[ Pobierz całość w formacie PDF ] . Wysłaliśmy aparat ze skierowanym ku górze obiektywem typu rybie oko.Chcieliśmy uzyskać zdjęcie rozgwieżdżonego nieba. Rozumiem. To też nie wypaliło za pierwszym razem, trzeba było trafić na pogodną,bezchmurną noc.Wiedzieliśmy jednak, że jeśli uchwycimy na zdjęciu wystarcza-jąco dużo planet, precyzyjnie, z dokładnością do godziny obliczymy czas wyko-nania fotografii.To dało początek naszym próbom nawigowania.249 Ale jednocześnie zupełnie odmieniło cały projekt. Tak, oczywiście.Nie mieliśmy złudzeń, że nie chodzi już o zdalną trans-misję trójwymiarowych obiektów.Dalsze próby w tym zakresie straciły sens.Od-kryliśmy sposób przemieszczania się między różnymi wszechświatami. Kiedy zaczęliście ekspediować ludzi? Nie tak szybko.Gordon poprowadził go do drugiej części sali.Znajdowały się tam wypełnionewodą osłony z przezroczystego tworzywa.Przypominały ustawione na sztorc gru-be materace piankowe.Między nimi stała pełnowymiarowa klatka, niemal iden-tyczna jak te, którymi jego koledzy wyruszyli profesorowi na ratunek. To nasza pierwsza skutecznie działająca maszyna oświadczył z dumąGordon. Nadal jest sprawna? zapytał Stern. Tak, oczywiście. I można by z niej skorzystać? No cóż, od dawna nie była używana, ale podejrzewam, że byłoby to moż-liwe.Dlaczego pytasz? Gdybym postanowił wyruszyć im na pomoc, ta maszyna dostarczyłabymnie na miejsce.Tak? Owszem mruknął Gordon z ociąganiem. Mógłbyś skorzystać z tejmaszyny, ale. Jestem przekonany, że mają kłopoty. Niewykluczone. A tu stoi maszyna, która wciąż działa.Gordon westchnął głośno. Obawiam się, że nie jest to takie proste, jak sobie wyobrażasz, Davidzie.29.10.00Oderwał się kolejny płat sklepienia.Kate zdołała chwycić się krawędzi pęka-jącej zaprawy.Zawisła na jednej ręce, jak czyniła to wielokrotnie podczas wspi-naczek.Na szczęście kopuła nie ukruszyła jej się pod palcami.Spojrzała w dół naposadzkę kaplicy.Nie zauważyła nigdzie strażników, którzy spadli wcześniej.Ostrożnie uniosła prawą rękę i zacisnęła palce na brzegu popękanego sklepie-nia.Wiedziała, że lada moment może się oderwać następny jego fragment.Kopu-ła była już mocno nadwerężona.Najbardziej wytrzymałymi częściami konstrukcjipowinny być obszary w pobliżu murowanych hakowatych dzwigarów i pod ścianąbudowli.Postanowiła przesuwać się w kierunku ściany.Odkruszył się fragment pod jej prawą dłonią i znów przez chwilę wisiała tylkona lewej ręce.Rozhuśtała się i chwyciła krawędz drugą ręką.250Niemal równocześnie oderwał się fragment, na którym zaciskała lewą dłoń.Ponownie zawisła na jednej ręce, szybko jednak znalazła nowy punkt oparcia.Odściany kaplicy dzielił ją najwyżej metr.Warstwa kruchej zaprawy wydawała siętu nieco solidniejsza i zapewne stawała się jeszcze grubsza bliżej zewnętrznegomuru.W każdym razie nie pojawiały się już kolejne pęknięcia.Z dołu doleciał tupot i okrzyki strażników wbiegających do kaplicy.Bez wąt-pienia byli uzbrojeni w łuki.Erickson podciągnęła się błyskawicznie i przerzuciła lewą nogę przez krawędzkopuły.Zaprawa nadal trzymała.Uniosła się ostrożnie na kolanie i oparła biodroo poszarpany brzeg sklepienia.Nim zdążyła podnieść drugą nogę, pierwsza strzałaświsnęła jej koło ramienia.Kilka innych trafiło w skraj kopuły, odbijając z niejtynk.Kate przesunęła się pospiesznie i ułożyła płasko na brzuchu.Nie mogła tu zostać.Odtoczyła się od wyrwy w kierunku kamiennego dzwi-gara.Chwilę pózniej następny fragment sklepienia runął w dół.Krzyki w dole umilkły.Ożyła w niej nadzieja, że któryś ze zbrojnych dostałpo głowie dużym kawałkiem zaprawy.Zaraz jednak usłyszała tupot, strażnicy wy-biegali przed kaplicę.Na zewnątrz rozległy się donośne wrzaski i rżenie koni.Co tam się dzieje? pomyślała.* * *Chris rozpoznał odgłos klucza wsuwanego do zamka.Po chwili ktoś zacząłnawoływać strażnika w pokoju.Marek wciąż rozglądał się gorączkowo.Wreszcie przyklęknął i zajrzał podłóżko. Mam! krzyknął triumfalnie, wyciągając stamtąd miecz i sztylet.Podałnóż Chrisowi.Z korytarza strażnicy coraz głośniej nawoływali kolegę.Marek podkradł siędo drzwi i na migi dał znać Hughesowi, by zajął miejsce po drugiej strome.Chris podbiegł i przywarł plecami do ściany.Z zewnątrz dolatywał gwar pod-nieconych głosów.Serce zaczęło mu walić jak młot.Przypomniał sobie nagle,jak Marek jednym ciosem lichtarza powalił strażnika.On nigdy wcześniej nie byłświadkiem śmierci człowieka. Idą, żeby was zabić!Słowa Kate odbijały się echem w jego głowie.Nie mógł uwierzyć, że strażnicynaprawdę przybiegli po to, aby ich zabić.W uczelnianej bibliotece nieraz czytał opisy dawnych aktów przemocy, za-bójstw czy nawet rzezi; wstrząsające relacje o strumieniach krwi płynącej ulica-251mi, rycerzach zakrwawionych od stóp do głów, niewinnych kobietach i dzieciachzarzynanych mimo błagalnych próśb o łaskę.Podświadomie uznawał jednak teopisy za przesadne.Zresztą wśród historyków panowało podobne przekonanie.Mówili o naiwnej narracji, wątpliwym kontekście, zbytniej ufności w potęgę orę-ża.Traktowali badanie tego typu relacji jak intelektualną zabawę.Chris zdążyłsię w nią wciągnąć, przestał się nawet zastanawiać, czy przerażające opisy w sta-rych kronikach mogą być prawdziwe.Uszedł jego uwagi zasadniczy fakt, że mado czynienia z zapisami historycznymi.Dopiero teraz brutalna rzeczywistość uderzyła go z pełną mocą.Zgrzytnął klucz obracany w zamku.Marek zastygł z grymasem wściekłości na twarzy, kurczowo zagryzał zęby.Jest jak krwiożercza bestia, pomyślał Chris.Andre trzymał miecz wysoko nadgłową, gotów do zadania ciosu.Gotów do zabijania.Drzwi otworzyły się gwałtownie, zasłaniając mu widok
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plhanula1950.keep.pl
|