ludzie.Musiał to sobie przypominać, bo niekiedy owo miejsce wyglądało tak, jakby cały ten świat zaprojek­towany i stworzony przez maszyny był królestwem maszyn, w którym człowiek jest kimś obcym i niepotrzebnym.Cohnan uważał jednak, że on sam nie był wśród maszyn obcym.Rozumiał je, przemawiał ich językiem, one zaś mówiły do niego.W tej chwili mówiły językiem drgań przenikających jego skafander.Mowa ich była jasna i bezpośrednia.Nie znała sofizmatów i dwuznaczników.Maszyny nigdy nie mówiły czegoś innego, niż myślały, nie dawały mniej, niż obiecały i nie żądały niczego ponad to, o co już poprosiły.Nie kłamały, nie oszukiwały, nie kradły i były uczciwe wobec tych, którzy je uczciwie traktowali.Podobnie jak Sirocco brały go takim, jakim był, a same też nie udawały, że są czymś innym.Nie domagały się, by się zmienił ze względu na nie, i same nie obiecywały, że się zmienią dla niego.Maszyny nie znały pojęć wyższości czy niższości i akceptowały istniejące między nimi różnice - jedne były lepsze do tego, a drugie do czegoś innego.Potrafiły to zrozumieć.Czemu - rozmyślał Colman ­ludzie tego nie potrafią?Za mostkiem drzwi w grodzi były otwarte.Koło odemkniętej skrzynki rozdzielczej leżały narzędzia.Colman wszedł przez drzwi do pompowni.Znalazł się na otoczonej barierą platformie, powyżej poziomu podłogi wysokiej hali, ciągnącej się w górę i w dół, podzielonej na piętra systemem dźwigarów i wsporników.Na każdym piętrze mieściła się jedna z wielkich pomp i jej urządzenia pomocnicze.Na poziomie bezpośrednio pod Col­manem pracowała przy pompie grupa inżynierów i monterów.Zdjęli część obudowy na jednym końcu maszyny, rozmontowali łożyska i właśnie podczepiali w górze do suwnicy bramowej liny, na których miał się unieść wirnik.Oparty o barierę Colman śledził ich przez chwilę, kiwając głową w milczącej aprobacie: liny główne i ubezpieczające były należycie, pod kątem prostym, napięte; wirnik podparto klinami, by nie przygniótł monterom dłoni; części wymontowane leżały w porządku z dala od maszyny, obnażone zaś powierzchnie łożyska zabezpieczono wyściółką od uszkodzenia przez przypadkowo upuszczone narzędzie.Lubił przyglądać się dobrej robocie.Stał tak prawie pięć minut, gdy otworzyły się drugie drzwi o parę kroków dalej i na platformę wyszedł człowiek ubrany tak samo jak inżynierowie pracujący poniżej.Podszedł do drabinki niedaleko Colmana, zatrzymał się na chwilę obrzucając go dziwnym spojrzeniem i zaczął schodzić na dół.Identyfikator na kieszeni jego kombinezonu nosił napis: B.FALLOWS.Colman podniósł dłoń w pozdrowieniu i przełączył swe radio na częstotliwość lokalną.­Hej, Bernard, to ja, Steve Colman.Nie wiem, czy już słyszałeś, ale nie wyszło z przeniesieniem.Niemniej dzięki za poparcie.Za szybą hełmu na twarzy zagadniętego nie było uśmiechu.­Pan Fallows dla was, sierżancie.- Głos był lodowaty.- Prze­praszam, ale jestem zajęty.Mniemam, że i wy macie robotę.Czy mogę zaproponować, aby każdy z nas zajął się tym, co do niego należy? - Chwycił za poręcz drabinki, zszedł tyłem z platformy, lekko ześlizgnął się na poziom niżej i odwrócił, by dołączyć do grupy pracujących.Colman patrzył za nim przez chwilę, wreszcie powoli zrobił w tył zwrot i skierował się do drzwi w grodzi.Nie czuł się ani urażony, ani szczególnie zdziwiony.Zbyt wiele razy widywał podobne sceny.Fallows był niezłym facetem, ktoś tam gdzieś tam natarł mu uszu i koniec.- Może on wie wszystko o tym, jak maszyny działają ­mruknął do siebie półgłosem Colman, idąc galerią koło ściany Fabryki Bomb.- Ale nie wie, jak one myślą.ROZDZIAŁ CZWARTYNa ekranie ściennym w jadalni Fallowsów, w jednostce miesz­kalnej dla funkcjonariuszy wyższych stopni średniego szczebla w segmencie Maryland, wyświetlano film o wojnie 2021 roku.Jay Fallows nie posiadał się z radości, gdy projekcja się zakończyła.Film pokazywał Amerykanów jako wysokich, muskularnych, smukłych ludzi o stalowych oczach, falujących czuprynach, ubra­nych w mundury kroju marynarkowego, z krawatami, co dowo­dziło, że noszą je ludzie przyzwoici i dobrze wychowani.Natomiast Sowieci mieli pyski buldogów, byli fałszywi i bezwzględni, nosili włosy krótko ostrzyżone, a mundury zapinane pod szyją, co oznaczało, że chcą zawojować świat.Amerykanie dysponowali lepszą techniką, ponieważ byli lepiej ogoleni.- Olbrzym nie został zabity - obwieścił wysoki, muskularny, stalowooki bohater swemu wiernemu adiutantowi o falujących włosach, gdy stali przed samolotem pionowego startu Amerykań­skich Sił Powietrznych, na szczycie wzgórza San Gabriel nad popieliskiem Los Angeles.- Teraz, gdy jego zadanie zostało wykonane, będzie spał przez chwilę, by zaleczyć rany.Lecz powstanie na nowo, twardszy i zahartowany w płomieniach.To nie pójdzie na marne.- Z odjazdem kamery postacie i pagórek zmniejszyły się szybko, a panorama rozpostarła, obejmując za­chodzące słońce, które jednak będzie świadkiem powracającego świtu; zagrzmiała muzyka w porywającym finale trąb i bębnów na tle chóru, który brzmiał jak niebiański.Jay Fallows myślał przez chwilę, że się wyrzyga, i próbował wyłączyć dźwięk, skubiąc równocześnie resztki lunchu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl