[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. To  wyprostował się Reynevan  rychło może się zmienić. Hę? Chcecie wiedzieć, którą drogą pojechali ci, co obrabowali poborcę? Wska-żę wam.Jeśli zdziwienie raubritterów było wielkie, to na miny Szarleja i Samsona trud-no było znalezć adekwatne określenie, nawet słowo  osłupiały wydawało się zasłabe.Ba, błysk zainteresowania pojawił się nawet w oku Huona von Sagar.Albi-nos, który dotąd na wszystkich  oprócz Samsona  patrzył tak, jak gdyby byliprzezroczyści, teraz zaczął uważniej sondować Reynevana wzrokiem. Drogę tutaj, na Porębę  wycedził Buko von Krossig  wskazałeś nampod grozbą stryczka, Hagenau.A teraz pomożesz z ochoty? Skąd ta zmiana? Moja rzecz.Tybald Raabe.Nieładna córka Stietencrona.Z poderżniętymi gardłami.Nadnie, w mule.Czarni od raków, które ich oblazły.Od pijawek.Wijących się wę-gorzy.I Bóg raczy wiedzieć czego jeszcze. Moja rzecz  powtórzył.305 * * *Nie musiał szukać długo.Sit, juncus, rósł na skraju wilgotnej łąki całymi kę-pami.Dołożył obwieszoną suchymi łuszczynami łodygę świrzepy.Trzykrotnieprzewiązał ukłosionym zdzbłem turzycy.Jedna, dwie, trzySegge, Binse, HederichBinde zu samene. Bardzo dobrze  odezwał się z uśmiechem siwowłosy mag. Brawo,młodzieńcze.Ale czasu trochę żal, a ja chciałbym jak najszybciej wrócić do domu.Pozwolę sobie, bez urazy, zdziebko pomóc.ydziebko.Za grosik.Tyle by, jakmówi poeta, moc móc wzmóc.Skinął swym kosturem, zatoczył nim szybki krąg. Yassar!  przemówił gardłowo. Qadir al-rah!Od siły zaklęcia aż zadrżało powietrze, a jedna z wychodzących ze Zcibo-rowej Poręby dróg zrobiła się jaśniejsza, sympatyczniejsza, zapraszająca.Stałosię to dużo szybciej niż przy użyciu samego tylko nawęzu, natychmiast niemal,a emanująca z drogi poświata była znacznie silniejsza. Tędy  wskazał Reynevan przyglądającym się z otwartymi gębami rau-britterom. To ta droga. Szlak na Kamieniec  pierwszy ochłonął Notker Weyrach. Dobra na-sza.A i wasza też, panie von Sagar.Bo to ten sam kierunek, co dom, kędy wamtak pilno.W konie, comitiva!* * * Są  zameldował wysłany na zwiad Hubercik, opanowując tańczącegokonia. Są, panie Buko.Jadą cugiem, wolno, gościńcem w kierunku Barda.Luda ze dwudziestu, wśród nich ciężkozbrojni. Dwudziestu  powtórzył w niejakim skupieniu Woldan z Osin.Hmmm. A czegoś się spodziewał?  spojrzał na niego Weyrach. Kto, myślałeś,wyrżnął i potopił poborcę z orszakiem, franciszkanów i pątników nie licząc? Hę?Tomcio Paluch? Pieniądze?  spytał rzeczowo Buko. Jest kolebka  Hubercik podrapał się w ucho. Skarbniczek.306  Dobra nasza.Tam wiozą grosiwo.Dalej tedy na nich. A pewne aby  odezwał się Szarlej  że to ci właściwi? Pan, panie Szarlej  Buko zmierzył go wzrokiem  jak coś powie.Rzekłbyś mi pan lepiej, czy liczyć na cię możem.Na ciebie i twych kompanionów.Pomożecie? A mieć z tej rekuperacji  Szarlej spojrzał na szczyty sosen  co będzie-my? Co powiecie na równy udział, panie von Krossig? Jeden na was trzech. Zgoda  demeryt się nie targował, ale pod spojrzeniami Reynevana i Sam-sona dorzucił szybko: Ale bezorężnie.Buko machnął ręką, po czym odpiął od siodła topór, potężne, szerokie ostrzena lekko wygiętym stylisku.Reynevan zobaczył, jak Notker Weyrach sprawdza,czy łańcuchowy morgenstern dobrze obraca się na trzonku. Posłuchajcie, comitiva  rzekł Buko. Choć to pewno większościąchmyzy, jest ich dwudziestu.Trzeba więc z głową.Zrobimy tak: stajanie stąd,wiem to, droga przechodzi przez mostek na strudze.* * *Buko nie mylił się.Droga faktycznie wiodła przez mostek, pod którym, w wą-skim, lecz głębokim jarze płynęła ukryta w gąszczu olszyn struga, głośno szumiącna szypotach.Zpiewały wilgi, zajadle walił w pień dzięcioł. Nie mogę w to uwierzyć  powiedział Reynevan, skryty za jałowcami.Nie mogę uwierzyć.Zostałem zbójcą.Czekam w zasadzce. Bądz cicho  mruknął Szarlej. Jadą.Buko von Krossig splunął w garść, ujął topór, zamknął zasłonę armetu. Czuj duch  zaburczał jak z głębi garnka. Hubercik? Gotowyś? Gotowym, panie. Wszyscy wiedzą, co robić? Hagenau? Wiem, wiem.Wśród prześwitującej zza jaworów jasnej brzeziny po przeciwnej stronie jaruzamigotały kolory, zalśniły zbroje.Doleciał śpiew.Zpiewają Dum iuventus floruit,rozpoznał Reynevan.Pieśń do słów Piotra z Blois.Też to śpiewaliśmy w Pradze. Wesoło im, psubratom  mruknął Tassilo de Tresckow. Też się weselę, gdy kogoś złupię  odburknął Buko. Hubercik! Czujduch! Rychtuj kuszę!Zpiew ucichł, urwał się nagle.Przy mostku pojawił się pachołek w kapturze,dzierżący sulicę w poprzek siodła [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl