[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Jestem zmęczony, stwierdził.MaryJo ma rację.Muszę odpocząć.Nie należał jednak do ludzi, którzy potrafią odpoczywać.Stał przy biurku i poczuł zawrót głowy, niczego nie pamiętał, niczego nie widział i niczego nie słyszał, bez końca spadał w nicość.Potem los jakby zlitował się nad nim, bo Mark wrócił do rzeczywistości.Stał drżący i żałował wszystkich wieczorów, gdy siedział do późna w pracy, wszystkich godzin, których nie spędził z MaryJo, podczas gdy ona czekała na niego samotna w ogromnym, lecz pozbawionym dzieci domu.Wyobraził sobie, jak siedziała, nieustannie go wypatrując; samotna kobieta w przytłaczająco dużym salonie, cierpliwie czekająca na męża, który wróci, musi wrócić, bo przecież zawsze w końcu wraca do domu.- Czy to serce? A może wylew? - zastanawiał się.Cokolwiek to było, starczyło, by ujrzał koniec świata, dotąd ukryty w ciemności, a teraz objawiający się z całą wyrazistością.Mark poczuł się jak Mojżesz podczas powrotu na ziemię: rzeczy, które miały dotychczas kolosalne znaczenie, stały się mało ważne, a sprawy, dotąd odkładane, zjawiły się przed nim czekając na załatwienie z milczącą natarczywością.Poczuł, że koniecznie musi coś zrobić, zanim.Zanim co? Nie chciał odpowiedzieć sobie na to pytanie.Opuścił wielkie pomieszczenie pełne młodszych od niego, ambitnych mężczyzn i kobiet.Próbowali zrobić na nim dobre wrażenie, zostając w biurze dłużej niż on sam.Zauważył, że wyraźną ulgę sprawiła im perspektywa zakończenia dnia pracy.Nie miało to jednak dla niego żadnego znaczenia.Wyszedł w mrok na zewnątrz, wsiadł do samochodu i pojechał do domu.Mżył deszcz i delikatna mgiełka przytulnie oddzieliła samochód od świata.- Dzieci są na pewno na górze - pomyślał, gdy nikt nie podbiegł do drzwi, żeby go przywitać.Dzieci, chłopiec i dziewczynka, sięgały mu zaledwie do pasa, miały po dwakroć tyle energii co on i były kochanymi istotkami, które zbiegały po schodach jakby zjeżdżały na nartach i jak kolibry nie potrafiły ani chwili pozostać w bezruchu.Usłyszał ich kroki na piętrze, lekki tupot na podłodze.Nie podbiegły do drzwi, bo jak to dzieci, miały w końcu na głowie ważniejsze sprawy niż witanie ojca.Uśmiechnął się, odłożył aktówkę i poszedł do kuchni.MaryJo wyglądała na zatroskaną i przygnębioną.Natychmiast domyślił się, że niedawno płakała.- Co się stało?- Nic - odparła, bo zwykle tak mówiła.Wiedział, że za chwilę wszystko mu opowie.Zawsze tak robiła i czasami tracił cierpliwość.Teraz jednak kręciła się po kuchni od blatu do blatu, od szafy do kuchenki, przygotowując kolejny doskonały obiad i nie zdradzała ochoty do rozmowy.Poczuł się nieswojo i próbował odgadnąć przyczynę jej złego nastroju.- Za dużo pracujesz - powiedział.- Proponowałem, żebyśmy wzięli pomoc domową albo kucharkę.Przecież możemy sobie na to pozwolić.MaryJo posłała mu blady uśmiech.- Nie chcę, żeby mi się ktoś kręcił po kuchni.Myślałam, że porzuciliśmy ten temat wiele lat temu.Miałeś dziś ciężki dzień?Mark chciał już wspomnieć o swoich dziwnych zanikach pamięci w biurze, ale ugryzł się w język.Musi jej to przekazać delikatnie.MaryJo z pewnością źle to zniesie, zwłaszcza, że już jest nerwowo rozstrojona.- Nie aż tak ciężki.Wcześniej dziś skończyłem.- Widzę - odparła.- Cieszę się.Nie robiła jednak wrażenia zadowolonej.To go trochę zirytowało.Sprawiło mu lekką przykrość.Zamiast jednak zająć się swoją zranioną duszą, zanotował jedynie własne emocje, jak bezstronny obserwator.Zobaczył, kim naprawdę jest: w pracy - ważnym człowiekiem, który do wszystkiego doszedł sam, a tymczasem w domu - małym chłopcem; tak łatwo go zranić nawet niekoniecznie słowem, ale chwilą pełnego wahania milczenia.Ale ze mnie wrażliwy, mały chłopiec - pomyślał z rozbawieniem.|Przez chwilę widział samego siebie jakby z boku, dojrzał nawet wyraz rozbawienia na własnej twarzy.- Przepraszam - powiedziała MaryJo.Odsunął się, by mogła otworzyć szafę.Wyjęła szybkowar
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plhanula1950.keep.pl
|