[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Technolo­gia to jak dodanie przyprawy Tabasco do delikatnego francuskiego sosu.Smak komputera może pogrążyć subtelne sygnały sztuki.Nie ma w tym nic dziwnego, że najlepszą współpracę kompu­tera i sztuki obserwuje się w muzyce i sztukach prezentacyjnych, gdzie łączą się techniki prezentacji, rozpowszechniania i do­świadczania.Kompozytor, wykonawcy i słuchacze mogą mieć do dyspozycji kontrolę nad realizacją.Gdyby Herbie Hancock za­prezentował swój nowy utwór w Internecie, to byłaby to nie tyl­ko prezentacja dla widowni złożonej z dwudziestu milionów osób, ale także każda z tych osób mogłaby przekształcać go w sposób zależny od własnych upodobań.Jedni zmienialiby tyl­ko siłę głosu.Inni zrobiliby z niego karaoke.Jeszcze inni zmie­niliby aranżację.Infostrada powoduje, że ukończona i niezmienna sztuka odcho­dzi w niebyt.Dodawanie wąsów do obrazu Mony Lizy to dziecinna igraszka.Zobaczymy z pewnością poważne cyfrowe manipulowanie na pozornie skończonych utworach w Internecie i nie musi to być zaraz złe.Wchodzimy w erę, gdy ekspresja będzie bardziej wyczuwalna i żywa.Mamy szansę rozprzestrzeniać bogate sygnały zmysłowe w inny sposób niż tylko przez oglądanie stron książki i dogodniej niż przez podróżowanie do Paryża, aby zobaczyć Luwr.Artyści uznają Internet za największą galerię dla swojej twórczości i możli­wość przekazywania jej bezpośrednio.Prawdziwa szansa pojawi się przed artystami udostępniającymi możliwości zmiany swego dzieła i tworzenia jego wariacji.Może to wydać się popularyzacją do przesady, gdy chodzi o ważne obiekty kulturalne - np.o przekształcenie każdego obrazu Picassa w pocz­tówkę lub każdego obrazu Warhola w wycinankę - ale pamiętajmy, że postać cyfrowa pozwala na przekazywanie nie tylko produktu, ale także procesu.Proces może być dla jednych źródłem ekstazy i fantazji, może być kolektywnym wyobrażeniem wielu albo wizją grupy rewolucjonistów.Salon odrzuconychPodstawą pomysłu Media Lab było skierowanie na nowe drogi badań współpracy komputera z człowiekiem oraz sztucznej inteli­gencji.Nowy kierunek miał na celu nadanie im kształtu przez za­wartość systemów informacyjnych, zapotrzebowania na aplikacje powszechnego użytku i naturę artystycznych wizji.Idea została przekazana mediom rozgłoszeniowym, domom wydawniczym i przemysłowi komputerowemu jako połączenie bogactwa zmysło­wego wideo, głębi informacyjnej publikacji i właściwej kompute­rom interaktywności.Obecnie wydaje się to logiczne, ale w owym czasie ideę tę uważano za głupią.„The New York Times” donosił, że anonimowy pracownik wydziału uważał ludzi, którzy wiążą się z tą ideą, za szarlatanów.Media Lab ma swą siedzibę w budynku zaprojektowanym przez architekta I.M.Pei (ten sam architekt zaprojektował słynną pirami­dę na dziedzińcu Luwru i rozbudował National Gallery w Wa­szyngtonie).Znalezienie źródeł finansowania, budowa siedziby i usamodzielnienie się zajęły nam prawie siedem lat.Podobnie jak w 1863 roku, gdy oficjalny Paryż odrzucił impre­sjonistów z Salonu Sztuki, członkowie założyciele Media Lab stali się salonem odrzuconych i działają na własną rękę.Czasem są zbyt radykalni dla swoich akademickich instytutów, czasem zbyt odsta­ją od swoich instytutów, a czasem nie należą do żadnego instytutu.Oprócz Jerome’a Wiesnera i mojej osoby grupa składała się z pro­ducenta filmowego, projektanta grafiki, muzyka, fizyka, dwóch matematyków i zespołu badawczego, który oprócz innych rzeczy wymyślił w poprzednich latach multimedia.Spotkaliśmy się na po­czątku lat osiemdziesiątych jako kontrkultura ustabilizowanej in­formatyki, zajmującej się nadal językami programowania, systema­mi operacyjnymi, protokołami sieciowymi i architekturą systemów komputerowych.Łączyła nas nie dyscyplina, ale przekonanie, że komputery mogą dramatycznie zmienić i wpływać na jakość życia dzięki swej wszechobecności - nie tylko w nauce, ale w każdym aspekcie życia.Był to odpowiedni czas, gdyż właśnie powstał komputer osobi­sty, interfejs użytkowy zaczął być uważany za jego podstawę, a te­lekomunikacja została zdemonopolizowana.Właściciele i szefowie gazet, czasopism, wydawnictw książkowych, studiów filmowych i stacji telewizyjnych zaczynali się zastanawiać, co niesie im przy­szłość.Mądrzy szefowie mediów, tacy jak Steve Ross i Dick Munro z Time Warner, mieli intuicyjne wyczucie nadchodzącej ery cy­frowej.Inwestowanie w lunatycznych maniaków z MIT było tanim wyrażeniem swej opinii.I tak szybko staliśmy się zespołem trzystuosobowym.Teraz Media Lab ma już ustaloną pozycję.Maniakami zaś są dzieci nawigujące po Internecie.Przeszły one poza multimedia do czegoś bliższego rzeczywistemu życiu niż nasz intelektualny mani­fest.Ich zaślubiny odbywają się w cyberprzestrzeni.Sami siebie na­zywają bitnikami i cyberami.Ich ruchliwość społeczna jest na mia­rę globu.To oni tworzą obecnie salon odrzuconych, ale ich salon nie mieści się w paryskiej kawiarni ani w budynku I.M.Pei.Ich salon jest gdzieś w Sieci.I ma cyfrową postać.Epilog: wiek optymizmuZ natury jestem optymistą.Jednakże każda technologia lub osiągnięcie nauki mają swą ciemną stronę.Cyfrowe życie nie jest pod tym względem wyjątkiem.W ciągu następnych dziesięciu lat będziemy świadkami nierespektowania prawa o ochronie własności intelektualnej i włażenia z butami w nasze życie prywatne.Zobaczymy wandalizm cyfrowy, nielegalne kopiowanie programów i kradzież danych.Co najgorsze, wiele osób straci pracę na rzecz systemów w pełni zautomatyzowa­nych, które w taki sam sposób zmienią funkcjonowanie urzędów, jak przekształciły fabryki.Zanika pojęcie zatrudnienia na całe życie w jednym miejscu.Radykalna transformacja rynku pracy, na którym coraz częściej pracujemy z bitami, zamiast z atomami, zdarzy się mniej więcej w tym samym czasie, gdy dwa miliardy ludzi w Chinach i Indiach zaczną pracować w trybie on-line.Pracujący samodzielnie progra­mista w mieście Peoria będzie konkurował ze swym odpowiednikiem z Pohang.To samo będzie dotyczyć specjalistów od składu komputerowego w Madrycie i w Madras.Amerykańskie firmy już obecnie powierzają opracowanie sprzętu i produkcję oprogramowa­nia specjalistom w Rosji i Indiach, nie w tym celu, aby pozyskać tanią siłę roboczą, ale żeby zapewnić sobie pomoc wysoko kwalifi­kowanego intelektualisty, gotowego pracować ciężej, szybciej i w sposób bardziej zdyscyplinowany niż pracownik krajowy.W miarę globalizacji gospodarki światowej i wzrostu liczby użytkowników Internetu zobaczymy cyfrowe miejsca pracy bez granic.Dużo wcześniej, nim pojawi się harmonia polityczna i nim GATT uzgodni zasady handlu oraz stawki celne na atomy (łącznie z prawem sprzedawania wody Evian w Kalifornii), bity nie będą miały granic, będzie się je przechowywać i przetwarzać bez żadnych ograniczeń geopolitycznych.Wydaje się, że w przyszłości strefy cza­sowe będą odgrywać większą rolę niż strefy gospodarcze [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl