[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zauważył swojego towarzysza opartego o zimny mur po lewej stronie drzwi.Sypał gęsty śnieg, który skrzypiał na chodnikach.Przechodnie byli opatuleni pouszy.Gdy znikło solidne, szlachetne tło, Waldegrave przestał przypominać lekkozaniedbanego naukowca.Pijany, brudny i wygnieciony, klnący w słuchawkętrzymaną w wielkiej dłoni, kojarzył się raczej z chorym umysłowo kloszardem. Przecież to, kurwa, nie moja wina, głupia suko! Czy to ja napisałem tępierdoloną książkę? Ja?.No to z nią, kurwa, porozmawiaj.Jeśli nie, sam to zrobię.Nie groz mi, ty paskudna, pieprzona szmato.Gdybyś nie rozłożyła nóg.To, co,kurwa, słyszałaś.Waldegrave zauważył Strike a.Przez chwilę gapił się na niego bez słowa, a potemsię rozłączył.Komórka wyślizgnęła mu się z niezgrabnych palców i wylądowała nazaśnieżonym chodniku. Niech to szlag  powiedział Jerry Waldegrave.Wilk znów przemienił się w owcę.Gdy redaktor gołymi rękami macałw rozmiękłym śniegu wokół swoich stóp w poszukiwaniu telefonu, spadły muokulary.Strike je podniósł i podał mu. Dzięki.Dzięki.Przepraszam.Przepraszam.Kiedy redaktor wpychał okulary z powrotem na nos, Strike zauważył łzy na jegospuchniętych policzkach.Wsadziwszy pęknięty telefon do kieszeni, Waldegrave zezrozpaczoną miną spojrzał na detektywa. Zrujnowała mi pieprzone życie  powiedział. Ta książka.A myślałem, żeOwen.%7łe chociaż to jedno jest dla niego święte.Przecież ma córkę.Chociaż tojedno.Wykonując kolejny lekceważący gest, odwrócił się i odszedł, zataczając się.Byłkompletnie pijany.Detektyw domyślił się, że przed ich spotkaniem wypił conajmniej jedną butelkę.Nie było sensu za nim iść. Patrząc, jak Waldegrave znika wśród wirujących płatków śniegu zabożonarodzeniowymi zakupowiczami, którzy objuczeni brnęli po brei nachodnikach, Strike przypomniał sobie dłoń niedelikatnie zaciśniętą naprzedramieniu, surowy męski głos i słowa rozzłoszczonej młodej kobiety:  Mamusiaod razu do niego poszła, czemu jej nie złapiesz?.Stawiając kołnierz płaszcza, pomyślał, że teraz już chyba wie, co znaczyły rogi podczapką Krojczego, karlica w zakrwawionym worku i  najokrutniejsza zewszystkiego  próba jej utopienia. 37[.] gdy mnie do furii przywiodą, tracę cierpliwość i rozum.William Congreve,The Double-DealerPod niebem w kolorze brudnego srebra Strike ruszył w powrotną drogę doagencji, brnąc z trudem w szybko przybywającym śniegu, który wciąż mocno padał.Choć nie pił niczego oprócz wody, był trochę upojony dobrym, sycącym jedzeniem,które dało mu złudne poczucie dobrostanu, jakiego Waldegrave doświadczyłprawdopodobnie jeszcze przed południem przy okazji picia w pracy.Pokonanieodległości między Simpson s-in-the-Strand a pełną przeciągów małą agencją przyDenmark Street zajęłoby sprawnemu i nieosłabionemu dorosłemu człowiekowijakieś piętnaście minut.Wprawdzie kolano Strike a wciąż było obolałe i przeciążone,ale właśnie wydał na jeden posiłek więcej, niż wynosił jego tygodniowy budżet najedzenie.Zapalił więc papierosa i kuśtykał w ostrym jak brzytwa mrozie, pochylającgłowę przed śniegiem i zastanawiając się, jakie wieści przyniesie Robin z księgarniBridlington.Mijając żłobkowane kolumny Lyceum Theatre, rozmyślał o tym, że Daniel Chardjest przekonany o udziale Jerry ego Waldegrave a w powstaniu książki Quine a,podczas gdy Waldegrave uważa, iż Elizabeth Tassel grała na poczuciu krzywdyautora, aż w końcu ten przelał swoje żale na papier.Zastanawiał się, czy nie są tojedynie zwyczajne przypadki zle ulokowanej złości.Czy Chard i Waldegrave,którym makabryczna śmierć Quine a odebrała faktycznego winowajcę, szukaliżywych kozłów ofiarnych, chcąc wyładować na nich nagromadzoną złość? A możesłusznie zauważyli obce wpływy w Bombyx Mori?Szkarłatna fasada Coach and Horses przy Wellington Street, do której właśnie sięzbliżał, wyglądała bardzo kusząco.Laska Strike a miała teraz trudne zadanie,a kolano mocno dawało mu się we znaki.Ciepło, piwo i wygodne krzesło.Aletrzecia wizyta w pubie w ciągu tygodnia.Nie powinien był podtrzymywać tegozwyczaju.Jerry Waldegrave był żywym przykładem, do czego może prowadzićtakie postępowanie. Przechodząc obok, nie mógł się powstrzymać i rzucił przez okno tęskne spojrzeniena światło połyskujące na mosiężnych nalewakach do piwa i na wesołych mężczyznze słabszą wolą niż on.Zauważył ją kątem oka.Wysoka i przygarbiona w czarnym płaszczu, z rękamiw kieszeniach mknęła za nim po brejowatym chodniku: jego prześladowczyni, którazaatakowała go w sobotni wieczór.Nie zwolnił kroku i nie odwrócił się, żeby na nią spojrzeć.Tym razem się niebawił.Nie zamierzał przystawać, żeby testować jej amatorski styl śledzenia, niezamierzał jej pokazywać, że się zorientował.Szedł dalej, nie spoglądając przez ramię,i tylko ludzie z podobnym doświadczeniem w zakresie kontrwywiadu zauważyliby,jak mimochodem zerka na dogodnie umiejscowione okna i odbijające obrazmosiężne tabliczki na drzwiach.Jedynie oni mogliby dostrzec wzmożoną czujnośćukrytą pod pozorną obojętnością.Większość morderców to niedbali amatorzy  właśnie dlatego się ich łapie.Upórtej kobiety mimo ich spotkania w sobotni wieczór świadczył o lekkomyślnościdużego kalibru i właśnie na to liczył Strike, idąc po Wellington Street, na pozórnieświadomy śledzącej go osoby z nożem w kieszeni.Kiedy przeszedł przez RussellStreet, zniknęła mu z oczu, udając, że wchodzi do Marquess of Anglesey, ale szybkopojawiła się z powrotem, raz po raz chowając się za kwadratowymi filaramibiurowca i czając się w bramie, żeby trochę zwiększyć dzielący ich dystans [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl