[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tak mnie to rozdrażniło, że zapragnęłam wymierzyć jej policzek i obudzić; z trudem udało mi się nad tym zapanować.W końcu Kosgro opadł zupełnie z sił.Ułożył się, na wpół siedząc, na wpół leżąc, na występie skalnym wystarczająco szerokim, by pomieścić nas wszystkich.Widoczność była ograniczona, zarówno w górę, jak i w dół, czy nawet wzdłuż półki.Kosgro wypoczywał, oddychając ciężko.Ja, w nieco lepszym stanie, przysiadłam obok niego.Oomark skulił się nieopodal, kręcąc głową to w prawo, to w lewo, jakby nasłuchiwał czegoś w straszliwym napięciu.Rozdział czternastyOdgłosy miotającego się w dole robaka przypominały odległe dudnienie bębna.Pojawiły się również inne dźwięki.Ten świat, który - kiedy mgła wzbierała i podchodziła bliżej - wydawał się pogrążony w ciszy, teraz rozbrzmiewał różnymi szelestami, choć ich źródło znajdowało się gdzieś daleko, poniżej naszej grzędy.Nie potrafiłam ich zidentyfikować ani nie miałam na to ochoty.Oomark przysunął się trochę do nas.- Najpierw zjawił się mały, potem większy.Wkrótce skończą z robakiem i wtedy mogą pójść za nami.- To prawda - przytaknął Kosgro.- Czas, byśmy ruszyli dalej.Spojrzał na Bartare i jeszcze raz, bardzo delikatnie, dotknął zabandażowanego boku.- Jesteś ranny, trzeba to opatrzyć.- Później.Teraz nie ma na to czasu - odparł nie znoszącym sprzeciwu tonem.- Lecz prawdą jest, że może nie starczyć mi sił, żeby nieść ją długo.- Jak jeszcze daleko? - zapytał niecierpliwie Oomark.- Spójrz na korzeń, Kildo.Jak daleko?Zupełnie zapomniałam o naszym dziwnym przewodniku.Teraz wyciągnęłam go zza pazuchy.Gdy znalazł się w mojej ręce, natychmiast wskazał kierunek wzdłuż skalnej półki.Kosgro trącił korzeń palcem.- Całkiem sztywny.Chyba jesteśmy już blisko.I dopóki będę mógł, poniosę ją.Wyraźnie podniesiony na duchu tym, co odczytał z korzenia, wstał i pozwolił, bym pomogła mu umieścić Bartare na jego barku.Gdy już znalazła się na swoim starym miejscu, ruszyliśmy dalej wzdłuż skalnej półki.Nikt nie musiał mnie przestrzegać, bym zachowywała ostrożność.Aż nadto dobrze zdawałam sobie sprawę z dobiegających z dołu odgłosów.I domyślałam się, co mogłoby się stać, gdybyśmy zwrócili na siebie uwagę tych, którzy tam ucztowali.Mieliśmy niewiarygodne szczęście w starciu z robakowatym stworem.Nie mogliśmy liczyć, że następne spotkanie skończy się równie szczęśliwie.Występ zrobił się węższy, a ja zaczęłam rozmyślać, co zrobimy, jeśli okaże się, że musimy podjąć wspinaczkę albo zejść na dół po urwisku.Wątpiłam, czy z nieprzytomną Bartare dalibyśmy sobie z tym radę.Szczęście uśmiechnęło się do nas jeszcze raz, bowiem gdy półka się skończyła, zobaczyliśmy przed sobą szereg prowadzących do góry występów, po których mogliśmy się wspiąć.Wyglądały jak schody dla olbrzymów.Była to trudna wspinaczka i gdy znaleźliśmy się na szczycie, znowu padliśmy bez sił, dysząc ciężko.Korzeń przekręcił mi się w ręce, ustawiając się pod kątem do podłoża, z czego wywnioskowałam, że znajdujemy się wyżej niż nasze spodziewane schronienie.Ściana mgły podeszła już tak blisko nas, że zaczęłam się obawiać, iż jakakolwiek wędrówka w tych oślepiających tumanach może skończyć się upadkiem z jakiejś niewidocznej krawędzi.- Na dół, co? - Kosgro zgarbił się nad ciałem Bartare, spoglądając na korzeń.- Lecz jeśli tam prowadzi nasza droga, nie możemy nią pójść, przynajmniej jeszcze nie teraz.- Westchnął jak ktoś, kto podjął wielki wysiłek na mamę.- Trzeba też - kontynuował po chwili, w której zdążyłam pojąć, w jak wielkim znaleźliśmy się niebezpieczeństwie - pomyśleć o jedzeniu…Jedzenie! Zacisnęłam kurczowo rękę na zawiniątku.Byłam jednak głodna i nie mogłam temu zaprzeczyć.Ten śmieszny posiłek, spożyty przez nas pod krzakiem z jagodami, nie zaspokoił dręczącego mnie głodu.A jeśli sama myśl o jedzeniu sprawiała, że robiło mi się słabo, to jak musiał czuć się Kosgro, który nie tylko niósł Bartare, ale też stracił mnóstwo energii w walce z robakowatym stworem.Niechętnie odwinęłam zapasy i po raz kolejny przebiegł mnie zimny dreszcz, kiedy zobaczyłam, jak jest ich mało.Gdy i to zniknie, nasza ostatnia nadzieja na pozostanie sobą będzie nam odebrana, pomyślałam.Rozsmarowałam proteinową pastę na waflach i dla siebie zatrzymałam mniejszą porcję.Do większej, przeznaczonej dla Kosgro, dodałam kostkę czekolady.Nie krygował się, przyjmując większą porcję.Rozsądek nakazywał taki podział.Żując wafel szybko spakowałam zawiniątko, chowając je, by nie budziło pokusy.Potem zajęłam się bandażowaniem na nowo moich stóp.Musiałam na ten cel poświęcić znowu materiał z mojej tuniki.Skrzywiłam się, kiedy spojrzałam na stopy - tak obco wyglądały.Palce były nienormalnie długie, jak… jak… korzenie! Ukorzenione stopy, lśniąca, stwardniała jak kora skóra, zielone włosy przyłożyłam rękę do ust i nie krzyknęłam, ale cały czas drżałam, gdy pospiesznie bandażowałam te dziwne stopy, starając się nie myśleć.Przypuśćmy, że uległabym dręczącemu mnie impulsowi, by zrzucić bandaże i zanurzyć moje palce–korzenie w ziemi.Czy takie działanie sprawiłoby, że stałabym się krzakiem, drzewem, czymś stałym unieruchomionym w tym świecie na wieki? Musiałam uważać, by do tego nie doszło, nie powinnam zatem dotykać ziemi gołymi palcami.Oomark chodził tam i z powrotem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl