[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Daliśmy nieszczęsnym dzieciom część naszych racji.Na szczęście mieliśmy mnóstwochleba.Nawet gdy te sieroty, z konieczności, zeszły na drogę występku i złodziejstwa, żadenRosjanin nie osądzał ich surowo.Były żywym świadectwem okrucieństwa dorosłego świata.Celem pierwszego etapu naszej podróży była stacja pod nazwą Agriz, dokąd dotarliśmy po siedemnastu dniach.Spędziliśmy noc na brudnej podłodze opuszczonej i nieogrzewanejszkoły.Rankiem kazano nam zameldować się w Menzelinsku w ciągu sześciu dni.Jak tamdotrzeć? To już było nasze zmartwienie.W ciągu sześciu dni powinniśmy się tam dostać pieszo,a jeśli dopisze nam szczęście, może podwiozą nas okoliczni chłopi.Podzieliliśmy się na grupy,na czele każdej stał komisarz polityczny.Nasi dowódcy, którzy pojechali przodem samochodami, najwyrazniej nie widzieli żadnejsprzeczności w tym, że pozostawiają nas samym sobie na ponurym, zaśnieżonym pustkowiu,chociaż w pociągu pilnowali nas jak więzniów.3 Wyruszyliśmy w dwunastu, idąc szybko, żeby się rozgrzać.Nasz ekwipuneki sześciodniowe racje ciążyły nam z każdą minutą coraz bardziej.Moje płócienne buty na śliskiejgumowej podeszwie nie nadawały się do marszu po śniegu i lodzie, niebawem więc każdy krokodzywał się grzmiącym echem w mojej obolałej szczęce.Ale ktoś zaczął śpiewać smętną ludowąpiosenkę, na wskroś rosyjską w swojej żałosnej nostalgii, i to uśmierzyło trochę zmęczenie i ból.Zdumiał nas widok ogromnych, niezżętych pól pszenicy, a tu i ówdzie nawet stogówzebranego zboża przysypanych śniegiem.Napotkany chłop udzielił nam wyjaśnień: wszystkichzdrowych mężczyzn wcielono do wojska, konie zarekwirowano dla frontów, pozostały tylko kobiety, dzieci i krowy , toteż większej części plonów nie można było zwiezć.Po jakimś czasie dogoniły nas chłopskie sanie.Tylko dziesięciu z nas zdołało się do nichwcisnąć, a ja uparłem się, że jako partyjny komisarz pójdę piechotą.TrzydziestokilkuletniDmitrij, z którym przyjazniłem się w Bolszewie, zgodził się dotrzymać mi towarzystwa.Byłszary, ponury dzień, a krajobraz, choć zróżnicowany, ginął pod jednostajnym całunem śniegu.Tylko z rzadka warkocz dymu lub odległe szczekanie psa zakłócały nasze poczucie izolacjiod zamieszkanego świata.Brnąc ciężko przez gęstniejący mrok, rozmawialiśmy o wojnie.Już w Bolszewiedomyśliłem się, że Dmitrij jest tak samo rozczarowany politycznie jak ja. Powtarzam sobie codziennie, Wiktorze Andriejewiczu, że poszedłem na tę wojnę dlaRosji  dla dobrych, prostych, serdecznych ludzi rosyjskich  nie dla Stalina.Inaczej niezniósłbym tego, przysięgam.Jeśli tam, na Kremlu, nie siedzą kompletni idioci, muszą torozumieć.Powiedz mi, czy oni naprawdę myślą, że nasi chłopcy są gotowi umierać za Stalinai Berię i resztę tych sadystów z NKWD? To nie jest czas na rozpamiętywanie urazów  powiedziałem. Czy nam się to podoba,czy nie, partia, NKWD i nasz kraj stanowią teraz jedność.Dopóki nie wyrzucimy nazistów, nieda się oddzielić jednego od drugiego.Czytałeś Wojnę i pokój Tołstoja, Dmitrij? Oczywiście. No cóż, czy sądzisz, że nasi pańszczyzniani chłopi, idący prosto pod lufy napoleońskicharmat, mieli powody, żeby kochać swojego ojczulka w Petersburgu? A mimo to walczyli, ginęlii zwyciężyli.My, w naszych czasach, też nie musimy kochać naszego ojczulka na Kremlu, żebywalczyć, ginąć i zwyciężyć. Ale Stalin nie dba o życie Rosjan. Tak, byłby to ponury żart, gdyby historia przypisała Stalinowi kolejne rosyjskiezwycięstwo.Po zmroku dotarliśmy do cichej, przysypanej śniegiem wioski.Zbyt zmęczeni, żebyprzebierać, zapukaliśmy do pierwszego domu na naszej drodze.Drzwi otworzył brodaty chłop.Z wielkim zakłopotaniem, jakby się bał, iż posądzimy go o niegościnność, wyjaśnił, że ma choredzieci.Skierował nas do domu kawałek dalej, gdzie, jak nas zapewnił, będzie nam wygodniei dostaniemy dobrą kolację.Nie przesadzał.Dwuizbowy dom był ciepły i przytulny, z kolorowymi zasłonami w oknach i doniczkowymi kwiatami na parapetach.Wychudzony, schludnie ubrany gospodarzi jego siwowłosa żona przyjęli nas tak serdecznie, jakby od dawna czekali na nasze przybycie.Reszta rodziny składała się z dwudziestodwuletniego syna, drugiego, może piętnastoletniego,i nieśmiałej dziesięcioletniej córki z warkoczykami.Wszyscy pospieszyli zająć się gośćmi.Kiedystarszy chłopak zdjął marynarkę, zobaczyliśmy, że nie ma lewej ręki. Wania został ranny pod Kijowem  westchnął ojciec.Młodsze dzieci pomogły nam zdjąć oblodzone buty, a w tym czasie ich rodzice zagrzaliwody i przynieśli wielką drewnianą balię.Wzięliśmy pierwszą od trzech tygodni kąpiel.Kiedyszorowaliśmy się nawzajem, widzieliśmy przez niedomknięte drzwi, jak kobieta kładzie świeżyobrus, a jej syn czyści nasze mundury; dziewczynka nakrywała do kolacji. To właśnie mam na myśli  szepnął Dmitrij. To są ludzie, za których jestem gotówzginąć, walcząc z Niemcami.Kapuśniak, chociaż bez mięsa, smakował jak nektar po długim marszu, a kukurydzianeplacki z miodem jak ambrozja.Ale chleb był pokrojony cienko, co zawsze jest symptomemciężkich czasów w chłopskim gospodarstwie.Dmitrij i ja wyjęliśmy swój czarny chleb, jakrównież wędzoną rybę, herbatę i cukier.Nasza gospodyni przyniosła ogórki i paprykę, a jej mąż,żeby nie być gorszym, wyjął butelkę wódki.Była to uczta w rodzaju tych, które na długopozostają w pamięci. Niech pomór spali Hitlera, Boże odpuść  powiedziała nasza gospodyni, wznosząckieliszek. Ale dlaczego  Boże odpuść , matko?  spytałem. Och, mówię tak z przyzwyczajenia. Nie, matko, pomór to za mało na tego sukinsyna  powiedział stary człowiek. Jawziąłbym go żywcem, wsadził do klatki i obwoził po całym świecie.Niech się ludzie napatrząna tego Heroda. Przysunął swoje krzesło bliżej stołu i zwrócił się do gości. Ciekawi mniejedno: o co wy, dobrzy rosyjscy oficerowie, naprawdę walczycie? Za ojczyznę, za Rosję, oczywiście  odparł Dmitrij. Za ojczyznę, za Rosję, oczywiście.Za to posłałbym swojego jednorękiego synajeszcze raz na front i sam bym poszedł.Ale za jaką Rosję? Za tę, która zabiera nam ziemięi głodzi nasze dzieci  czy za nową? Nie rozumiem, ojczulku  powiedziałem, żeby go zachęcić do większej szczerości. A co tu jest do rozumienia? Sam byłem na froncie podczas pierwszej wojnyz Niemcami.Walczyłem, byłem ranny, wszy zżerały mnie żywcem.Potem zaczęła się rewolucja.Wolność, powiadali.Ziemia dla chłopów, powiadali.Wszyscy krzyczeli i mówili nam,że jesteśmy solą tej ziemi, bo mamy karabiny w rękach.Minęły dwadzieścia dwa lata, a tu nie maani wolności, ani ziemi  tylko nowa wojna.Teraz znowu nam schlebiają i mówią pięknerzeczy. Ale tym razem to jest nasza władza  wtrącił Wania  nie carat.Ojciec zmroził go spojrzeniem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl