[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Co do mnie, wolałbym jakąś sadzawkę - odparł były tyran.- W porządku.Wszystkie sadzawki w Nasturcji będą należały do ciebie.- A gdzie ja będę spać? - odważył się zapytać pan Mżawka.- Przydzielę ci główny kanał miejski ^- rzekł Debiliusz.- Będziesz się tam czuł jak u siebie w domu.Koło południa grupa biało ubranych postaci wynurzyła się z puszczy.Jak okiem sięgnąć, roztaczały się wokoło starannie uprawione winnice i sady.Wiła się wśród nich szeroka, dobrze ubita droga.- Za godzinę będziemy w mieście - rzekł Debiliusz.- A za dwie obróci się koło historii.Jak z tego widać, były król Nasturcji lubował się - na wzór innych władców - w kwiecistych i pełnych patosu słowach.Bliskość stolicy dodała sił zmęczonym już i sennym zbójom.Ruszyli więc żwawo środkiem drogi.Najmniej cierpliwi dobrze wyciągali nogi, nie mogąc się doczekać obiecanych im wspaniałości.Na myśl o czekających na nich zaszczytach, cmokali głośno i mlaskali, jako że serdecznie znudziło się im niezbyt wyszukane, leśne jedzenie.Za dziesiątym z rzędu zakrętem oczom ich ukazało się niespodziewanie bliskie miasto.Na ten widok pod Debiliuszem ugięły się kolana.Były władca Nasturcji pobladł i sięgnął ręką ku sercu, które zabiło gwałtownie.- Co.co.co to jest? - wyjąkał słabym głosem.Oto w ostrym blasku słońca bieliły się przed nimi wysokie mury, urozmaicone groźnymi basztami.- O ile znam się na rzeczy - rzekł Największy Deszczowiec - są to normalne mury obronne.Takie same mam w Kibi-Kibi.Niespodzianka raczej niemiła.- Ale przecież ich tu nie powinno być.- Różnych rzeczy na świecie nie powinno być, a jednak są - dodał filozoficznie Deszczowiec i spojrzał ze współczuciem na ogłupiałe oblicze sprzymierzeńca.Jednocześnie przyszło mu na myśl, że podobnie niemądry wyraz twarzy mógł mieć Debiliusz jedynie w chwili, gdy surowy wyrok Senatu skazywał go na banicję.Oblicze to jednak szybko zmieniło kolor i stało się czerwone jak burak.- To zdrada! - ryknął Debiliusz.- To zdrada! Odpowiesz mi za to, ty podły szpiegu!Słowa te były skierowane do Mżawki, który błyskawicznie skurczył się ze strachu i poturlał do przydrożnego rowu.Debiliusz skoczył za nim i wyciągnął go za uszy.- Dlaczego nic mi nie powiedziałeś, że miasto otoczone jest murami?Mżawka, trzęsąc się jak galareta, wystękał:- Bo ich wtedy nie było.Oj, boli!- Czy masz mnie za głupca?- Tak.To znaczy nie.Przysięgam na sto tysięcy pijawek, że mówię prawdę.Musieli je zbudować po moim odejściu.- On chyba mówi prawdę - wtrącił się Największy Deszczowiec.- To mi wygląda na sprawkę Smoka.Tylko on jest do tego zdolny.Debiliusz odepchnął Mżawkę od siebie i rzekł spokojniejszym nieco głosem:- Może i było tak.Ale zaręczam ci, że miasto będzie moje.Idziemy!Zatrzymawszy się przed zamkniętą bramą, Debiliusz nabrał powietrza do piersi i krzyknął:- Otwierajcie, kochani mieszczanie! Jesteśmy kupcami i przynosimy wam wory pełne smacznych daktyli!Wtedy w okienku nad kolczastą broną zjawił się senator Stuk-Puk i przyłożywszy do ust tubę ze starego gramofonu, zawołał swym wysokim, prawie dziecinnym głosikiem:- Tere fere kuku! Nie nabierzesz nas na żadne daktyle.Myślisz, że cię nie poznałem po twej rudej brodzie? Jak się masz, zacny Debiliuszu?- Nie jestem żadnym Debiliuszem, tylko spokojnym sprzedawcą daktyli.- Jeżeli ty jesteś sprzedawcą daktyli, stuk-puk - odparł senator - to ja jestem cesarzem chińskim.Na te słowa rozległ się gromki śmiech setek ludzi.Debiliusz uniósł głowę i ujrzał mnóstwo uzbrojonych w kije postaci, zgromadzonych na szczycie murów.- Pożałujecie tego - wrzasnął dziko i pogroził im pięścią.- Tak wspaniałych daktyli nie ma na całym świecie!- To je sobie sam zjedz - krzyknął z okienka senator.- Smacznego!Powiedziawszy to zniknął, a w okienku pojawiła się twarz Smoka.- Witam cię, pożeraczu żab i jaszczurek - ryknął Smok pod adresem Największego Deszczowca.- Dobrych sobie dobrałeś kompanów.Jeżeli myślisz, że unikniesz srogiej kary księcia Kraka, to jesteś w grubym błędzie.Widząc, że jest zdemaskowany, Deszczowiec zgrzytnął zębami i zerwał z siebie prześcieradło.- Jeszcze cię dostanę w swoje ręce - zawołał pełnym wściekłości głosem.- A wtedy marny twój los!Smok zagrał mu palcami na nosie.- Wcale się ciebie nie boję, nędzny żabożerco! A teraz zmykajcie, gdzie pieprz rośnie.No, już!W następnym momencie rozległ się przerażający ryk, a zgromadzeni pod murami zbójcy poczuli na twarzach żar ognia! Przez chwilę otuliły ich kłęby dymu, buchającego z paszczy Smoka, który wychylił się z okienka aż do połowy swego potężnego cielska.Pełni przerażenia rzucili się bezładnie do ucieczki.Na widok zmykających „kupców” rozległy się na murach brawa i śmiechy.Najgłośniej darł się mistrz Bartolini wymachujący swym groźnym rożnem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl