[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Szlaki Hoffmana wprowadziły zapewne do akcji wszystkie siłyi środki, chcąc pomścić porażkę Ferry ego.I tak oto pozornie odległy i bezosobowy konflikt jeszcze raz przekształcił sięw coś, czym zawsze był dla jego ojca: w uzależnione od ludzkich uczuć, bezpo-średnie starcie.Teraz on podejmował walkę, która jak dotąd przyniosła jedynieśmierć ojca i rozpad firmy.Pamiętając o tym wszystkim, Rachmael zaczął się wiercić, potem wstał i ro-zejrzał się po sali w poszukiwaniu dziewczyny ze świecącym i przygrywającym30 wesoło napierśnikiem. Czy życzy pan sobie menu?  Stała przed nim Genet, wyciągając ku nie-mu wielkie, pięknie wydrukowane i oprawne w wytłaczane okładki menu.Po-dziękował, grzecznie przyjął kartę i z pobrzmiewającymi w uszach taktami walcaJohanna Straussa wrócił do stolika.Karta przypominała wielkością staroświecki dwupłytowy album, z łatwościąwięc zakryła torbę Frei.Trzymając otwarte menu, przeglądał wykaz win, szcze-gólną uwagę zwracając na ceny.Dobry Boże! Butelka porządnego wina koszto-wała tutaj fortunę.A za sto gram białego stołowego trzeba było.Wszystkie lokale w rodzaju Lisiej Nory wykorzystywały fakt przeludnieniaZiemi.Ludzie, którzy po trzy godziny czekali na wejście, płacili każdą cenę z psychologicznego punktu widzenia nie mieli wyjścia.Słaby elektryczny wstrząs wywołał drżenie prawej ręki.Okrągły pojemnikdotknął dłoni, więc zgodnie z instrukcją nieznacznym ruchem palców oderwał good okładki i zrzucił sobie na kolana.Wyciągnął właśnie lewą rękę, by przenieść pudełko do kieszeni. Przepraszam.uups. Robot z wyładowaną półmiskami tacą wpadł naniego z takim impetem, że aż przechylił się wraz z krzesłem.Panował tu takiścisk, wszędzie pełno ludzi, ci wychodzą, ci zajmują miejsca, roboty sprzątają-ce, rój kelnerek w świecących napierśnikach.nieco zdenerwowany Rachmaelpoprawił się na krześle i sięgnął po pojemnik.Pojemnik znikł.Może na podłodze? Z niedowierzaniem zajrzał pod stół, ujrzał własne buty,stołowe nogi i jakiś pomięty folder.Nigdzie śladu złocistego pudełka.A więc udało im się.To oni nasłali tego robota, który teraz bez trudu zniknąłw panującym dookoła zamieszaniu.Rachmael siedział przybity, niewidzącymi oczami wpatrywał się w przestrzeń.Potem nalał sobie wina i wzniósł szklankę w toaście.Spełniał go za niezaprzeczal-ny sukces czających się wokół niewidzialnych sił Szlaków Hoffmana, które, inter-weniując w decydującym momencie, pozbawiły go niezbędnego do opuszczeniaUkładu Słonecznego wyposażenia.Teraz nie miało już żadnego znaczenia, czy spotka się z Doskerem na pokła-dzie  Omphalosa ; bez tych drobiazgów lot byłby czystym szaleństwem.Wróciła Freya.Usiadła naprzeciwko. Wszystko w porządku?  zapytałaz uśmiechem.Grobowym głosem powiedział:  Powstrzymali nas. Na razie, dodał w du-chu, ale to jeszcze nie koniec.Wypił duszkiem znakomite, kosztowne i zupełnie niepotrzebne wino  wino,31 które nagle nabrało goryczy całkowitej porażki.Na ekranie telewizora Omar Jonez, prezydent kolonii, najwyższy urzędnik re-zydujący w wielkim modularnym wieżowcu na Paszczy Wieloryba, rozpoczął jo-wialnie kolejne przemówienie. Witajcie wszyscy, którzy pozostaliście w domu, stłoczeni w tych ma-łych pudełkach, w jakich przyszło wam żyć  pozdrawiamy was i życzymywam szczęścia. Na znajomej, okrągłej, przyjemnej twarzy pojawił się ciepłyuśmiech. Zastanawiamy się, kiedy wy wszyscy pójdziecie po rozum do głowyi przyłączycie się do nas tu, w kolonii.Co?  Nasłuchując, przystawił dłoń doucha.Zachowywał się tak, jakby to była transmisja dwustronna.Zwykła iluzja.W rzeczywistości program odtwarzano z taśmy wideo nagranej w centrum Telpo-ru w Schweinfort, skąd poprzez ONZ-owską sieć satelitów, program docierał dokażdego zakątka Ziemi.Rachmael powiedział głośno: Przepraszam, prezydencie kolonii Paszcza Wieloryba, Omarze Jones.A potem pomyślał: Odwiedzę cię któregoś dnia na własną rękę.Nie skorzy-stam z Telporu von Einema za jedyne pięć poscredów, więc trochę to potrwa.Prawdę mówiąc, ciekaw jestem, prezydencie Jones, czy będzie pan jeszcze żył,gdy do was przybędę.Zwłaszcza teraz, po porażce w Lisiej Norze.Wtedy w San Diego przeciwnik pozbawił go wsparcia, jakie dawał KANT.Siedział sobie przy stoliku z ich agentką, piękną, ciemnowłosą Freyą Holm, piłwyborne wino, żartował i śmiał się, a gdy nadszedł decydujący moment przenie-sienia zdobytego przez KANT wyposażenia na odcinku pięciu cali.Rozległ się szczebiot umieszczonego w module sypialnym wideofonu, oznaj-miając, że ktoś pragnie się z nim skontaktować.Wyłączywszy radosną twarz prezydenta kolonii, Rachmael przeszedł do sy-pialni i podniósł słuchawkę.Na szarym ekraniku, powoli nabierając ostrości, po-jawiły się rysy Matsona Glazer-Hollidaya. Witam pana, panie ben Applebaum  odezwał się szef KANT-u. I co teraz zrobimy?  zapytał Rachmael głosem, w którym wyraznie po-brzmiewał żal po niepowetowanej stracie. Zastanawiam się, czy ci ludzie niekontrolują tej. O tak, nasze przyrządy rejestrują podejrzane szmery na tej wideolinii.Matson pokiwał głową, ale nie wyglądał na specjalnie zmartwionego. Jestempewien, że nie tylko kontrolują naszą rozmowę, ale nagrywają tak obraz, jaki dzwięk.Nic im jednak z tego nie przyjdzie.To, co chcę panu przekazać, nie jestżadną tajemnicą.Proszę się połączyć z głównym obwodem najbliższej bibliotekipublicznej Xeroxa. I co potem? Przestudiuje pan dokładnie  polecił Matson Glazer-Holliday  rapor-32 ty z okresu odkrycia Paszczy Wieloryba.Przekazy z pierwszych bezzałogowychsond i stacji orbitalnych, wysyłanych z Układu Słonecznego dawno, dawno temu,jeszcze pod koniec dwudziestego wieku. Ale dlaczego. Będę z panem w kontakcie.Do widzenia.Miło mi było. ZmierzyłRachmaela uważnym spojrzeniem. I proszę się nie przejmować tym drobnymincydentem w restauracji.Zapewniam pana, że to nic wielkiego. Zasalutowałżartobliwie i zaraz potem zniknął z niewielkiego czarno-białego ekranu.Korporacja Wideofon Wes-Dem nie troszczyła się zbytnio o klientów, zapew-niając tylko symboliczny serwis, lecz jako firma użyteczności publicznej, licen-cjonowana przez ONZ, nie miała z tego tytułu żadnych nieprzyjemności.Oszołomiony Rachmael potrząsnął głową i powoli odwiesił słuchawkę.Wyniki badań pierwszych wysyłanych do Fomalhauta bezzałogowych obiek-tów były dostępne dla każdego; czegóż zatem wartościowego można się z nichdowiedzieć? Bez przekonania wystukał numer lokalnej filii nowojorskiej biblio-teki Xeroxa. Proszę przysłać do mego pokoju  powiedział  zwięzły przegląd wszel-kich dostępnych materiałów dotyczących początków badań Układu Fomalhauta [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl