[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.* * *Jeszcze tego samego popołudnia złapałem Jacka Sawickiego i poprosiłem o hasło do komputera.Podał mi je bez zadawania niepotrzebnych pytań.Znamy się nie od dziś, a poza tym on ma teraz pełne ręce roboty.Z Albany faktycznie przyleciała techniczna, żeby napra­wić medjednostkę.A w kafeterii tego wieczoru miały być wielkie tańce na całą dzielnicę.Żeby urządzić tę zabawę, połączyły się aż trzy bloki komunalne.Miał być konkurs wolnego tańca, jakieś zakłady i konkurs piękności w stroju topless.Wybierała się tam większość młodzieży z całego miasta, co znaczyło, że trzeba sprawdzić wszystkie roboty porządkowe.Zwłaszcza że grawkolej znów działała i słówko o naszej zabawie mogło dotrzeć do okolicznych miast.Poszedłem do hotelu.Doktor Turner nie było w pobliżu.Może poszła na kolejny spacer po lesie - szukać Edenu.Ale go nie znajdzie.Sam szukałem i nic nie znalazłem w okolicy, gdzie ścięło z nóg Douga Kane’a przy wściekłym szopie.Nie znalazłem żadnego miejsca, z którego mogłaby wyjść tamta dziewczyna z dużą głową.- Tryb sieci informacyjnych - powiedziałem do holoterminalu.- Hasło: Thomas Alva Edison.Jack nie chciał, żeby całe miasto wiedziało, że terminal w hotelu chodzi też w sieci informacyjnej, bo każdy, co nie ma ochoty oglądać tego, co wszyscy, zaraz by tu przyleciał.- Jest tryb sieci informacyjnych - odpowiedział radośnie holoterminal.Zawsze był taki radosny.- Który kanał włączyć?- Jakiś wołowski.- Który kanał włączyć?Próbowałem różnych numerów, aż znalazłem sieć informacyjną Wołów.Potem siedziałem i patrzyłem, przez bitą godzinę, próbując pamiętać te wszystkie słowa, które wytłumaczyła mi doktor Turner.Wiązania molekularne.Dysymilatory.Stop.Duragem.Tylko że w wiadomościach wcale nie używali tych słów - oprócz jednego: „duragem”.Zamiast nich słyszałem „przypuszczalne epicentrum” i „równanie tempa reprodukowalności” i „równania Stoddarda na krzywą załamań pola”, i „próby przejścia na sterowanie ręczne zawodzą w stopniu wykluczającym incydentalność”.Ale i tak patrzyłem.Po godzinie wstałem i powiedziałem:- Tryb zwykły, informacyjny.Poszedłem do domu i wziąłem chipy żywnościowe Annie i Lizzie.Kiedy nikogo nie było przy pasie, nabrałem wszystkiego, co udało mi się dostać na te chipy, włożyłem do czystego wiadra z pokrywą i zaniosłem do domu.Lizzie ciągle jeszcze spała, przytulona do swojej lalki.Poszedłem do składu, który otworzyli właśnie z nową dostawą, i wziąłem jeszcze dwa wiadra, trzy koce i trzy zestawy ciuchów na wszystkie nasze chipy.I jeszcze nowy zamek do drzwi, kilka doniczek i walizkę.Techniczny popatrzył na mnie dziwnie, ale nic nie powiedział.Napełniłem wszystkie wiadra czystą wodą, za każdym razem jedno, i zawlokłem je po schodach do mieszkania Annie.Bolał mnie grzbiet i zdyszałem się - jak to stary dureń.Ale to jeszcze nie koniec.Odpocząłem z dziesięć minut, a potem pożyczyłem miotłę Annie.Zabrałem ją do hotelu.Ludzie nieśli do kafeterii plastikowe chorągwie, żeby przyozdobić salę na tańce.Śmiali się i żartowali, dziewczęta błyskały nagimi piersiami.Szykują się na dzisiejszy konkurs.Do hotelu wprowadziło się kilku obcych z chipami ze stanu Nowy Jork.Gawędzili o dzisiejszej zabawie.Doktor Turner dalej nie było.Wziąłem miotłę Annie i wymiotłem zeschłe liście z hotelowego holu, zostawione przez zepsutą robosprzątaczkę, której już nikt nie naprawi, bo psuło się przecież tyle ważniejszych rzeczy - wszystkie liście, które zwiędły w zeszłym roku, zanim zaczęły się te awarie i zanim do East Oleanty trafiły wściekłe szopy.9Dan Arlen: FlorydaZ SEATTLE NA HUEVOS VERDES LECIAŁEM SAMOLOTEM należącym do floty korporacji Kevina Bakera.Przyczyny, dla których swego czasu Kevin nie podążył za resztą Bezsennych do Azylu, nie należały - jak u Leishy - do idealistycznych.Był finanso­wym pośrednikiem Azylu w transakcjach z resztą świata.Pomyślałem, że samolot należący do Bezsennych jest najmniej ze wszystkich narażony na rozbicie z powodu uszkodzenia duragemowych części.Bezsenni umieli zadbać o własne bezpieczeństwo.„Ponieważ mamy go tak niewiele” - oznajmił Kevin ponuro, kiedy zadzwoniłem do niego, żeby poprosić o samolot z pilotem.W tej chwili jednak nie interesowały mnie problemy adaptacyjne Bezsennych.Kevin nigdy za mną nie przepadał, a ja nigdy przedtem nie prosiłem go o przysługę.Ale teraz to co innego.Miałem zamiar zmusić Huevos Verdes do gry w otwarte karty, chciałem uzyskać kilka ważnych odpowiedzi.Może Kevin się domyślał.Nigdy nie wiadomo, ile oni naprawdę wiedzą.Uparta kratownica, zwinięta ciasno, falowała lekko w mojej głowie.- Jest jeszcze jedna rzecz, Dan - dodał Kevin i wydało mi się, że po jego twarzy na ekranie przemknęły przepraszające kształty i cienie.Jak wszyscy z jego pokolenia Bezsen­nych, wygląda na przystojnego trzydziestopięciolatka.- Leisha chce lecieć z tobą.- Skąd ona wie, że wybieram się na Huevos Verdes? Dla niej jestem teraz na tournee!- Nie mam pojęcia - odrzekł Kevin, co mogło, ale nie musiało być prawdą.Może Leisha miała swoich własnych elektronicznych szpiegów w moim pokoju hotelowym, a może na koncercie w Seattle.Tak czy owak, trudno było sobie wyobrazić, żeby ona albo Kevin mogli robić takie rzeczy bez wiedzy Huevos Verdes.Może Superbezsenni o wszystkim wiedzą i tolerują istnienie systemu informacyjnego Leishy.A może Leisha zna mnie na tyle dobrze, że po prostu odgadła, co czuję.Albo ma jakiś specjalny probabilistyczny program, który przewiduje, jak teraz postąpię albo jak postąpiłby w takiej sytuacji każdy normalny.Nigdy nie wiadomo, co oni tak naprawdę wiedzą.- A jeśli powiem Leishy nie? - spytałem.- Nie będzie samolotu - odpowiedział krótko Kevin.Unikał mojego spojrzenia.Widziałem wyraźnie: on uważa, że jest jej to winien - za jakieś swoje stare grzechy, sprawy, które zaszły, zanim się urodziłem.Dostrzegłem również, że linia jego szczęki lekko złagodniała - ledwie dostrzegalny znak, że jego męska uroda zaczyna się trochę zużywać.Miał w końcu sto dziesięć lat.Przez głowę przesunęły mi się niskie, płaskie kształty w kolorze poczerniałego srebra.Kevin nie zmieni zdania [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl