[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wycofał się po cichutku.– Wampiry.Zafajdane wampiry – mruknął.– Niech to cholera weźmie.Co najmniej czterdzieści sztuk.I co tu robić? Jestem ostatecznie egzorcystą.Ludzkość mi zaufała.Zajrzał jeszcze raz.Jedyne wyjście z piwnicy prowadziło przez drzwi, którymi wszedł.– Sukinsyństwo – stwierdził.– Można poczekać do rana aż posną, ale wtedy większość zwieje, bo jest tu najwyżej dziesięć trumien, a ich cała kupa.Zresztą samochody z przyciemnionymi szybami też nie bez powodu.Trzeba działać.Rozejrzał się po podwórzu i spostrzegł nieduży dystrybutor paliwa.Pokręcił się po zamku i niebawem wrócił zaopatrzony w parciany wąż od hydrantu.Podczepił go jednym końcem do dystrybutora, a drugi spuścił w dół do piwnicy.Uruchomił maszynę.Benzyna popłynęła w dół rzeką.Z kawałka gazety skręcił ciasny zwitek i umoczywszy jego koniec w paliwie, odpalił od cygara.Stał przy drzwiach czekając.Nagle ze środka buchnął okrzyk.Ktoś zauważył, co się święci.– Smażcie się w piekle, sukinsyny! – krzyknął po polsku i cisnął gazetę.Podmuch wyrzucił go aż na podwórze.Poderwał się jednak niemal natychmiast i podbiegłszy do drzwi, zatarasowanych złomami kamienia ujrzał niespodziewany widok.– Trzeba wiać – mruknął do siebie.Popatrzył w zadumie na kratę w bramie.Wybrał solidnie wyglądającego jeepa cherokee i rozpędziwszy staranował kratę.Jeep rozwalił się przy okazji na kawałki.Egzorcysta wyczołgał się z wraku i zasiadł za kierownicą znajomej limuzyny.Urwał stacyjkę, spiął druty na krótko.Pożar oświetlał mu drogę.Dwa dni później Jakub siedział w pekaesie pędzącym do Wojsławic.Pod pachą piastował walizeczkę ze smętnymi resztkami luksusowych alkoholi.Zapadał już w drzemkę, gdy niespodziewanie kierowca podkręcił nieco głośniej radio, żeby wysłuchać wiadomości.– Służby bezpieczeństwa narodowego Rumunii nadal poszukują zwyrodniałego mordercy.Przypomnijmy, że w noc sylwestrową na północ od Bukaresztu zginęło trzydziestu młodych rumuńskich biznesmenów, bawiących się na balu zorganizowanym przez sponsorowane przez nich Towarzystwo Miłośników Księcia Vlada Palownika, bardziej znanego jako Drakula.Zwyrodniały bandzior, wykorzystując brak ochrony i odpowiednich wyjść ewakuacyjnych.Jakub pociągnął sobie z plastikowej flaszki drinka.– Niedobrze wyszło – zauważył.– Musiałem dać za mało Martini.WIWAT śWIęTALipcowy żar lał się z nieba.Odlany z powleczonego brązem betonu Feliks Dzierżyński spoglądał w zadumie na przewalający się u jego stóp tłum ludzi i samochodów.Na twarzy posągu malował się dziwny grymas, coś w rodzaju krzywego uśmiechu.Niemal dokładnie naprzeciw niego stał wysoki wieżowiec, obłożony płytami szkła jadowicie pomarańczowego koloru.Nie zanosiło się na to, by kiedykolwiek ten wrzód na tyłku Warszawy, został zbudowany do końca.Krwawemu Feliksowi było to dokładnie obojętne.Koła samochodu podskoczyły na leżącym na ziemi kawałku stalowej szyny.– Dojechaliśmy na miejsce – poinformował szofer.Jakub Wędrowycz pociągnął za klamkę i wysiadł z samochodu.Jego wodnistobłękitne oczka zlustrowały budynek oraz otaczające go rumowiska zardzewiałych stalowych elementów.– Wot te na – powiedział sam do siebie.Tu coś było.Nie zdążył się jednak skoncentrować, bo z budynku przez dziurę w ścianie wyszło trzech smutnych osobników.– Jakub Wędrowycz, egzorcysta? – zagadnął ten najsmutniejszy.– Zgadza się – potwierdził ochoczo.Panowie okazali się być grubymi rybami.Jeden był wiceministrem budownictwa, drugi przedstawicielem burmistrza a trzeci konsultantem do spraw technicznych.Jakub uścisnął każdemu rękę.– Dobra – powiedział spoglądając na swój unieruchomiony przez korozję radziecki zegarek.– W czym problem?– Wezwaliśmy pana, panie Wędrowycz, ze względu na problemy inwestycyjne – powiedział przedstawiciel burmistrza.– Znaczy chcecie ode mnie datek na budowę tego tu? – gestem wskazał wieżowiec.– To by cholernie drogo kosztowało, ja mam forsę na co najwyżej ćwiartkę tej chałupy.Nie uwierzyli, ale nie miało to znaczenia.– Pieniądze w tę budowę pompujemy już od wielu lat, ale jakoś nie rusza z miejsca – powiedział doradca.– Krążą paskudne pogłoski o klątwie.– Tu stała wielka synagoga na Tłomackiem, zburzona podczas powstania w Getcie – uzupełnił Jakub.– Hitlerowcy chcieli tu coś budować, dlatego Żydzi postarali się trochę pomieszać im szyki.Miejsce jest obłożone wyjątkowo paskudną klątwą – cheremem.A ja zostałem tu wezwany, żeby ją zdjąć?Kiwnęli jednocześnie głowami.– Dobra, prowadźcie do piwnic.Niebawem znaleźli się w paskudnym podziemnym pasażu.Po ścianach spływała woda.Było ciemnawo i lekko śmierdziało.Jakub przykląkł na betonie i przyłożył ucho do ziemi.Włosy stanęły mu dęba.Członkowie komisji wymienili uwagi.Jakub wstał i przyklepał włosy poślinioną dłonią.– Nie da się nic zrobić – powiedział dobitnie.– Zaraz, nie da się zdjąć klątwy? – zdenerwował się przedstawiciel burmistrza.– Za mocna.Wygaśnie dopiero w siódmym pokoleniu.– Ale tu nie ma pokoleń, to przecież budynek.– Dopiero siódmy budynek tu postawiony ma szansę przetrwać – uściślił Jakub.– Jeśli nie macie innych życzeń, pożegnam was.– Cholera – zdenerwował się konsultant.– Mówiłem, że to nic nie da.– Zrealizujemy wariant drugi – odezwał się wiceminister.– Skoro ci Jugosłowianie chcą wziąć na siebie budowę to trzeba będzie do nich zadzwonić.– Biedna Jugosławia – mruknął do siebie Jakub.Wszyscy trzej zignorowali go, ale nie minęło kilka lat i przypomnieli sobie jego słowa.Jakub wyszedł z budynku i wsiadł do samochodu.– Załatwione? – zagadnął szofer.– Tak, zawieź mnie do Kurii i będzie na tyle.Archiwum Kurii przypominało Jakubowi siedzibę główną KGB – ciągnący się w nieskończoność betonowy korytarz i wypłowiały chodnik na ziemi.Tyle tylko, że tu przy ścianach stały metalowe regały zastawione teczkami.Młody ksiądz, drepczący raźno przed Jakubem, pogwizdywał wesoło.– To, znaczy się, akta takich tam różnych grzeszników i teczki na nich? – zagadnął egzorcysta ciekawie.– Gdzie tam – ksiądz machnął lekceważąco dłonią.– To kserokopie i odpisy różnych dokumentów kościelnych.Podszedł do jednej z półek wyciągnął opasłe tomiszcze i przekartkował go przed oczyma Jakuba.Skoroszyt z ubiegłego wieku.Przewodnik wcisnął papiery na miejsce i ruszyli dalej.Niebawem dotarli do korytarza biegnącego w poprzek.Na jego końcu znajdowały się masywne drewniane drzwi.Przewodnik otworzył je bez pukania i przepuścił Jakuba przodem.Egzorcysta zmrużył oczy oślepione nagłym blaskiem i już witał się ze znajomym.– Siadaj – ksiądz Wilkowski podsunął mu obrotowe krzesło na kółeczkach.– Co tam słychać?– A nic takiego – powiedział egzorcysta.– Pomalutku.A co u ciebie?– Praca – ksiądz wskazał gestem stos kserokopii.– Mam ustalić datę Bożego Narodzenia.Jakub wyszczerzył w uśmiechu zęby.Były żółte, a niektóre nawet złote.– Nu, w Wigilię, co nie?– Nie, zupełnie nie.To my obchodzimy Boże Narodzenie w Wigilię, konkretnie w nocy z dwudziestego czwartego na dwudziesty piąty grudnia.Tyle tylko, że ta tradycja pojawiła się późno, w czwartym wieku naszej ery.– Coś podobnego? – zdumiał się Jakub.– To kiedy powinniśmy?– Właśnie usiłuję ustalić – Wilkowski machnął ręką w stronę stosów papierów.– Niektóre apokryfy podają datę, ale każdy nieco inaczej.Prawdopodobnie zdarzyło się to na przełomie czerwca i lipca lub w połowie lipca.Jakoś tak teraz na dniach powinniśmy obchodzić.– Hmm.A jak wykryjesz, to przeniosą Boże Narodzenie na lato?– Nie, nie ma sensu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl