[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Podszedł do biurka; spojrzał na łacińskie zdania zagubione w gąszczu ozdobników, w mrowiu maleńkich istotek żyjących i umierających wśród cynobrowych, szkarłatnych i złotych zakrętasów.Kardynał wyciągał do niego otwartą dłoń.Tonio podszedł pozwalając, by duchowny otoczył go ramieniem.Dotknięcie jego palców rozbudziło w Toniu namiętności, chociaż tak jak przedtem usiłował je stłumić.- Wolny - pomyślał z goryczą.Jeszcze teraz, gdyby tylko mógł, uciekłby i ukrył się w ramionach Guida.Miał wrażenie, że rozpada się coś, czego bardzo długo strzegł.Jednak nie odsunął się.Patrzył na wniebowziętą twarz kardynała, w jego oczy; pragnął dotknąć tych gładkich powiek, bezbarwnych ust.Kardynał przeżywał jednak katusze i chociaż nie mógł odepchnąć Tonia, namiętność wywoływała w nim wewnętrzne rozdarcie.- Zbyt mało popełniłem grzechów cielesnych, by prawić o nich kazania - szepnął niezdecydowanie, jakby się zastanawiał.W jego słowach nie było dumy.- Zawstydzasz mnie, i słusznie.Czemu więc wróciłeś?- Czy za kilka uścisków czeka nas piekło, panie? Czy taka jest wola boża? - spytał Tonio.- Jesteś diabłem o anielskiej twarzy - odparł kardynał wzdrygnąwszy się, lecz nawet w tym momencie Tonio słyszał, że jego oddech staje się ciężki, nierówny i wiedział, iż zaczęła się w nim wewnętrzna walka.- Naprawdę, panie? - Tonio uklęknął powoli na jedno kolano i patrzył teraz kardynałowi w oczy.Jaką zadziwiającą miał twarz, twarz mężczyzny, na której zmarszczki powstawały tylko w określonych miejscach, a jednak były tak głębokie; twarz odznaczająca się surowością spiczastej brody.Mimo łagodności oczu nic nie zakłócało jasności jego spojrzenia.- Mój panie - szepnął Tonio - odkąd przez nóż straciłem tak wiele, myślę często, że ciało jest początkiem wszystkiego.Kardynał poczuł się bezbronny, zmieszany, a Tonio zamilkł, zaskoczony wyznaniem, które padło z jego ust.Cóż miał w sobie ten człowiek, że Tonio zdradzał mu takie rzeczy?Kardynał jednak wpatrywał się w niego, jakby rozumiał.Jakże niesprawiedliwie oceniał go Tonio! Ten człowiek był niewinny, naprawdę niewinny i pragnął rozpaczliwie, by wskazać mu drogę.- Nagrzeszyłem wystarczająco za nas obojga - powiedział bez przekonania kardynał.- Musisz odejść i pozwolić mi wygrać walkę o Boga, którą toczę z samym sobą.- Czy robiąc to, byłbyś przegrany, panie?- Nie - błagał kardynał, jednocześnie przyciągając Tonia bliżej do siebie i trzymając go mocno ramieniem.- Panie - nalegał Tonio - niech Bóg mi przebaczy, jeśli się mylę, ale czyż ten grzech nie został już popełniony? Czyż nie jesteśmy już potępieni za namiętność, jaką do siebie czujemy? Nie posłałeś, panie, po swego spowiednika, a ja nawet nikogo takiego nie mam, więc gdybyśmy mieli w tej chwili umrzeć, płonęlibyśmy w piekle tak samo, jak gdyby doszło już do samego aktu? Jeśli tak ma być, to pozwól panie, że podaruję ci ten skrawek nieba, który jeszcze jest dla nas dostępny.Dotknął ustami twarzy kardynała.Poczuł nieunikniony szok spowodowany muśnięciem nieznajomej skóry.Kardynał odwrócił się do niego, otworzył przed nim ramiona, wstał i Tonio objął go, czując jędrność ciała, którego jeszcze nie poznał.Pragnienie czyniło go słabym.Błagałby tego człowieka o miłość, gdyby nagle zaszła taka potrzeba.Zapłonął ogniem, którym tchnął kardynał.Poprowadził go chyba do łóżka.Przeniósł tam też świece, postawił je, zgasił wszystkie prócz jednej, wpatrzył się marząco w skaczący po ścianach cień jej płomyczka i poczuł, że kardynał rozpina mu szaty.Nie popędzał go.Nie pomagał.Ze słabnącym szokiem wpatrywał się w samo jądro swych pożądań.Jakby z ogromnej odległości ujrzał swoje opadające na podłogę ubranie, czuł, że prześlizguje się po nim wzrok kardynała.Do uszu Tonia doleciał jego ledwo słyszalny szept: - Wystarczy.- Płonę, panie - odparł Tonio, dotykając dłonią miejsca, gdzie krył się jego twardy, jędrny organ.- Zezwól, bym dał ci rozkosz, bo oszaleję
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plhanula1950.keep.pl
|