[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Próbujesz udowodnić, że żyję ponad stan.A tak nie jest.nie wiem, czego chcesz dowieść.- Dziś rano, doktorku, masz kaprawe oczka rzekłem.I chyba nie będziesz protestował, jak ci powiem, że śmierdziszzwietrzałą whisky.Wyglądasz jak człowiek, który wczoraj nieźle sobie popił i teraz za to pokutuje.nie powiem, żeby cipomogło te parę ciosów w splot słoneczny.Zabawne, ale figurujesz.w naszych aktach jako osoba pijąca umiarkowanie i tylko towarzystwie.Nie jesteś alkoholikiem.Ale wczoraj wieczorem byłeś sam, a tacy jak ty nie piją do lustra.- Dlatego tak cię sklasyfikowano.Wczoraj jednak piłeś w samotnie.i to ostro, doktorku.Właściwie dlaczego? Może ze zmartwienia? Widać coś cię trapiło, jeszcze zanim zjawił się tu Cavell z jego kłopotliwymi pytaniami.- Zwykle wypijam jednego przed snem - odpowiedział na swoją obronę, wciąż patrząc w dywan, ale nie szukał żadnej szpilki, tylko starał się ukryć przede mną twarz.- To nie zrobi ze mnie alkoholika.Cóż to jest jeden do poduszki?- Albo dwa - przyznałem.- Kiedy jednak taki jeden okazuje się przeszło połową butelki, to już przestaje być jednymdo poduszki.Rozejrzałem się po pokoju.- Gdzie jest kuchnia? - spytałem.- Czego ty.- Odpowiadaj, do cholery!- Tam.Wyszedłem z pokoju i znalazłem się wśród tych błyszczących potworności ze stali nierdzewnej, które przypominają niekompletną salę operacyjną.Jeszcze jeden powód na duże pieniądze.Obok błyszczącego zlewu zaś kolejne dowody, że MacDonald rzeczywiście wypił trochę więcej niż jednego do poduszki butelka whisky w trzech czwartych pusta, a koło niej rozdarty ołowiany kapturek.Nieco dalej brudna popielniczka, pełna rozgniecionych niedopałków.Odwróciłem się usłyszawszy za sobą jakiś szmer.W drzwiach stał MacDonald.- No, dobrze - odezwał się znużonym głosem.- A więc piłem.Przez jakieś dwie do trzech godzin.Nie nawykłem dotakich strasznych rzeczy, Cavell.Nie jestem policjantem ani żołnierzem.Dwa potworne, ohydne morderstwa.Lekko wzruszył ramionami.Jeśli udawał, robił to znakomicie.- Baxter od lat był jednym z moich najlepszych przyjaciół.Dlaczego został zabity? skąd mogę wiedzieć, czy zabójca nieszuka następnej ofiary? 1 zdaję sobie sprawę, czym jest szatański wirus.Mój Boże, człowieku, miałem wystarczającedowody, żeby zamartwić się na śmierć.Rzeczywiście miałeś przyznałem.I ciągle je masz, choć depczę mu po piętach Myślę o zabójcy.A może on teraz ciebie chce załatwić? To również należałoby wziąć pod uwagę.- Jesteś zimny, bezwzględny drań - wycedził przez zęby.- na miłość boską, odejdź i daj mi spokój.- Już idę.Zamknij się na klucz, doktorku.- Jeszcze się spotkamy, Cavell - powiedział odzyskując odwagę, kiedy schowałem pistolet i zbierałem się do wyjścia.Zobaczymy, czy będziesz taki cholernie twardy, kiedy staniesz przed sądem oskarżony o napaść.- Nie gadaj głupstw - skwitowałem krótko.- Nie dotknąłem cię nawet małym palcem.Przecież nie nasz żadnychśladów.Tylko ty tak twierdzisz i niczego mi nie udowodnisz.Po wyjściu z jego domu spojrzałem na rysujący się w mroku garaż, w którym przypuszczalnie stał bentley, ale zaraz przestałem o nim myśleć.Kiedy komuś jest potrzebny nie rzucający się w oczy sprawny samochód do jakiegoś zadania, które ma być wykonane jak najdyskretniej, to nie wybiera bentleya continentala.Zatrzymałem samochód przy budce telefonicznej i pod pretekstem, że potrzebuję adresu Gregoriego, zadzwoniłem najpierw do Weybridgea, choć wiedziałem, że on go nie zna, a następnie do Clovedena, który go znał.i mi podał.Obaj byli wściekli z powodu tak wczesnego telefonu, ale się uspokoili, natychmiast, bo prowadzone przeze mnie śledztwo jest na etapie, który pozwoli mi znaleźć rozwiązanie jeszcze przed końcem dnia.Obaj wypytywali mnie o szczegóły, ale niczego nie zdradziłem.Niewiele mnie to kosztowało, bo nic nie wiedziałem.O siódmej piętnaście nacisnąłem dzwonek u drzwi domu doktora Gregoriego, a ściślej budynku, w którym mieszkał- luksusowego pensjonatu, prowadzonego przez jakąś wdowę i jej dwie córki.Od frontu stał na parkingu granatowy fiat 2 I 00.Samochód Gregoriego.Wciąż jeszcze było bardzo ciemno, nadal zimno i mokro.Odczuwałem zmęczenie i tak bardzo bolała mnie noga, że z trudem koncentrowałem się na sprawie, którą miałem załatwić.Drzwi się otworzyły i wyjrzała jakaś korpulentna siwowłosa jejmość po pięćdziesiątce.To z pewnością sama właścicielka pensjonatu, pani Whithorn, uważana za osobę o wesołym i beztroskim usposobieniu, znaną z wyjątkowego nieporządku i braku punktualności, lecz jej pensjonat cieszył się największym wzięciem w okolicy - miała godną pozazdroszczenia reputację znakomitej kucharki.- A któż to dobija się tak rano? - spytała dobrotliwie, choć ż nutką irytacji.- Mam nadzieję, że to nie znowu policja.- Niestety tak.Moje nazwisko Cavell.Chciałem się widzieć z doktorem Gregorim.- Biedny pan doktor.Już dość się przez was nacierpiał.Ale proszę wejść.Pójdę sprawdzić, czy już wstał.- Wystarczy, że mi pani powie, gdzie jest jego pokój ,a sam to zrobię.Bardzo proszę, pani Whifhorn.Z pewnym wahaniem wskazała mi drogę.Przeszedłem przez duży hall i znalazłem się w bocznym korytarzyku pod drzwiami, na których widniało nazwisko doktora.Zapukałem.Nie musiałem długo czekać.Gregorim był na nogach, ale¨ zapewne dopiero co wstał.Pod wypłowiałym brunatnym szlafrokiem miał piżamę; a jego śniada twarz zdawała się ciemniejsza niż zwykle - widocznie jeszcze się nie golił [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl