[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Po42chwili w uliczce pojawił się jadący galopem Elryk; z tyłu podążał Moonglum.Obaj mężczyzni zachowali kamienną twarz.Dobrze wiedzieli, że nie wolno imokazać zaskoczenia. Co to ma być? zapytał Elryk, spoglądając z ukosa na Pilarma.Farrat skulił się w sobie. Skarby powiedział płaczliwym głosem. To dla ciebie, panie Elryku,dla ciebie i twoich ludzi.Jest ich o wiele więcej.Nie ma potrzeby używać ma-gii.Twoi ludzie nie muszą nas atakować.To bajeczny skarb, posiada olbrzymiąwartość.Czy przyjmiesz go i pozostawisz nasze miasto w pokoju?Moonglum omal nie zachichotał, ale udało mu się w porę opanować. Owszem odparł Elryk zimno. Wystarczy.Przyjmuję.Dopilnuj, abyto i cała reszta zostały dostarczone moim ludziom do zamku Nikorna.W prze-ciwnym wypadku wszyscy tu obecni będziecie się smażyć na wolnym ogniu, nimjeszcze nadejdzie świt.Farrat rozkaszlał się nagle, zadrżał. Stanie się wedle twej woli, panie Elryku.Skarb zostanie dostarczony.Dwaj mężczyzni zawrócili konie, kierując je w stronę tawerny Pod PurpurowąGołębicą.Kiedy odjechali wystarczająco daleko, by zgromadzeni Bakshaanianienie mogli ich usłyszeć, Moonglum odezwał się: O ile dobrze zrozumiałem, to nasz przyjaciel Pilarmo i jego towarzysze nieponaglani płacą nam okup.Albinos nie był w nastroju do żartów, ale uśmiechnął się pod nosem. Owszem.Od początku zamierzałem ich obrabować, ale wyręczyli mnie ichrodacy.W drodze powrotnej upomnimy się o nasz udział w łupach.W końcu dotarli do tawerny.Yishana czekała już tam, zdenerwowana, w po-dróżnym odzieniu.Ujrzawszy twarz Elryka Królowa westchnęła z satysfakcją, a jej usta rozchy-liły się w kuszącym uśmiechu. Tak więc Theleb K aarna nie żyje powiedziała. My zaś możemyodnowić nasz nagle przerwany związek, Elryku.Albinos skinął głową. Zobowiązałem się do tego w naszej umowie.Ty wypełniłaś swoją częśćpomagając Moonglumowi odzyskać mój miecz. Na twarzy Melnibonaninanie jawiły się żadne emocje.Yishana objęła Elryka, lecz ten odsunął się od niej. Pózniej mruknął. Nie obawiaj się jednak.Nie złamię złożonej obiet-nicy, Yishano.Pomógł zaskoczonej kobiecie dosiąść konia. A co z Nikornem? spytała nagle. Czy jest bezpieczny? Polubiłamtego człowieka. Nie żyje odparł albinos zdławionym głosem.43 Jak to się stało? zapytała. Po prostu, jak wszyscy kupcy odpowiedział Elryk za bardzo lubił siętargować.Zapadła nienaturalna cisza.Trójka jezdzców popędziła wierzchowce w stro-nę bram Bakshaan.W przeciwieństwie do Moongluma i Yishany, Elryk nie za-trzymał się, by zabrać część bogactw Pilarma.Jechał przed siebie, zdając się niedostrzegać nic dokoła.Pozostali musieli ostro poganiać konie, nim wreszcie zrów-nali się z albinosem, dwie mile za miastem.W Bakshaan żaden wietrzyk nie poruszał liści w ogrodach bogaczy.Najlżej-szy powiew nie chłodził spoconych twarzy biedaków.Jedynie słońce gorzało naniebie, okrągłe i czerwone.W poprzek jego tarczy przesunął się cień przypomi-nający kształtem smoka, po czym zniknął.KSIGA DRUGAKrólowie w ciemnościachWśród Królów, co w ciemnościach włada Krom Gutherana i Veerkada, Cożyją w Org, gdzie deszcz i burze Jest trzeci też, mieszka pod Wzgórzem.JAMES CAWTHORN,PIEZC VEERKADARozdział 1Elryk, władca nie istniejącego, rozbitego Cesarstwa Melnibon pędził przedsiebie niczym uciekający, z pułapki drapieżny wilk, ogarnięty szaleństwem i ra-dością.Jechał z Nadsokor, Miasta %7łebraków, a jego ślad znaczyła nienawiść.Roz-poznano w nim bowiem dawnego wroga, zanim zdołał posiąść tajemnice, dla po-znania których udał się w to właśnie miejsce.U boku albinosa śmiejąc się w głosjechał Moonglum, groteskowo niski człowieczek, pochodzący z Elwher leżącegona niezbadanym wschodzie.Za przyjaciółmi podążał pościg Nadsokorczyków.Płomienie pochodni rozdarły aksamitną zasłonę nocy.Wrzeszcząca, okrytałachmanami hałastra poganiała kościste kuce, pędząc śladem Elryka i Moonglu-ma.Zcigający przypominali stado wygłodniałych, zabiedzonych szakali, nie moż-na było jednak lekceważyć siły, jaką niosły ze sobą ich liczne szeregi, długie nożei kościane łuki połyskujące w świetle pochodni.Tworzyli grupę zbyt dużą, by mo-gła ich pokonać dwójka mężczyzn, zbyt małą jednak, by stanowiła poważne nie-bezpieczeństwo w pościgu.Elryk i Moonglum opuścili więc miasto bez zbędnychsporów i śpieszyli teraz w stronę pełnej tarczy księżyca, którego blade światło roz-jaśniało mrok, ukazując niespokojne wody rzeki Yarkalk.Jej nurt mógł zapewnićim szansę ucieczki przed rozjuszonym tłumem.Mimo to, gdy rzeka zagrodziła im drogę, przystanęli, niepewni, czy nie lepiejstawić czoło Nadsokorczykom.Wiedzieli jednak, co zrobią z nimi żebracy, prze-prawa zaś przez rzekę przy odrobinie szczęścia mogła zakończyć się pomyślnie.Konie dotarły do opadających stromo brzegów Yarkalk i stanęły dęba, wierzgająckopytami.Przeklinając, mężczyzni spięli konie i zmusili je do zejścia w stronę rzeki.Wierzchowce zanurzyły się w wodzie, parskając i chrapiąc.Yarkalk wartko to-czyła swe nurty w kierunku wyrosłego z piekielnych nasion Lasu Troos.Las ówleżał w granicach Org, krainy czarnej magii i przerażającego, przedwiecznego zła.Elryk wypluł z ust wodę i zakaszlał. Nie sądzę, by podążyli za nami do Troos krzyknął do swego kompana.Moonglum nic nie odpowiedział.Uśmiechnął się tylko szeroko, ukazując białe47zęby.W oczach niskiego mężczyzny jawił się nie skrywany strach.Konie pewniepłynęły z prądem.Z tyłu dobiegały pełne zawodu okrzyki żądnych krwi Nadso-korczyków, dało się jednak też słyszeć rechotanie i szyderstwa. Niechaj las zajmie się nimi!Elryk odpowiedział im dzikim śmiechem.Wierzchowce pozwalały się nieśćciemnej, głębokiej rzece.Szeroki nurt płynął prosto w stronę spragnionego słoń-ca, lodowato zimnego świtu.Poszarpane, ostroczube turnie wznosiły się po obustronach przecinanej wartką rzeką równiny.Upstrzone na zielono spiczaste masybrązów i czerni rzucały cienie na niższe skały.Zdawało się, że trawy na równiniekłonią się nie tylko z powodu wiatru.W świetle poranka grupa żebraków konty-nuowała pościg wzdłuż brzegów.W końcu jednak Nadsokorczycy zrezygnowalii trzęsąc się ruszyli na powrót do miasta.Kiedy odeszli, Elryk i Moonglum skierowali swe wierzchowce w stronę brze-gu.Potykając się, konie wspięły się na szczyt stromizny, gdzie skały i trawy ustę-powały miejsca pojedynczo rosnącym drzewom.Ich pnie wznosiły się wysokow górę, plamiąc ziemię mrocznymi cieniami.Liście trzęsły się na gałęziach ni-czym żywe, obdarzone czuciem twory.Troos był niesamowitym lasem.Lasem pełnym osobliwych, obsypanych cho-robliwymi cętkami, krwistych kwiatów.Lasem pełnym drzew o powyginanych,krętych pniach, czarnych i błyszczących; o kolczastych liściach w kolorze mrocz-nej purpury i połyskującej zieleni.Zaiste, nie było to najzdrowsze miejsce.Zwiad-czył o tym chociażby odór gnijących roślin, z obezwładniającą siłą oddziałującyna subtelny zmysł powonienia Elryka i Moongluma.Moonglum zmarszczył nos i obrócił głowę w kierunku, z którego przyjechali. Może zawrócimy? zapytał. Moglibyśmy ominąć Troos i szybko prze-jechać skrajem Org.Droga do Bakshaan zabrałaby nam trochę ponad jeden dzień.Co ty na to, Elryku?Elryk zmarszczył brwi. Nie wątpię, że w Bakshaan powitaliby nas równie ciepło jak w Nadso-kor.Na pewno nie zapomnieli zniszczeń, jakie tam poczyniliśmy i bogactw, którezdobyliśmy na ich kupcach
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plhanula1950.keep.pl
|