[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Faceci ze statków powietrznych mogliby ci opowiedzieć naprawdę dziwne historie na ten temat.Czy miała ochotę słuchać dziwnych historii? Nie o słoikach po dżemie i dmuchawcach.Prosser nie zostawił jej jednak wyboru.- Mój kumpel latał na Katalinach.Oni mogą być na służbie przez dwadzieścia, dwadzieścia dwie godziny.Pobudka o północy, śniadanie, start o drugiej rano, powrót o ósmej, dziewiątej wieczór.W sumie to tak, jakby się pół życia leciało nad tym samym kawałkiem morza.Nie trzeba nawet sterować, przez większość czasu lecieli na automatycznym pilocie.Tylko gapili się w morze, wypatrywali okrętów podwodnych i czekali na następną herbatę.I wtedy wzrok zaczyna płatać figle.Ten mój kumpel powiedział, że leciał kiedyś nad Atlantykiem, nic się specjalnego nie działo, a on nagle pociągnął za drążek.Zdawało mu się, że widzi z przodu górę.- Może to była jedna z tych chmur, które przypominają góry.- Nie.Kiedy już wyrównał lot i ochrzanili go za rozlanie herbaty, dobrze się rozejrzał dokoła.Nic, ani chmurki, widzialność po horyzont.Innemu facetowi zdarzyło się coś jeszcze dziwniejszego.Nigdy byś nie zgadła.Był o czterysta pięćdziesiąt mil od zachodniego wybrzeża Irlandii, leciał prosto przed siebie, patrzy w dół i co widzi? Widzi gościa na motocyklu, który zasuwa jakby było niedzielne popołudnie.- W powietrzu?- Jasne, że nie.Nie zgrywaj się.Nie da się jechać na motorze w powietrzu.Nie, on przestrzegał przepisów ruchu i jechał prosto wierzchem fal.W goglach, skórzanych rękawicach, spaliny z rury wydechowej.Cały wesolutki.Jean zachichotała.- Jazda po wodzie.Jak Jezus.- Tylko bez takich, proszę - powiedział Prosser z dezaprobatą.- Nie mam skłonności w tę stronę, ale nie bluźnij w obecności tych, którzy żyją na krawędzi.- Przepraszam.- Masz odpuszczone.***- Kim pan jest?- Policjantem.- Naprawdę?- Naprawdę.- Naprawdę naprawdę? Nie wygląda pan na policjanta.- Musimy być mistrzami kamuflażu, panienko.- Ale jeśli zbyt dobrze się pan zakamufluje, nikt nie będzie wiedział, że jest pan policjantem.- Da się poznać.- Po czym?- Podejdź trochę bliżej, to ci pokażę.Stał przy porośniętej bluszczem furtce, z motywem wschodu słońca wykutym w górnej części.Ona szła właśnie betonową dróżką, sprawdzić, czy pranie wyschło.Był wysokim mężczyzną o mięsistej twarzy i szyi uczniaka.Stał niezgrabnie, a brązowy płaszcz w jodełkę sięgał mu niemal kostek.- Stopy - powiedział, pokazując dłonią.Spojrzała.Nie, nie miał wielkich olbrzymich płaskich stóp.Można nawet powiedzieć, że były dość małe.Ale rzeczywiście coś w nich było dziwnego.Może poprzestawiane? Tak, obie stopy skierowane były na zewnątrz.- Włożył pan lewy but na prawą nogę? - spytała trochę banalnie.- Ależ nie, panienko.Każdy policjant ma takie stopy.Takie są przepisy.Nadal prawie mu wierzyła.- Niektórych rekrutów - powiedział głosem, w którym wyczuwało się atmosferę mrocznych lochów - trzeba operować.Teraz już mu nie wierzyła.Zaśmiała się, a gdy teatralnie odplątał stopy pod przepastnym płaszczem, zaśmiała się po raz drugi.- Przyszedł pan mnie aresztować?- Przyszedłem w sprawie zaciemnienia.Z perspektywy czasu uznała to za dziwny sposób na poznanie męża.Ale bywają dziwniejsze, jak podejrzewała.Poza tym, w porównaniu z innymi, poznali się całkiem obiecująco.Przyszedł jeszcze raz w sprawie zaciemnienia.Za trzecim razem akurat tamtędy przechodził.- Poszłabyś na piwo, na tańce, na herbatę, na spacer, na przejażdżkę, na spotkanie z moimi rodzicami?Zaśmiała się.- Myślę, że mama się zgodzi na którąś z wersji.Mama się zgodziła, a oni zaczęli się spotykać.Oczy miał ciemnobrązowe, był wysoki i trochę nieprzewidywalny, ale przede wszystkim wysoki.On uznał ją za nieśmiałą, ufną i do przesady szczerą.- Mogę sobie posłodzić? - spytała, spróbowawszy pierwszego w życiu małego ciemnego.- Przepraszam - odpowiedział - zupełnie zapomniałem.Przyniosę ci coś innego.- Następnym razem zamówił jej kolejne małe ciemne i podał papierową torebkę.Wsypała cukier i wrzasnęła, gdy ze szklanki zaczęła wylewać się piana.Lała się w jej stronę, więc zeskoczyła ze stołka.- Numer stary, ale jary, nieprawdaż, proszę pana? - powiedział karczmarz, wycierając ladę baru.Michael zaśmiał się.Jean była zażenowana.Pewnie uważa ją za głupią.Człowiek, który prowadzi karczmę na pewno uważa ją za głupią.- Czy wiesz, ile kanapek Lindbergh zabrał ze sobą, gdy leciał przez Atlantyk?Michaela zaskoczyło zarówno samo pytanie, jak i nie znoszący sprzeciwu ton.Ale może to tylko zagadka.Na pewno zagadka.Odpowiedział więc posłusznie:- Nie wiem.Ile kanapek zabrał ze sobą Lindbergh, gdy leciał przez Atlantyk?- Pięć - powiedziała z naciskiem-ale zjadł tylko półtorej.- Aa - nic innego nie przyszło mu do głowy.- Jak myślisz, dlaczego zjadł tylko półtorej? - spytała.Może to jednak zagadka.- Nie wiem.Dlaczego zjadł tylko półtorej?- Nie wiem.- Aa.- Pomyślałam, że może ty wiesz - powiedziała rozczarowana.- Może zjadł tylko półtorej, bo kupił na lotnisku i okazały się nieświeże.- Zaśmiali się oboje, przede wszystkim zadowoleni, że rozmowa do końca nie zgasła.Bardzo szybko Jean nabrała przypuszczeń, że go kocha [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl