[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Ale choćby wszystko sprzymierzyło się przeciw mnie, ja i tak nie zrezygnuję ze skarbów.Idę z panem Kozłowskim zwiedzić zamek malborski.I wraz z panem Kozłowskim pomaszerowała w stronę zamku.- Idźcie za nimi - szepnąłem do harcerzy.– Zwracajcie uwagę, co ich zainteresuje na terenie zamku.Może jednak Karen wie więcej ode mnie? Chlopcy poszli za Kozłowskim i Karen, Petersen wrócił do domku, żeby zjeść jajecznicę.Zająłem się zmywaniem naczyń po śniadaniu.I przy tej czyności zastała mnie Anka.- Oto najwłaściwsze zajęcie dla pana - powitała mnie z ironią.- Pięknie zmywa pan naczynia.Mozna śmiało rzec: właściwy człowiek na właściwym miejscu.Chłopców wysłał pan na przeszpiegi, a sam zajął się kuchnią.- Dlaczcgo pani mówi, że chłopców wysłałem na przeszpiegi? Brr, cóż to za brzydkie wyrażenie?- Spotkałam ich po drodze.Najpierw szła panna Petersen i Kozłowski, a za nimi skradali się harcerze.A miny mieli takie, jak gdyby powierzono im zadanie wagi państwowej.Nawet gadać ze mną nie chcieli.- Bo nie ufają pani.- A wszystko dlatego, że ośmieliłam się przyjechać do Malborka.I do tego motocyklem.No, jasne, pan Samochodzik nie lubi motocykli.W przeciwnym razie jeżdziłby motocyklem i nazywałby się: pan Motocyklik.A czy pan wie, że to byłoby ładniejsze przezwisko?- Dziękuję pani uprzejmie.Zostanę przy swoim.- Jak pan uważa - wzruszyła ramionami.- Ale nie może pan mieć do mnie pretensji, że wybrałam motocykl.Zresztą, pan nie chciał mnie zabrać do Malborka swoją muzealną pokraką.- Co to za typ, ten Mysikrólik? - spytałem.Wzruszyła ramionami:- Akurat wiem tyle samo, co i pan.Zjawił się w ośrodku dziennikarzy, aby wypożyczyć motorówkę.Zaproponowałam mu, żeby mnie zawiózł do Malborka.Zgodził się.Powiedział, że jest na urlopie i nie ma nic lepszego do roboty, jak wozić motocyklem ładne dziewczyny.- Ba - mruknąłem.- Nie jestem ładna?- Pani pozwoli, że się nie wypowiem.- On uznał mnie za ładną.Kazałam mu czekać po drugiej stronie jeziora.A wie pan dlaczego? Nie chciałam, żeby mnie ktoś widział odjeżdżającą motocyklem.Myślałam, że w Malborku sprawię panu ogromną niespodziankę.- Och, niespodzianka była ogromna - przytaknąłem.- Nie wzięłam tylko pod uwagę, że najmilszym zajęciem pana Samochodzika jest obserwowanie bliźnich.- Znam jeszcze kilka innych miłych zajęć.Na przykład zmywanie naczyń - powiedziałem.Ułożyłem czyste naczynia w specjalnym pudełku, wytarłem ręce w ściereczkę.Drobnym kroczkiem zbliżył słę do nas dziwacznie ubrany człowiek.Był mały, w krótkich spodenkach i w pasiastej marynarskiej koszulce.- Cześć, panie szanowny - powitał mnie jegomość.- Jestem tu od wynajmowania turystom kajaków.Jakby chciał pan popływać z panienką na Nogacie, to proszę do mnie, jak w dym.Tam w dole mam przystań.- Przecież pan chyba widzi, że deszcz leje - rzekłem.- Deszcz panu przeszkadza? - zdumiał się jegomość i podszedł nieco bliżej.- Prawdziwemu sportowcowi deszcz nie szkodzi.Nie jest pan z cukru.- Z cukru nie jestem, to fakt - kiwnąłem głową.- Ale moknąć także nie mam zamiaru.- To nie chcesz pan popływać kajakiem? Godzinkę, dwie, nawet na cały dzień można u mnie wynająć.Moja wypożyczalnia szeroko jest znana.Dobra firma, powiadam panu.Z tą zakochaną w panu panienką piękną przejażdżkę możesz pan zorganizować.- Nie.Dziękuję - powiedziałem.A Anka zarumieniła się na słowa o zakochanej panience.- Nie, to nie - westchnął jegomość w kaszkiecie.- A kto mieszka w tym domku na kołach? Może jemu przyda się kajak?- To cudzoziemiec - wyjaśniłem.- Duńczyk.Ale można z nim po angielsku rozmawiać.Jeśli pan chce, będę służył za tłumacza.- E, panie.Ja sam potrafię się z nim rozmówić.Jak to mówią: porządny człowiek z porządnym człowiekiem zawsze się dogada.Cudzoziemców dużo tu przyjeżdża zamek oglądać i kajaki u mnie wynajmują, więc to i owo w różnych językach nauczyłem się mówić.Poszedł do obozu Petersenów i zapukał do drzwi ich domku.Wyszedł do niego kapitan Petersen - przed chwilą mył się, bo był rozebrany do pasa, na owłosionej piersi zobaczyliśmy wytatuowaną niebieską kotwicę.- Panie marynarz - rzekł do niego jegomość w kaszkiecie - kajaki wynajmuję.- Co takiego? - spytał po angielsku kapitan.- Kajaki wynajmuję.Yes.Kajaki - tłumaczył jegomość.- Kajaki? - powtarzał zdumiony Petersen.- Co to jest: kajaki.- Yes, kajaki - kiwał głową jegomość.- Pan jest marynarz, więc się dogadamy.Niedrogo biorę.Wynajmuję na godzinę, dwie, nawet na cały dzień.Petersen podrapał się w głowę, bo nic a nic nie rozumiał z tego, co mu mówił jegomość w kaszkiecie.Na wszelki wypadek zapytał go:- Czy nie zna pan może Malinowskiego?- Malinowskiego? - oczy jegomościa wypełniło zdumienie.- Malinowski, yes, Malinowski - powtarzał Petersen.Jegomość stuknął się palcem w pierś:- Ja jestem Malinowski.Pan o mnie słyszał? Nie wiedziałem, że moja firma jest tak szeroko znana w świecie.Aj em Malinowski - przypomniał sobie kilka słów po angielsku.Petersen ryknął jak dziki bawół:- Malinowski?! Pan jest Malinowski?!- Yes, sir, ja jestem właśnie Malinowski - przytakiwał radośnie jegomość.Petersen rzucił na trawę ręcznik, który miał przewieszony na nagich ramionach.Potem - ogromny jak goryl - chwycił za kark malutkiego jegomościa w kaszkiecie.Począł nim trząść jak gałązką.Ty jesteś Malinowski? - wrzeszczał.– I przyszedłeś, żeby znowu wyłudzić pieniądze? Ty oszuście! Ty złodzieju! Mam cię nareszcie, ze skóry obłupię!Krzyk Petersena wywabił ludzi ze wszystkłch namiotów na campingu.Zrobiło się zbiegowisko.Wszyscy myśleli, że cudzoziemiec złapał złodzieja, który chciał okraść jego domek.Więc ten i ów szturchnął gniewnie jegomościa w kaszkiecie.A kapitan ciągle go trzymał w swych wielkich łapskach i wykrzykiwał:- Złodziej! Włamywacz! Oszust! Nabrał mnie na czterysta dolarów! Wyłudził pieniądze za dokument! Och, Malinowski, odpokutujesz za wszystkie swoje draństwa.Z trudem przecisnąłem się przez tłum otaczający Petersena i Malinowskiego.- Na milicję z Malinowskim! - wołali zebrani ludzie.- Pod sąd go trzeba oddać! Do aresztu ze złodziejem!I każdy uważał za swój obowiązek szturchnąć w plecy biedaka, który bełkocąc niezrozumiale, na próżno usiłował wyjaśnić coś, co się wyjaśnić nie dawało.- Panie Petersen - powiedziałem.- To nie jest Malinowski.- Jak to: nie Malinowski? - oburzył się kapitan.- Przecież on sam mówi, że jest Malinowski.Mały, poszturchiwany człowieczek pojękiwał:Yes, yes, ja jestem Malinowski.Puśćcie mnie, ludzie.Przecież ja jestem Malinowski.Wszyscy mnie tu znają, kajaki wynajmuję.Aj em Malinowski.- Słyszy pan? On jest Malinowski! - wrzeszczał Petersen.- Niech go pan nie broni!Młoda panienka w ogromnych okularach wskazała na mnie:- A ten pan to pewnie wspólnik Malinowskiego.Pewnie razem okradali turystów.Odczułem, że i mnie ktoś szturchnął w plecy.Ktoś inny złapał mnie za ramię.- Łapaj, trzymaj złodzieja! - wrzeszczała jakaś tęga pani w spodniach.- Nawet na wycieczce nie ma od nich spokoju.Szarpnąłem się raz i drugi, żeby wyrwać ramię z czyjegoś uścisku, ale kilkoro rąk chwyciło mnie bardzo mocno.- Patrzcie, jak to się szarpie! - wołano.- Trzymajcie go, bo ucieknie!- Panie Petersen! - wołałem do kapitana.- To nie jest ten Malinowski! To inny Malinowski!Ale Petersen nie słyszał mojego głosu, który ginął w ogólnym wrzasku.Dostrzegłem w tłumie Kozłowskiego.Ale ten zamiast mnie ratować, jeszcze podjudzał wszystkich.- Tak jest, trzymajcie go.Zaprowadźcie go na miłicję.Szturchano mnie, popychano, szczypano.- Ech, łajdaku, poczekaj, już ja cię urządzę! - krzyknąłem do Kozłowskiego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plhanula1950.keep.pl
|