[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W pewnej odległości przed domem, oślepiającym w blaskach słońca, stał nieruchomy jak straż honorowa ciemny rząd służących, różniących się między sobą wzrostem i kolorem skóry.Luiz już z daleka zdjął miękki filcowy kapelusz; Renouard, pochyliwszy się ku niemu, wysłuchał jego propozycji co do przygotowania domu na przyjęcie gości: wstawiono by drugie łóżko do pokoju pana i tam będą mieszkać panie; dla profesora można by zawiesić hamak w pokoju po drugiej stronie domu, tam — tu obejrzał się wystraszony, dookoła — gdzie pan Walter umarł.— Dobrze — przytaknął Renouard przyciszonym także głosem.— A pamiętasz, co masz o nim mówić?— Pamiętam, tylko… że… — Kręcił się i w zakłopotaniu przez chwilę przestępował z jednej bosej stopy na drugą — …tylko że ja nie lubię tego opowiadać.Renouard spojrzał na niego bez gniewu, obojętnie.— Boisz się umarłego? No, nie szkodzi.Powiem im sam i przypuszczam, że to… wystarczy.A potem bardzo głośno zawołał:— Poślij chłopców na dół po bagaże!— Tak, panie.Renouard zwrócił się do swych dystyngowanych gości, którzy, jak turyści z prywatnym przewodnikiem, stanęli, rozglądając się dokoła.— Tak mi przykro — zaczął ze spokojną twarzą — mój służący powiedział mi właśnie, że pan Walter… — Usiłował uśmiechnąć się, lecz mu się to nie udało — wyjechał na handlowym statku na zachód w objazd wysp.Wiadomość tę przyjęto głębokim milczeniem.Renouard zadumał się nad nieodwołalnością tego, co się stało.Lecz widok szeregu służących, którzy szli ku domowi z kuframi i walizami, wyrwał go z tej przerażającej zadumy.— Nie pozostaje mi nic innego, jak poprosić państwa, aby zechcieli się rozgościć jak w domu, uzbroiwszy się w cierpliwość.Nie było innej rady; wszyscy też ruszyli naprzód.Renouard szedł koło profesora, za nimi obie panie.— Wyjazd ten to prawdziwa niespodzianka!— Niezupełnie — mruknął Renouard.— Co rok robi się taki objazd dla zwerbowania robotników.— Tak, rozumiem… Ale on… Jakże irytująco nieuchwytny stał się ten chłopak! Zaczynam przypuszczać, że jakaś złośliwa wróżka roztacza swą przykrą opiekę nad tą miłosną bajką.Renouard zauważył, że rodzina Moorsomów nie wygląda na zgnębioną tym nowym rozczarowaniem, przeciwnie, jak gdyby nawet poruszali się swobodniej.Siostra profesora spuściła nareszcie swą lornetkę na łańcuszek.Panna Moorsom wysunęła się naprzód.Profesor, któremu się język rozwiązał, szedł z wolna.Lecz Renouard nie słuchał, co tamten mówi; spoglądał na pannę Moorsom, zastanawiając się, czy istota tak niesłychanie ponętna może pochodzić z rodu śmiertelnych.Pragnieniem jego było, by jak najdłużej, choć jednym zmysłem, być z nią związanym; lecz właśnie intensywność pożądania, tak wielka, że dusza jego zdawała się uciekać za panną Moorsom poprzez źrenice, niweczyła ten zamiar.Gdy wstąpiła w progi jego domu, postać jej, utkana z promieni i cieniów, rozpłynęła się w tęczową mgłę.Dnie, które nastąpiły, niezupełnie były podobne do tych, jakich się Renouard obawiał, lecz nie były też lepsze, gdyż pogrążyły go w przeklętą rozterkę duchową.Wokoło jednak wszystko tchnęło spokojem.Profesor wypalał nieskończoną ilość fajek z miną świętującego robotnika; wciąż był w ruchu, oglądając wszystko z tą tajemniczą przenikliwością ludzi ogólnie uważanych za mądrzejszych od innych.Jego białe włosy, bielsze niż cokolwiek na widnokręgu, z wyjątkiem może piany rozbryzgującej się o rafy, ukazywały się w coraz innej stronie plantacji, wiecznie w ruchu pod białym parasolem.Raz wdrapał się na skały przylądka i ukazał się nagle na ich szczycie jak biała plamka podobna do maleńkiego posągu na błękitnym tle nieba.Felicja Moorsom nie oddalała się od domu.Czasem, przez chwilę, można było dojrzeć, jak z rozpaczliwym wyrazem twarzy pisze szybko w swym zamykanym na kluczyk dzienniku.Na odgłos kroków Renouarda obracała ku niemu cudną twarz, która zachwycała go spokojem, kryjącym, zda się, zupełną nieświadomość swej okrutnej potęgi [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl