[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kwiat i puzderko.Nie patrzeć! Owo coś pojawiło się, żeby zmącić jej myśli, osłabić obronę.W tych zmaganiach nie wolno jej ustąpić.Jeszcze raz odwołała się do jedynej chyba istoty, która mogła zapewnić jej bezpieczeństwo w tym niestałym, obcym świecie.- Zielona Matko, co mam począć? Nie mam wpływu na te czary.Przez nie jestem zgubiona!Czy naprawdę wykrzyczała to wszystko? Czy też jedynie były to myśli do tego stopnia intensywne, że wydawały się głośną przemową, prośbą, być może bezowocną, skierowa­ną do mocy, której nie potrafiła zrozumieć? Kim byli bogowie - owe potężne źródła mocy - znani z tego, ze czynili z mężczyzn i kobiet swoje narzędzie i zbrojne ramię? I czy ci wykorzystywani mogli się temu jakoś oprzeć? Czy skupiona teraz wokół niej walka była potyczką pomiędzy mocami Światłości i Mroku?Otwórz!Rozkaz - wydany przez kogo.lub przez co? Przez istotę, którą wezwał Marbon? Jeśli tak, Briksja była w prawdziwym niebezpieczeństwie.Nadal miała mocno zamknięte powieki i to samo starała się robić ze swoim umysłem.Mgła uwięziła już Dweda i teraz wyczuwana przez dziewczynę wola starała się podobnie usidlić ją - jednak nie ciało, lecz mózg.- Na to, co trzymam w dłoni - zawołała - nie pozwól mi ulec!Puzderko i kwiat.Powoli złączyła dwa trzymane w dłoniach przedmioty.Próbowała zgadnąć, czy działa na polecenie Światłości czy Mroku.Wreszcie stało się.I w tej samej chwili otworzyła oczy.To, co zobaczyła.Zamiast znajdować się w zasnutej mgłą komnacie, stała w sali biesiadnej, w wieży, przed krzesłem z wysokim oparciem.W pierścieniach przymocowanych do kamien­nych ścian tkwiły płonące pochodnie.Pośrodku stołu leżał kawał wielobarwnego płótna utkanego tak, że przechodzące jeden w drugi kolory były raz jaśniejsze, raz ciemniejsze.Na obrusie stały naczynia na napoje w kształcie rogów z lśniącego kryształu, zielonego malachitu i czerwono-brązowego krwawnika, co świadczyło o takiej zamożności, jakiej dorównać mogliby jedynie najpotężniejsi lordowie dolin.Przed każdym siedzeniem leżał talerz ze srebra.Ponadto stół zastawiony był wieloma półmiskami i pucharami; niektóre z nich miały ozdobione deseniami brzegi albo wysadzane były oczkami klejnotów.Początkowo Briksja myślała, że sala, w której stoi, jest opuszczona, ale wkrótce odkryła, że ma tam to­warzystwo.Ucztujący okazali się jednak zaledwie nikłymi cieniami, nic więcej jak tylko rozmytymi sylwetkami, tak słabo widocznymi, że dziewczyna nie była pewna, kto jest mężczyzną, a kto kobietą.Wszelkie przedmioty znajdujące się w tej sali miały wyraźne kształty, ale postacie, w których tliło się życie, musiała uznać za widma.O ich trwaniu w starodawnych, złowróżbnych miejscach opowiadali niektórzy Dolinianie.Często - sa­mi żyjąc nieszczęśliwie - z wrogością odnosili się do tych cieni, nie znających co to zazdrość i rozpacz.Briksja krzyknęła.Pochyliwszy się usiłowała zrobić choćby krok.A stała dokładnie naprzeciwko wysokiego krzesła, gdzie za chwilę mogła się pokazać osoba (on? ona?) przewodząca zgromadzeniu cieni.Dziewczyna nie dała rady uciec; była zmuszona stawić czoło temu, co miało nastąpić.Czarny błysk - jeśli światło może być ciemne - mignął pomiędzy nią a wysokim krzesłem niczym smuga, która pozostaje w powietrzu, kiedy machnie się mieczem.Pokręt­na i sama czemuś podporządkowana wola nie była do cna zła, a jednak nosiła znamiona Mroku.Próbując zawładnąć Briksja zadała jej coś na podobieństwo ciosu.Dziewczyna poczuła jakby smagnięcie biczem.W tym momencie cień na wysokim krześle zwrócił na nią wyraźnie dostrzegalne, żarzące się czerwono oczy.Widmo stopniowo ciemniało przybierając cielesną postać w sposób, który przypominał zmianę rysów twarzy Marbona.Dziewczyna odnosiła wrażenie, że osoba zajmująca miejsce na krześle nie jest szlachetnym lordem i nie ma tu żadnej władzy.Postać strzelająca w jej kierunku pałającymi ogniem oczami - może węgielkami z samego piekła - była raczej zbójcą, na wskroś zepsutym okrutnikiem, najgorszym z najgorszych.W przeszłości przed podobnymi łotrami udawało jej się parę razy uciec lub ukryć; wiedziała dobrze, co ją czekało, gdyby wpadła w ich łapy.Nagle zbójca zniknął!Na wysokim krześle usadowiony był teraz ropuchopodobny stwór z Odłogów - ohydnie nabrzmiały, z roz­dziawionymi, pełnymi zębów szczękami i z rozpostartymi, szponiastymi łapami.Olbrzym w swoim gatunku, bez mała równie wielki i groźny jak widmo zbójcy, które zastąpił.Stwór bełkotał, zniekształcając głoski:- Przekleństwo, Przekleństwo!Puzderko i kwiat.Briksja uświadomiła sobie, że ciągle przyciska do piersi oba te przedmioty, niemal wgniatając je w ciało.Puzderko i kwiat.Ropuchopodobny stwór zamrugał oczami.Teraz była to ptaszyca [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl