[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Wanda przystanęła i zapytała dyrektorskim głosem:- Przywieźliście garnitury?- Garnitury, Wando Kazimirowno - odparł głos konwojenta.- Zajrzyjmy do mojego gabinetu - powiedziała Wanda wspinając się wąskimi schodami na pierwsze piętro.- Muszę się dowiedzieć, czy aby nie zaczął się remanent.- A co cię to może obchodzić? - zdziwił się Ałmaz.- Możesz uznać, że jesteś na zwolnieniu.- Ty tego nie rozumiesz.Wanda była tak pewna siebie, tak niezłomna, że Ałmaz i Helena, ludzie przecież dorośli i poważni, szli za nią jak przywiązani, chociaż najchętniej by się wycofali do wyjścia.- Dokąd to, młodzi ludzie? - rozległ się energiczny głos.- Tutaj obcym wstęp wzbroniony.- To ja, Wanda.Nie poznajesz, Walerio Lwowno? Przejście zagrodziła im kwadratowa, barczysta kobieta w średnim wieku, ubrana w granatowy fartuch z podwiniętymi do łokcia rękawami, o mocno wymalowanej twarzy i z dziwną fryzjerską konstrukcją na głowie, przypominającą ulubioną koafiurę tragicznie zmarłej królowej francuskiej Marii Antoniny.Jeden tylko niedostatek niweczył groźne wrażenie, które wywoływała ta postać, ale ów niedostatek ujawnił się dopiero wtedy, kiedy młodzi ludzie weszli na podest i stanęli obok niej.Kobieta była tak niska, że mimo butów na wysokich obcasach i baszty na głowie sięgała Wandzie ledwie do ramienia.- Czego? - zapytała niepewnie kobieta.- Trzeba znać swoją szefową - odpowiedziała Wanda.- Nikt nie dzwonił, nikt nie przychodził?Waleria Lwowna milczała i trzepotała uczernionymi rzęsami.Zastanawiała się.Kiedy jednak Wanda chciała przejść dalej, zagrodziła jej drogę.- Ty nie jesteś Wanda - powiedziała zdecydowanie.- Dzisiaj Wandy Kazimirowny nie ma.- Nie, to ja - upierała się Wanda.- Nie zwracaj uwagi na mój wygląd.Byłam u kosmetyczki, zrobiłam masaż.- Kosmetyczka, powiadasz? - nadciągała burza.Pierwsze podejście zakończyło się fiaskiem.Wanda zrozumiała to i natychmiast zmieniła ton.Teraz nie rozkazywała, lecz prosiła:- Jestem siostrzenicą Wandy Kazimirowny.Ludzie mówią, że jestem bardzo podobna do cioci.- Siostrzenica? Wątpliwości pozostały.- A co z ciotką?- Zachorowała na grypę.Leży w łóżku.- A ci są z tobą?To ostatnie pytanie odnosiło się do Heleny i Ałmaza, którzy stali z boku.- Ze mną - odparła Wanda swym dawnym głosem.Takim tonem zwraca się do biletera sławny bas operowy wprowadzając swych przyjaciół bez biletów na atrakcyjny spektakl.- Czego chcesz, siostrzenico?- W magazynku podręcznym - odpowiedziała Wanda - leży w szafie para francuskich pantofli, siódemek.Przynieś je tutaj.Waleria Lwowna znów zamarła.Głos był dyrektorski, a wygląd młody.Żądanie - pochyłe.Słychać było, jak pod strzelistą koafiurą odbywa się proces myślowy.- Nie wolno - powiedziała wreszcie.- Nie ma tam żadnych francuskich pantofli.Nie dostaliśmy w tym miesiącu.- Jak to nie dostaliśmy? Jak chcesz, to ci powiem, gdzie leży faktura.- Głupoty - odparła zastępczyni Wandy.- Nie dostaliśmy.Zrozumiała, że ma przed sobą zamaskowanych rewidentów.- A ty skąd je masz? - zapytała Wanda.- Gdzie?- Na nogach.- Na których?- Na twoich.Może to nie są francuskie czarne czółenka na obcasie, siódemki za czterdzieści trzy pięćdziesiąt.Waleria Lwowna wykonała dziwne taneczne pas, jakby zamierzała, nie siadając, podciągnąć pod siebie nogi.Ale podczas gdy nogi mimo woli się poruszały, nie przestawała myśleć i wreszcie uznała, że jedynym ratunkiem jest trzymanie się swego.Sięgnęła niedbale do kieszeni fartucha, niby po chustkę do nosa, ale wyjęła z niej gwizdek milicyjny, półgłosem, jakby na próbę powiedziała: “Bandyci!”, a następnie wydała straszliwy, świdrujący w uszach gwizd.- Wycofujemy się! - krzyknął Ałmaz pociągając Helenę ku drzwiom.- Niech szlag trafi te pantofle.- Ja ci to jeszcze przypomnę! - krzyknęła w biegu Wanda.Waleria Lwowna nie pobiegła za nimi, tylko gwizdała z góry, niczym przerażony świstak.Zatrzymali się dopiero na przeciwległej stronie ulicy.- Nie trzeba było tam chodzić - powiedziała Helena, kiedy wreszcie znowu przybrali wygląd spacerowiczów i weszli do pachnącego kurzem i lemoniadą parku miejskiego.- Jakoś do tej pory żyłam bez pantofli, to i nadal się bez nich obejdę.- Nie! - znów podnieciła się Wanda.- Ja swojego zawsze dopnę!Tak właśnie się zachowała, kiedy zobaczyła Nikitę, pomyślała nagle Helena i już nie chciała żadnych pantofli.- Pora wracać do domu - powiedziała.- Wania na pewno się już obudził.- Idźcie, a ja wrócę do sklepu - odparła Wanda.- Zwariowałaś! - oburzył się Ałmaz.- Wszystkim nam zaszkodzisz.Ona już tam z pewnością urządziła zasadzkę i schwyta cię jak złotą rybkę.- Nie ma żadnego ryzyka - warknęła Wanda.- Co ja bym była warta, gdybym nie znała swoich ludzi? Masz notes?- Mam.- Daj mi go.Wanda napisała krótki liścik, wyrwała kartkę i zwróciła notes Ałmazowi, który wzruszył ramionami i pomyślał, że każdy robi to, co uważa za stosowne.Po czym poszedł z Heleną do jej domu, a Wanda przed wejściem do parku zamknęła się w budce telefonicznej.Zadzwoniła do swojego gabinetu.Telefon odebrała Waleria Lwowna.- To ty, Lera? - zapytała Wanda.- Ja.- Poznajesz swoją dyrektorkę?- Już nie wiem, kogo mam poznawać.Tu byli jacyś kanciarze.Chcieli francuskie pantofle, na ciebie się powoływali.Już pomyślałam, że masz kłopoty, rozumiesz?- Niczego nie rozumiem - ucięła Wanda.- Jestem chora, leżę w domu.Zresztą nie o to chodzi.Wysłałam do ciebie siostrzenicę, a ty ją wygnałaś.- Bo myślałam, że ona się podszywa.- Rozumiem i wybaczam.Teraz ona wróci, a ty jej dasz parę pantofli, które są już załatwione.Pamiętasz, gdzie leżą?- Jak mam nie pamiętać?- No to świetnie.Co poza tym słychać?- Nic specjalnego.Szurka Rodionowa z działu zabawek spóźniła się pół godziny i jeszcze chce się po obiedzie zwolnić.- Zwolnij ją.Ma dziś egzaminy.Do zobaczenia.- Nie choruj za długo.Wanda Kazimirowna powiesiła słuchawkę i spokojnie wróciła do domu towarowego.Weszła na piętro do swojego gabinetu, gdzie siedziała Waleria Lwowna.- Jeszcze raz dzień dobry - powiedziała głosem uprzejnym, ale nieco urażonym, jakim powinny mówić niesłusznie skrzywdzone krewne wielkiego człowieka.Na biurku stało już przygotowane pudełko z pantoflami.Człowiek niedoświadczony mógłby pomyśleć, że Waleria opętana magią telefonicznego rozkazu będzie rozpływać się w uprzejmości.Nic biedniejszego.Waleria udała, że jest pochłonięta studiowaniem faktur, na sekundę tylko oderwała od nich oczy, zakołysała koafiurą i powiedziała sucho:- Kartkę!Wanda uśmiechnęła się z zadowoleniem, gdyż słusznie przypuszczała, że bez liściku żadnych pantofli nie dostanie.Bez słowa podała kartkę.Waleria przeczytała ją, przez dłuższą chwilę demonstracyjnie badała podpis zwierzchniczki, potem w milczeniu przesunęła pudełko w kierunku Wandy, i opuściła wzrok.- Dziękuję ci, Walerio - powiedziała Wanda cofając się ku drzwiom, i nie potrafiąc oprzeć się chęci zakpienia dodała: - Jak twój chłop? Kiedy wczoraj przyszedł do domu?Waleria popatrzyła na nią zdumionymi, a nawet nieco przerażonymi oczyma.Wanda pożałowała swego żartu, bo Waleria znów mogła sięgnąć po swój gwizdek
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plhanula1950.keep.pl
|