[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.220-227) - ale ta interpretacja jest kontrowersyjna, nie została powszechnieprzyjęta.Wiążą się z nią problemy.A także: katastrofa  Scandii i  North Cape przy plażyMoonstone, 1996.Niedziela (13 lipca): Ten nie jest lepszy niż pierdzielona kreskówka.Durny jak kreskówka.Abalyn robi śniadanie, śpiewa w kuchni (lubię jej śpiew.To znaczy, Abalyn), a ja zamierzam opisaćten durny kreskówkowy sen, który wcale mnie nie zdenerwował i nie zdenerwuje, bo nie jest lepszyniż slapstickowa komedia.Nie będę miała wrażenia, że przylgnął do mnie na cały dzień alboprzemoczył mnie i potrzebuję całego dnia, by wyschnąć.W każdym razie, tym razem znówjechałam drogą, ale droga była rzeką, po obu stronach wznosiły się ściany wąwozu rzekiBlackstone, stromy granit czarniejszy niż noc.Droga była wzburzoną białą wodą pędzącą przezwąwóz, samochód kołysał się, podskakiwał i huśtał w tę i we w tę.Bałam się, że się wywróci.Eva Canning siedziała w wozie ze mną i majstrowała przy radiu, szukając kanału, którychyba nie istnieje.Zadawałam jej pytania, ona nie odpowiadała, a potem droga stała się zwykłądrogą, a ja pędziłam w stronę miasta.Ze skraju szosy przyglądały mi się zwierzęta, ich oczybłyskały czerwienią i oślepiającym zielonkawym błękitem, tak jak mogły błysnąć oczy Evy (ale niemogły, nie tak naprawdę, po prostu mi odbija).Widziałam króliki, lisy, skunksy, łasice, psy, koty,sobole, owce, kojoty, niedzwiedzia.Inne stworzenia, których nie pamiętam.Kiedy zerknęłam wewsteczne lusterko, ujrzałam podążające za nami wielkie czarne ptaki.Miały oczy jak choinkowelampki.Potem sen się urwał i obudziłam się.Bolała mnie pierś, jakbym we śnie wstrzymywałaoddech.Wciąż trochę boli.Durny, pieprzony sen.Poniedziałek (14 lipca): W łazience patrzyłam, jak Eva Canning bierze prysznic.Wewnątrzpachniało rzeczną wodą, szamponem, mułem, żółwiami, mydłem.Jest taka piękna.Nikt niepowinien być taki piękny.Zakręca wodę i wychodzi, krzywiąc się, gdy jej stopa dotyka kafelków. Stąpam po igłach , mówi. Stąpam po ostrych nożach.Czarownica, morska wiedzma powiedziałami przecież, że tak się stanie.Ale czy ja posłuchałam?.Podaję jej tęcznik i zauważam, że pozostawia na białych kafelkach czerwone, krwawe śladystóp.Staje przed lustrem nad umywalką i ściera z niego parę.Eva nie rzuca odbicia. Co miałamzrobić? Utopił mnie w zielonej wodzie pod mostem.Z mojego mostka zrobili skrzypce.Z palcówzrobili kołki.Zimą leżałam pod lodem, a niebo było srebrne i szklane.Próbuję zapisać dokładnieto, co powiedziała.Blisko, ale nie do końca.Ten był najgorszy.Zadzwonić do doktor Ogilvy?Dopiski: Patrz: Hans Christian Andersen  Baśnie , tłumaczenie pani Henrykowej H.B.Pauli(Londyn: Varne & Co, 1875).Patrz także  Dwój-siostry , w  Popularnych balladach angielskich iszkockich Francisa Jamesa Childsa (Odn.10; 1 10A.7-8), 5 tomów, 1882-1898.Wtorek (15 lipca): Z powrotem na schodach, tylko że tym razem szłam w dół.Nie w górę.Az góry cały czas płynęła woda.Kilka razy o mało nie zbiła mnie z nóg.U stóp schodów stałaAbalyn i nawoływała mnie, ale, co dziwne, schody nie miały końca.To był niekończący sięschodowy wodospad.Katarakta.To musi się skończyć.Chcę opowiedzieć Abalyn o snach, alekategorycznie wiem, że tego nie zrobię.Nie chcę jej powiedzieć; chcę, żeby minęły.Proszę.Oto ostatni.Sny nie skończyły się po wtorku, po prostu przestałam je zapisywać.Nakońcu  Mansfield Park nie zostało już ani kawałka wolnego miejsca, a poza tym miałam potąd ichzapisywania.Zaczynałam odnosić wrażenie, że grzebię we własnych rzygowinach, żeby sprawdzićco zjadłam.Od snów robiło mi się niedobrze, ale zawsze świetnie sobie radziłam z ukrywaniemswoich schiz.We wtorek rano pieprzyłyśmy się z Abalyn jak przed koszmarami, a potemspróbowałam popracować nad obrazem.I zamiast tego narysowałam Evę Canning.***  Kłamczucha z ciebie , napisała Imp. Paskudna, wredna, mała kłamczucha i doskonale otym wiesz, prawda?.Tak, jestem kłamczuchą.Jestem paskudną,wredną, małą kłamczuchą.I wiem to cholernie dobrze.***Lipiec się starzał jak wszystkie miesiące, zawsze i nieodmiennie, i pewnego dnia podkoniec, tuż przed tym, nim umarł i narodził się sierpień, prawie pokłóciłyśmy się z Abalyn.Prawie,ale nie do końca.Przez cały czas, który spędziłyśmy razem, chyba tak naprawdę nieposprzeczałyśmy się ani razu.Kłótnie nie leżą w naszej naturze i spoglądając wstecz, jestemprzynajmniej za to wdzięczna.Przynajmniej nie wykłócałyśmy się, nie atakowałyśmy, nieraniłyśmy się paskudnymi słowami, których żałowałybyśmy do końca życia, ale nie mogłybyśmyjuż cofnąć.A zatem jest popołudnie, pózne popołudnie, wczesny wieczór, niemal pod koniec lipca.Cooznacza, że odkąd Abalyn zamieszkała u mnie, minęło jakieś sześć tygodni.Dzień był niezwykleupalny, w takie dni naprawdę żałuję, że w moim mieszkaniu nie ma klimatyzacji, choćkosztowałaby za drogo, drożej niż mnie na to stać i choć zwykle przez większość lata jej niepotrzebuję.Ale tego dnia owszem.To znaczy potrzebowałam klimatyzacji.Otworzyłam oba okna wpokoju, w którym maluję, w jednym włączyłam wentylator, ale nic to nie dało.Powietrze było jakzupa, a zapachy terpentyny, oleju lnianego i farb - które zazwyczaj dodają mi otuchy - sprawiałyjedynie, że stało się jeszcze cięższe.Musiałam zdjąć kitel.Na czole miałam przepaskę, by pot nieściekał mi do oczu, ale to go nie powstrzymało, wciąż skapywał mi z końca nosa na paletę.Mój potmieszał się z farbą, co wydało mi się jakby wredne (znów to słowo) i jakby niebezpieczne.Wmalowywałam siebie w płótno, maleńkie drobinki mnie uwięzione w zamkniętych kulkachnapięcia powierzchniowego, kroplach potu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl