[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.i będzie się trzymać z dala od lecznicy.A teraz jedz, Jamesie, czy jak tam masz na imię.Zjedz zupkę i to co w zupce albo potniemy cię nożami i wsączymy ci to w rany flanelowymi kataplazmami.Dla nas to bez różnicy, prawda, Louise?- Prawda - stwierdziła Louise, wciąż podsuwając mu miskę.Zupa parowała i pachniała smakowicie kurczakiem.- Ale tobie to chyba zrobi różnicę - uśmiechnęła się ponuro sio­stra Mary, ukazując nienaturalnie duże zęby.- Na dodatek świeża krew to tutaj ryzyko.Doktorzy jej nie lubią.Podnieca ich.Roland pomyślał, że nie tylko żuczki dostają tu fioła od zapachu krwi.Wiedział też, że jeśli chodzi o zupę, i tak nie ma wyboru.Wziął miskę i zaczął jeść powoli.Wiele by dał za to, by móc zetrzeć z obli­cza siostry Mary ten uśmiech satysfakcji.- Dobrze - powiedziała, gdy oddał jej miskę, a ona zerknęła jesz­cze do środka, by sprawdzić, czy na pewno wszystko wyjadł.Wsu­nął rękę z powrotem w przeznaczoną na nią pętlę.Już teraz kończyna była za ciężka, żeby mógł ją utrzymać.Czuł, jak cały świat z wolnaodpływa.Siostra Mary pochyliła się, aż habit dotknął lewego ramienia Rolanda.Czuł jej zapach, suchą woń starości, lecz nie miał sił nawet na odruch obrzydzenia.- Zdejmij ten złoty drobiazg, a siły zaczną wracać ci szybciej.Wrzuć go do nocnika pod łóżkiem.Tam jego miejsce, bo po prawdzie teraz, gdy jest na tobie, przyprawia mnie o ból głowy i skurcz w gardle.- Skoro tak, to sama go weź - powiedział Roland z wielkim wysił­kiem.- Jak mógłbym ci przeszkodzić, ty suko?Oblicze siostry raz jeszcze zmieniło się w coś na kształt chmury burzowej.Gdyby nie onieśmielająca bliskość medalionu, pewnie spoliczkowałaby Rolanda.Najwyraźniej jej zdolność dotykania pacjenta kończyła się gdzieś w okolicy pasa.- Chyba dobrze będzie, jeśli sobie to jeszcze przemyślisz - powie­działa.- Zawsze mogę wybatożyć Jennę, gdyby przyszła mi na to ochota.Wprawdzie nosi Ciemne Dzwonki, ale to ja jestem tu Wielką Siostrą.Rozważ to bardzo starannie.Odeszła.Siostra Louise podążyła za nią, rzuciwszy przez ramię jedno tylko spojrzenie, w którym Roland odczytał i strach, i żądzę.Muszę się stąd wydostać, pomyślał.Muszę.Na razie jednak zdryfował ku mrocznym obszarom połowiczne­go snu.Chociaż może i zasnął, przynajmniej na chwilę, i to wszystko mu się śniło: miłe palce pieszczące jego dłoń oraz usta całujące ucho i szepczące: “Zajrzyj pod poduszkę, Rolandzie.ale nie zdradzaj ni­komu, że tu przyszłam".W jakiejś chwili otworzył oczy, oczekując bezwiednie, że ujrzy nad sobą piękną, młodą twarz siostry Jenny z tym samym czarnym prze­cinkiem włosów wymykających się spod kornetu - ale nikogo nie było.Płachty jedwabiu jaśniały pełnym blaskiem i chociaż trudno było orzec dokładnie, która godzina, Roland uznał, że musi być około południa.Od zjedzenia drugiej miski zupy minęły ze trzy godziny.Obok spał John Norman, pochrapując lekko i pogwizdując.Roland spróbował unieść rękę i wsunąć ją pod poduszkę, ale dłoń nie posłuchała.Zdołał jedynie poruszyć koniuszkami palców.Cze­kał cierpliwie, uspokajając, jak tylko mógł, myśli.Najgorzej było z tą cierpliwością.Zastanawiał się nad słowami Normana - zasadzkę przetrwało około dwudziestu osób.przynajmniej z początku.Potem znikali jeden po drugim, aż został tylko Norman i ten tam, pomyślał.Nie było tu żadnej dziewczyny, odezwał mu się w głowie cichy !i pełny żalu głos Alaina, jednego z dawnych przyjaciół, który zgasł już wiele lat temu.Nie śmiałaby, nie teraz, gdy mają ją na oku.To był tylko sen.Roland podejrzewał jednak, że mogło to być coś więcej niż sen.Jakiś czas później - sądząc po zmianie oświetlenia, minęła chyba godzina - Roland znów spróbował ruszyć ręką.Tym razem zdołał wsunąć dłoń pod poduszkę.Była wypchana i miękka, leżała na sze­rokim pasie podtrzymującm kark.Z początku niczego nie znalazł, sięgał jednak palcami coraz głębiej, aż dotknął pęczka czegoś cien­kiego, długiego i sztywnego.Znieruchomiał, zbierając siły (cały czas wydawało mu się, że nie powietrze go otacza, ale jakaś gęsta maź), i sięgnął głębiej.Miał wra­żenie, że to bukiet zasuszonych kwiatów.Owiązany na dodatek, chyba wstążką.Rozejrzał się, by sprawdzić, czy wciąż nie ma nikogo dokoła i czy Norman śpi, i wyciągnął to, co znalazł pod poduszką.Było to sześć bladozielonych badyli z brunatnymi czubkami, jakie widuje się na trzcinie.Wydzielały intensywną woń przypalonych grzanek, którakojarzyła się Rolandowi z wczesnoporannymi wyprawami do kuch­ni Wielkiego Domu.Dawno temu, w dzieciństwie, zakradał się tam z Cuthbertem.Trzciny związano szeroką, białą jedwabną wstążką.Pod spodem znalazł złożony kawałek płótna - jak wszystko niemal w tym przeklętym miejscu jedwabnego oczywiście.Roland oddychał ciężko i czuł krople potu spływające mu po czo­le.Wciąż był sam, pomyślał - i dobrze.Wyciągnął płótno i rozłożył je.Ujrzał wypisaną niezdarnie kawałkiem węgla wiadomość:PRZEGRYZAJ GŁÓWKI.JEDNĄ NA GODZINĘ.ZA WIELE TO SKURCZ ALBO ZGON.JUTRO PRZYJDĘ.NIE DA SIĘ WCZEŚNIEJ.UWAŻAJ!Nie było jakiegokolwiek wyjaśnienia, ale też Roland nie potrzebo­wał niczego więcej.Wiedział, że nie ma wyboru: jeśli tu zostanie, zginie.Wystarczy, że pozbawią go medalionu, a był pewien, że sio­stra Mary zdoła wysilić umysł na tyle, by wymyślić jakiś sposób.Wgryzł się w jedną z suszonych główek.Smakiem nijak nie przy­pominała tamtych wypraszanych w kuchni grzanek; była gorzka i roz­palała żołądek.Po niecałej minucie tętno przyspieszyło mu dwukrot­nie, a mięśnie przebudziły się, jednak nie tak miło jak po kilku godzi­nach zdrowego snu.Najpierw zadrżały, potem stwardniały niczym zaciśnięte węzły [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl