[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Nie użyłem - przyznał Fletcher; został pozbawiony umiejętności kłamania.- Ale proszę cię, nie.- Gdzie ono jest? - zapytał Jaffe, wchodząc wreszcie do pokoju.Masz je przy sobie?Kiedy postąpił do przodu, poczuł na skórze miriady leciutkich muśnięć, jakby wszedł w gęstą chmurę niewidzialnych komarów.To uczucie powinno ostrzec go przed bezpośrednim kontaktem z Flechterem, ale zbyt pragnął nuncjo, by zwracać na to uwagę.Położył rękę na ramieniu Fletchera.Przy dotknięciu postać tamtego zdawała się rozwiewać, niby obłok maleńkich cząsteczek - szarych, białych, czerwonych - wybuchła mu nagle w twarz, jak zawierucha pyłku kwiatowego.W swym umyśle usłyszał śmiech geniusza; wiedział, że nie wyśmiewa się z niego, a tylko śmieje z czystej radości, kiedy wstrząs uwolnił jego skórę z przysłaniającej ją warstwy kurzu, który zaczął na nim osiadać już w momencie narodzin i nawarstwiając się stopniowo zakrył go prawic całego, pozostawiając tylko kilka najjaśniejszych miejsc.Kiedy kurz opadł, Fletcher siedział na krześle jak dawniej.Ale teraz jarzył się delikatnym światłem.Świecę zbyt Jaskrawo? - zapytał.- Przepraszam.Przykręcił nieco światło, które od niego biło.- Ja też tego chcę! - zawołał Jaffe.- Natychmiast.- Wiem.Czuję te twoje potrzeby.To paskudztwo.Jaffe, paskudztwo.Jesteś niebezpieczny.Chyba dopiero teraz naprawdę wiem, jak jesteś niebezpieczny.Widzę cię na wylot.Widzę twoją przeszłość.- Przerwał na chwilę, a potem wydał przeciągły bolesny jęk.- Zabiłeś człowieka.- Należało mu się.Przeszkadzał ci.Widzę jeszcze Jednego.To Kissoon, prawda? On też zginął?- Nie.- Ale chciałeś go zabić? Czuję w tobie nienawiść.- Tak, zabiłbym go wtedy, gdybym tylko mógł.- Uśmiechnął się.- Mnie pewnie też - powiedział Fletcher.- Czy masz w kieszeni nóż, czy też po prostu cieszysz się, że mnie widzisz?Chcę nuncjo.Ja chcę jego, a ono chce mnie.Odwrócił się, by odejść.Fletcher zawołał za nim:- Jaffe, ono oddziaływa na umysł, może i na duszę.Czy nie rozumiesz? Wszystko, co widać na zewnątrz, najpierw odbywa się wewnątrz.Żeby coś istniało naprawdę, trzeba to najpierw wymarzyć.A Ja? Zawsze potrzebowałem swojego ciała wyłącznie jako nośnika.Naprawdę chciałem być tylko niebem.Ale ty, Jaffe! Ty! W mózgu masz samo plugastwo.Pomyśl o tym.Pomyśl, co nuncjo spotęguje.Błagam cię.Słysząc w swym umyśle ten błagalny szept, Jaffe przystanął na chwilę i obejrzał się na portret.Portret uniósł się z krzesła, chociaż - jak Jaffe widział po wyrazie twarzy Fletchera - oderwanie się od widoku nieba sprawiało mu dotkliwe cierpienie.- Błagam cię - powtórzył.- Nie pozwól, by cię użyło do swoich celów.Fletcher wyciągnął rękę w kierunku ramienia Jaffe'a, ale ten był już poza Jego zasięgiem - wszedł prosto do laboratorium.Prawie natychmiast zatrzymał wzrok na ławie, gdzie na podstawce pozostawiono dwie fiolki; ich zawartość burzyła się i napierała na szkło.- Świetnie - powiedział Jaffe, podchodząc bliżej fiolek: nuncjo podskoczyło jak pies, pragnący liznąć twarz swojego pana.Łaszące się nuncjo zadawało kłam obawom Fletchera.To Randolph jest panem, a nuncjo - sługą.Fletcher wciąż sączył ostrzeżenia w myśli Jaffe'a.Każde twoje okrucieństwo, Jaffe, wszystkie obawy, cała głupota i tchórzostwo - to wszystko zawładnie tobą.Czy jesteś na to przygotowany?Chyba nic.To cię za bardzo zdemaskuje.Nie ma czegoś takiego jak za bardzo czy za dużo - odpowiedział Jaffe zagłuszając protesty i sięgnął po bliższą fiolkę.Nuncjo nie mogło się już doczekać.Trzasnęło szkło, zawartość fiolki chlusnęła na skórę Jaffe'a.W tej samej chwili zrozumiał (i przeraził się) - nuncjo przekazało mu tę wiadomość w chwili kontaktu.W momencie gdy Jaffe zrozumiał, że Fletcher miał rację, już było za późno, by naprawił swój błąd.Nuncjo w niewielkim tylko stopniu, albo wcale, nie interesowało się zmianą Jego systemu komórkowego.Gdyby nawet do niej doszło, to tylko w następstwie głębszych przeobrażeń.Uważało ciało Jaffe'a za ślepą uliczkę.Drobne ulepszenia, które mogłoby wprowadzić do jego ustroju biologicznego, nie były godne jego uwagi.Nie miało zamiaru tracić czasu na uelastycznienie stawów jego palców czy wyrównanie uchyłków jelita grubego.Było ewangelistą nie kosmetyczką.Jego celem był umysł.Umysł, który używał ciała dla swojej przyjemności, nawet jeśli ta przyjemność szkodziła nośnikowi.Umysł, który był źródłem głodu przeobrażeń, a także najbardziej zapalczywym i twórczym sprawcą owych przeobrażeń.Jaffe był gotów błagać o pomoc, ale nuncjo już zawładnęło jego korą mózgową i nie potrafił wymówić jednego słowa.Modlitwa straciła rację bytu.Bogiem było nuncjo.Przedtem w butelce, teraz w jego ciele.Nie mógłby nawet umrzeć, chociaż cały jego organizm był poddany tak silnym wstrząsom, że zdawało się, iż rozpadnie się na części.Nuncjo wstrzymało wszystkie inne procesy oprócz własnego działania: strasznego procesu doskonalenia.Przede wszystkim nadało jego pamięci wsteczny bieg, ukazując mu w błyskawicznym skrócie całe jego życie od momentu, gdy weń wstąpiło; przebył w odwrotnej kolejności wszystkie koleje swojego życia, aż wylądował w wodach płodowych łona swojej matki.Dane mu było przeżyć chwilę bolesnej tęsknoty za tym miejscem - spokojnym i bezpiecznym - zanim życie ponownie wyciągnęło go na świat i ruszył w podróż powrotną, by znów zaznać skromnego życia w Omaha.Ledwie rozpoczął świadome życie, wypełniły go gniew i wściekłość.Przeciw drobiazgom i sprawom wagi państwowej; przeciw ludziom sukcesu i uwodzicielom; tym, którzy zagarniali awanse i dziewczęta.Odczuł to wszystko na nowo, ale ze zwielokrotnioną siłą; jak komórka rakowa, która rosła w mgnieniu oka i zniekształcała go całego.Widział, jak rodzice odchodzą w niepamięć, a on nie potrafił ich zatrzymać ani płakać po nich, gdy już odeszli, ale wciąż szalał z gniewu, nie wiedząc, po co żyli ani po co wydali go na świat.Znów się zakochał - po raz drugi.I znów go odrzucono - po raz drugi.Jątrzył rany, przyozdabiał blizny, podsycał gniew, by wciąż rósł.Prócz tych pamiętnych niepowodzeń, była jeszcze ciągła dreptanina za pracą i utrata pracy, ludzie, którzy z dnia na dzień zapominali jego imię i jedne po drugich święta Bożego Narodzenia, różniące się tylko tym, że przybywało mu lat.Nigdy nie dowiedział się, dlaczego przyszedł na świat, dlaczego ktokolwiek przychodził na świat, w którym wszystko było kłamstwem i oszustwem i nie prowadziło do niczego.Potem - pokój na skrzyżowaniu, pełen zbłąkanych listów i nagle Jego gniew odbił się od wybrzeża do wybrzeża; dzicy, zdezorientowani ludzie Jego pokroju wbijali nóż w swój niepokój w nadziei, że wraz z krwią dojrzą w tym wszystkim jakiś sens.Niektórym się to udawało [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl