[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Warzę galonynalewki na winie z rozmarynem i szałwią i poję niąkażdego mężczyznę, każdą niewiastę i każde pacholę,bez względu na to, czy jada w wielkiej sali czy sypiaw słomie, lecz nie mogę wiedzieć, czy jest z niejw ogóle jakiś pożytek.Nie zaglądam do przyklasztornej świątynii zabraniam chadzać do tego przegrzanego, mrocznegoi dusznego wnętrza, gdzie zapach kadzidła walczyo lepsze z odorem gnoju i niemytych ciał.W zamiankażę mojemu spowiednikowi odprawiać codzienniemszę w naszej prywatnej kaplicy, sama zaś klęczęgodzinami przed ołtarzem, modląc się, aby zaraza nasominęła.Dzieci Artura zmawiają paciorek ranoi wieczorem w kaplicy, jednakże trzymam je z dalaod duchownego, który błogosławiąc je, czyni znakkrzyża w powietrzu nad ich drogimi główkami.Szczególne miejsce w moich modlitwach zajmujeGalfryd, ponieważ z powodu drobnej budowy ciałai niemal przezroczystej cery wydaje mi się podatniejszyna choroby od reszty.Zdaję sobie sprawę z tego,że w rzeczywistości jest zdrowy i silny trudno niedostrzec jego rumieńców, witalności i chęci do życia wszelako i tak mam go nieustannie na oku, wypatrującjakichkolwiek śladów gorączki, bólu głowy czyświatłowstrętu.Konstancja zdaje się wierna swemuimieniu i krzepka niczym angielski kuc pomaga mina każdym kroku, nie zapominając troszczyć się o męża.Nie lubiłabym jej tak bardzo, gdyby była mniejzapatrzona w mojego Galfryda.Powoli zaczynam myśleć, że uda nam się przetrwaćto lato jednak z niewielkimi stratami ot, paruwieśniaków i kuchcik, który zle się poczuł, uciekłdo rodziny i zmarł pod własnym dachem wszakżewłaśnie wtedy do drzwi mojej prywatnej kaplicy pukaGalfryd, wyrywając mnie z modlitwy o dobrostanwszystkich tych, których kocham najbardziej:księżniczki Marii, królowej Katarzyny i mychrodzonych dzieci. Wybacz, pani matko. rzecze cicho, wsuwajączłocistą głowę za próg.Domyślam się, że to coś ważnego, skoro postanowiłzakłócić mi porę modlitwy.Zmieniam pozycjęna wygodniejszą i gestem zapraszam syna, aby wszedłdo środka.Galfryd żegna się znakiem krzyżai przyklęka obok mnie.Wtedy dostrzegam, że wargi mudrżą, jakby znów był małym chłopcem i starał sięopanować płacz.Musiało wydarzyć się coś strasznego.Mój najmłodszy syn splata ciasno palce i opuszczana moment powieki, jak gdyby odwoływał siędo pomocy Najwyższego przy przekazaniu nowin,z którymi przychodzi, po czym wreszcie odwraca siędo mnie i spogląda mi prosto w twarz.Sięgając po mojąlodowatą dłoń, ciemnoniebieskie oczy ma pełne łez. Pani matko odzywa się cicho przynoszę ci złewieści. Natychmiast rzucam przez zaciśnięte zęby.Mów natychmiast, synu.W duchu odmawiam nieuniknioną litanię.Czychodzi o księżniczkę Marię, którą kocham jak rodzonącórkę? Czy o mojego pierworodnego, dziedzica megomęża i mych królewskich przodków? A możeo któregoś z wnuków ale jak to możliwe, aby Pan Bógbył taki okrutny i odebrał życie jeszcze jednemuPlantagenetowi? Chodzi o Artura odpowiada, nie kryjąc dłużejłez. Chodzi o mojego brata.Artur nie żyje, pani matko.Przez chwilę chyba go nie słyszę.Patrzę na niegonierozumiejącym wzrokiem, jakbym była głucha, i niepojmuję, o czym on gada.Galfryd musi powtórzyć: Chodzi o Artura, mojego brata.Artur nie żyje, panimatko.%7łona Artura, Jane, również jest ciężko chora, prawieumierająca.Ponieważ w zaciszu komnaty prywatnejdogląda jej jedna jedyna niewiasta, Jane nie wie nawet,że straciła męża.Ochmistrz Broadhurst tak się boizarazy, że nie zważając na obowiązek wobec swoichchlebodawców, porzucił swój posteruneki zabarykadował się we własnej komnacie.Pod jegonieobecność siedziba pogrąża się w chaosie.Nic nieodbywa się tak, jak powinno.Widząc to, Montaguedecyduje przenieść ciało brata z pechowego domudo naszej kaplicy i tam urządzić czuwanie przyzwłokach.Artur zostaje złożony w krypcie, w której wcześniejspoczęli inni potomkowie Plantagenetów, a po tym jakprzyklasztorny kościół zostaje zamieciony, wymytyi odymiony, Galfryd, Konstancja i ja modlimy się tamza duszę zmarłego, wysłuchując śpiewu zakonników.Po powrocie obrzucam spojrzeniem wspaniałąsiedzibę, którą właśnie odnowiłam, i wpatrzonaw kartusz z rodowym herbem, bijąc się w pierś,rozpamiętuję gorzko, że bogactwo i władza, któreodzyskałam dla siebie i swoich dzieci, nie zdołałyocalić drogiego Artura od przeklętej zarazy Tudorów
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plhanula1950.keep.pl
|