[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Laski twardo stały plecami do mnie.- Hej - rzuciłam i zostałam zignorowana.- Hej.- Postukałam tęwysoką w ramię.- Co? - Obejrzała się zirytowana.Rozpoznałam ją i jej koleżankę.Były miotaczką i łapaczką w drużynie softballu, z naciskiem na były".Może jeszcze nie skumały, że sezon się skończył.- Wepchnęłyście się przede mnie - powiedziałam, sądząc, że jeślije zdemaskuję, to sobie pójdą.- Nie wepchnęłyśmy się - odparła Miotaczką.- Owszem, wepchnęłyście się.- Udowodnij.- Warknęła to słowo z taką zajadłością, zupełnieniepotrzebną, że cofnęłam się o krok i wpadłam na osobę za mną.Miotaczką miała wyraz twarzy, który dobrze znałam - dziki idrapieżny, jak ta wataha chłopaków dzisiaj rano.Wyraz twarzy, którymówił, że zadepcze każdego, kto jej wejdzie w drogę.Znów odwróciła się plecami do mnie, bo dotarłyśmy na początekkolejki, i razem z Aapaczką wzięły sobie po tacy ze stosu.Ugryzłam się w język i powiedziałam sobie: odpuść.Były tylkowe dwie.Dostanę jedzenie ledwie parę sekund pózniej, niż gdyby ichnie było.Ale to było nie fair.Obejrzałam się na ludzi stojących za mną.Wyglądali na wściekłych, ale byli zbyt zmęczeni, żeby cokolwiek ztym zrobić.- Hej, dziewczyny, tutaj! - Miotaczką pomachała ręką i dołączyłado niej banda koleżanek, dość duża, by zapełnić ławkę rezerwowych.Ugryzłam się w język jeszcze mocniej, kiedy niedobitki drużynysoftballu brały sobie tace.Najwyrazniej byłam w błędzie, sądząc, żezwykłe kliki się rozpadły.Zawodniczki były twarde, były siłą, z którąnależało się liczyć, i wiedziały o tym.Jeśli będą trzymać się razem,bardzo niewiele osób odważy się z nimi zadrzeć.Albo im się postawić.To nie fair.%7łar znów zaczął się zbierać w mojej piersi, a odgłos widelcówdrapiących plastik znikał stopniowo, aż słyszałam już tylko szumwrzącej krwi płynącej w moich żyłach, łomoczącej w uszach.Odpuść, powtarzałam sobie.To nie ma znaczenia.Odpuść.Ale to było nie fair.Parker miał rację.Nie powinno być tak, żeludziom wolno robić, co im się podoba.Brać, co chcą, tylko dlatego, żesą więksi, silniejsi i biegają stadami.Ogień trzaskał w moim sercu jak elektryczne iskry i poczułam, żewyciągam rękę do Miotaczki, choć bardziej racjonalna strona mojegoumysłu wciąż miała pytania.I co jej zrobisz? To samo, co tamtemu mężczyznie w LakeHavasu City? Nie zasłużył na to, i ta dziewczyna też nie zasłużyła.Od.Puść.Sobie.Westchnęłam, wiedząc, że głos ma rację.Trzaskający ogień wmoim sercu przygasł.Opuściłam rękę; w tej chwili moją uwagęodciągnął jakiś ruch na skraju pola widzenia.Mniej więcej pół tuzina uczniów podeszło do zawodniczek.Grupka była przypadkową zbieraniną, składała się z chłopaków idziewczyn w wieku od pierwszej do ostatniej klasy, od szkolnychgwiazd po kujonów takich Andrew Schizol" Buckley.Schizol jakschizofrenik paranoidalny, choć o ile wiedziałam, wcale nim nie był.Paranoikiem, może, ale nie schizofrenikiem.Schizol był wielkimmiłośnikiem teorii spiskowych i prowadził znanego błoga na ten temat.Nieraz widywałam ulotki reklamujące jego błoga pod tytułem ZastrzelPosłańca, porozwieszane po szkole.Był wśród nich jeszcze ktoś, kogo znałam: wysoki, smukły,czarnoskóry chłopak, z którym czasem bujał się Parker.Quentin jakiśtam.Nie pamiętałam jego nazwiska.Parę razy był u nas w domu, alezamieniłam z nim może z pięć słów.Ale coś w Quentinie zmieniło się,od kiedy widziałam go ostatnim razem.Oczy.Była w nich jakaśtwardość, czujność.Niemal drapieżna.Quentin odezwał się do zawodniczek dzwięcznym, mocnymgłosem, bardziej dorosłym niż go zapamiętałam.- Idzcie na konieckolejki.Miotaczka zesztywniała, słysząc ten głos, i odwróciła się powoli,trzymając przed sobą tacę jak tarczę.- A to czemu? - rzuciła wyzywająco, ale w jej tonie nie było jużtej aroganckiej pewności siebie, jak wtedy, kiedy rozmawiała tylko zemną.Quentin rozłożył ręce, jakby chciał pokazać swoją bezradność,ale w tym geście nie było nic bezradnego.Mój wzrok padł na centrumjego dłoni, na idealnie okrągłą, czerwoną bliznę, mniej więcejwielkości piłki golfowej.Taką jak u Katriny.Quentin uśmiechnął się samymi ustami.- Idzcie na koniec kolejki - powtórzył.Schizol dodał:- Ty i twoje koleżanki zakłócacie porządek.- Przygładził włosy zwyraznym ząbkiem na czole, jak u Drakuli.Miał na sobie czarnąkoszulkę z grubym, białym napisem na froncie: Tyrania".Zawodniczki wymieniły nerwowe spojrzenia i myślałam, że będąobstawać przy swoim.Ale nagle Miotaczka wzruszyła ramionami ispuściła głowę, najwyrazniej pokonana.Wyszła z kolejki i resztabandy podążyła za nią na koniec.Oczy Quentina przesunęły się i spojrzały w moje, otwarte takszeroko ze zdumienia, że bardziej się nie dało.- Miło znów cię widzieć w szkole, Mia - powiedział.I wyciągnąłdo mnie rękę z blizną.Pokręciłam głową, jakby podsunął mi uzbrojoną pułapkę naniedzwiedzie.Chciałam się cofnąć, ale już byłam pod ścianą.Quentin zmarszczył brwi.Myślałam, że opuści rękę, alewyciągnął ją jeszcze dalej i jego długie palce zamknęły się na moimnadgarstku.Przytrzymał mnie delikatnie przez ułamek sekundy, poczym skrzywił się i puścił.Wymienił spojrzenia ze swoją paczką iskinął głową.W końcu zrobili w tył zwrot tak idealniezsynchronizowani, jakby byli oddziałem wojska, i zajęli krzesła przypustym stoliku, gdzie tace z jedzeniem pilnowały im miejsc
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plhanula1950.keep.pl
|