[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Kucała przy drodze, odpoczywając razem z kilkunastoma starymi kobietami.Ona też go zobaczyła i pokręciła ostrzegawczo głową.Po pewnym czasie wstała i powlokła się dalej pod górę.Szedł dwadzieścia jardów za nią.A potem niżej rozległy się strzały.Wraz z innymi zatrzymali się i spojrzeli na dół.Nie było nic widać.Od blokady dzieliło ich co najmniej pół mili i kilka zakrętów.Po chwili strzały umilkły i wszyscy bez słowa ruszyli dalej.Droga była trudna.Przeszli kolejną milę, schodząc na pobocze, kiedy jezdnią jechały samochody.Co jakiś czas mijały ich, rzężąc ciężko, autobusy, wszystkie zatłoczone.Żaden się nie zatrzymał.Ostatnio nawet na przystanku trzeba było czekać dzień albo dwa, żeby się zabrać.Czasami zatrzymywały się ciężarówki.Za opłatą.Jedna z nich przetoczyła się koło Rossa i mijając Azadeh zwolniła.- Po co drałować na piechotę, skoro dzięki Cyrusowi.i Allahowi, ci, którzy są strudzeni, mogą pojechać ciężarówką? - zawołał szofer, łypiąc na nią okiem i trącając swojego towarzysza, równego mu wiekiem brodacza.Przez jakiś czas jechali obok niej, wpatrując się w kołyszące się biodra, których nie zdołał przysłonić nawet czador.- Taki Boży kwiatuszek nie powinien iść, ale siedzieć w ciepłej szoferce albo na dywanie z mężczyzną.Azadeh posłała mu wulgarne przekleństwo.- Mężu! - zawołała do Rossa.- Ten trędowaty psi syn ośmielił się mnie obrazić i robił jakieś świńskie uwagi, które naruszają prawa boskie.Ross stał już obok niej i szofer zorientował się, że patrzy w lufę karabinu.- Ekscelencjo.pytałem właśnie.czy pan i ona będziecie chcieli ze mną pojechać - wyjąkał przerażony.- Z tyłu jest dużo miejsca.jeśli Ekscelencja zechce zaszczycić mój pojazd.Skrzynię ciężarówki wypełniał do połowy żelazny złom, ale było to lepsze niż dalsza wędrówka na piechotę.- Na twoją głowę, kierowco, dokąd jedziesz?- Do Kazwinu, Ekscelencjo.Wyświadczy mi pan ten zaszczyt?Ciężarówka się nie zatrzymała, ale Ross pomógł Azadeh wdrapać się w biegu na skrzynię.Znalazłszy się oboje na górze, skulili się przed podmuchami wiatru.Azadeh drżały nogi.Była przemarznięta i bardzo zdenerwowana.Objął ją ramieniem i przytulił.- Och, Johnny, gdyby nie ty.- Nie przejmuj się.Starał się ją ogrzać.Kazwin, Kazwin? Czy to nie w połowie drogi do Teheranu? Oczywiście.Dojedziemy do Kazwinu, pomyślał, czując, jak wracają mu siły.A potem złapiemy inną okazję, pojedziemy autobusem lub ukradniemy samochód.- Skręt do bazy jest za trzy kilometry - powiedziała, drżąc w jego ramionach.- Po prawej stronie.Do bazy? No tak, baza.I Erikki.Ale najważniejsze, co z Guengiem? Co z Guengiem? Zastanów się.Co teraz zrobisz?- Jaki tam jest teren? Płaski i otwarty, czy poprzecinany wąwozami?- Bardziej płaski.Niedługo będzie nasza wioska, Abu Mard.Miniemy ją i zaraz potem zacznie się zalesiony płaskowyż, po którym biegnie droga do bazy.Za nim główna szosa znowu wznosi się w górę ku przełęczy.Przed sobą widział fragmenty wijących się zboczem serpentyn.- Wyskoczymy za wioską, przed płaskim terenem i pójdziemy przez las do bazy.Czy to możliwe?- Tak.Dobrze znam tę okolicę.Uczyłam tu w wiejskiej szkole i często chodziłam.chodziłam z dziećmi na spacery.Znam tu każdą ścieżkę.- Schowaj się przed wiatrem.Zaraz zrobi ci się cieplej.Stara ciężarówka wlokła się pod górę niewiele szybciej niż ludzie, ale woleli to od pieszej wędrówki.Ross obejmował Azadeh ramieniem i w końcu przestała drżeć z zimna.Nad tylną klapą zobaczył doganiający ich szybko z wyjącą skrzynią biegów samochód osobowy, a za nim półciężarówkę pomalowaną na zielony wojskowy kolor.Kierowca samochodu nie zdejmował ręki z klaksonu.Ich ciężarówka nie miała gdzie zjechać, żeby zrobić miejsce.Samochód zaczął ich wyprzedzać drugą stroną szosy.Mam nadzieję, że się zabijesz, idioto, pomyślał Ross, zdenerwowany hałasem i niewiarygodną głupotą kierowcy.W obu pojazdach zauważył uzbrojonych mężczyzn.W półciężarówce stali z tyłu, trzymając się metalowych uchwytów.Tylna klapa była spuszczona i waliła wściekle o skrzynię.Kiedy się z nimi zrównali, zauważył leżące u ich stóp zwłoki.Z początku myślał, że to jakiś starzec.Ale to nie był starzec.To był Gueng.Wiedział, że się nie myli, gdy dostrzegł strzępy munduru.I kukri, który jeden z mężczyzn zatknął za pasek.- Co się stało, Johnny?Siedział obok niej, zobojętniały na wszystko.W głowie kołatała mu tylko jedna myśl: stracił drugiego ze swoich ludzi.W oczach stanęły mu łzy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plhanula1950.keep.pl
|