[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kształcenie oparte na systemie stenografii wymyślonym przezAnglika Izaaka Pitmana.Metoda niezawodna, wymagającynauczyciele, rezultat gwarantowany, indywidualne podejście doucznia, wspaniała kariera po uzyskaniu dyplomu.Fotografieuśmiechniętych młodych ludzi, aż tryskających błyskotliwymprofesjonalizmem, zapowiadające spełnienie powyższych obietnic.Ita aura triumfalizmu, zdolna skruszyć opór największychniedowiarków:  Długa i ciernista jest ścieżka życia.Do upragnionegocelu, gdzie czeka cię sukces i fortuna, nie docierają ludzie chwiejni,słabi duchem, gnuśni, ciemni, którzy liczą jedynie na łut szczęścia,zapominając, że wielkie zwycięstwa zawsze wykuwały się w ogniuwiedzy, wytrwałości i silnej woli.Każdy jest kowalem swego losu.Wybór należy do ciebie!".Tego samego wieczoru poszłam odwiedzić matkę.Zrobiła kawę,a kiedy piłyśmy ją w towarzystwie milczącego, zamkniętego wewłasnym świecie dziadka, opowiedziałam jej o naszych planach izaproponowałam, żeby przyjechała do nas, jak już zadomowimy się wAfryce.Zgodnie z moimi przewidywaniami cały pomysł nie spodobałjej się ani trochę i nie przyjęła zaproszenia.- Nie musisz słuchać rad ojca ani wierzyć jego słowom.To, żeon ma kłopoty w interesach, wcale nie znaczy, że i nam coś grozi.Imwięcej o tym myślę, tym bardziej mi się wydaje, że przesadzał.- Skoro aż tak się boi, mamo, to na pewno ma powód.Przecieżsobie tego nie wymyślił.- Boi się, bo przywykł do tego, że wszyscy potulnie spełniają jego polecenia.Nie mieści mu się w głowie, że robotnicy mogądomagać się swoich praw.I to go przeraża.Prawdę mówiąc, wciąż sięzastanawiam, czy nie zrobiłyśmy głupstwa, przyjmując taką masępieniędzy, a zwłaszcza klejnoty.Głupstwo czy nie, faktem jest, że od tamtej pory pieniądze,klejnoty i plany zagościły w naszym codziennym życiu, nienachalne,choć zawsze dyskretnie obecne w myślach i rozmowach.Zgodnie zumową Ramiro zajął się formalnościami związanymi z założeniemfirmy, a ja ograniczyłam się do podpisywania papierów, które mipodsuwał.Moje życie płynęło tak jak dotąd - rozkołysane, radosne,rozkochane i aż po burty wyładowane lekkomyślną naiwnością.Dzięki spotkaniu z Gonzalem Alvarado moje relacje z matkąstały się nieco mniej szorstkie, lecz nasze drogi nieodwołalnie sięrozeszły.Dolores, dokonując cudów krawieckiej inwencji,przykrawała wyniesione z zakładu doni Manueli resztki tkanin i odczasu do czasu szyła suknie dla sąsiadek, żeby jakoś związać koniec zkońcem.Tymczasem ja żyłam w zupełnie innym świecie, w którymnie było miejsca na wykroje i podszewki, a z dawnej młodziutkiejszwaczki niewiele już we mnie zostało.Przeprowadzka do Maroka opózniła się jeszcze o kilka miesięcy.Przez ten czas Ramiro i ja wychodziliśmy i wracaliśmy, śmialiśmysię, paliliśmy papierosy, kochaliśmy się jak szaleni i tańczyliśmykariokę do białego rana.Wokół nas wybuchały strajki i rozruchy,sytuacja polityczna w każdej chwili groziła zapłonem, a bandytyzm iprzemoc były codziennym obrazkiem na ulicach Madrytu.W lutymwybory wygrała lewicowa koalicja skupiona we Froncie Ludowym; wodpowiedzi Falanga przystąpiła do ofensywy.W debacie politycznejsłowa zastąpiły pistolety i pięści, napięcie sięgnęło zenitu.Ale kto bysię tym przejmował, przecież już wkrótce mieliśmy zacząć noweżycie. Rozdział 5Opuściliśmy Madryt pod koniec marca 1936 roku.Pewnego dniawyszłam kupić sobie pończochy, a kiedy wróciłam, zastałam w domustraszliwy bałagan i Ramira miotającego się wśród kufrów i walizek.- Wyjeżdżamy.Dzisiaj wieczorem.- Jest już odpowiedz z Pitmana? - zapytałam, czując nagły skurczw żołądku.Nie patrząc na mnie, w pośpiechu wyrzucał z szafy spodnie ikoszule.- Nie bezpośrednio do nas - odparł, wciąż unikając mojegowzroku.- Ale dowiedziałem się, że bardzo poważnie rozważają nasząofertę.Dlatego myślę, że wkrótce rozwiniemy skrzydła.- A twoja praca?- Złożyłem wymówienie.Dzisiaj rano.Miałem ich już powyżejuszu.Wiedzieli, że odejdę lada dzień.%7łegnaj, Hispano - Olivetti,żegnaj na zawsze.Zwiat czeka, kochanie.Szczęście sprzyjaodważnym, więc pakuj się, bo wyjeżdżamy.Nic nie odpowiedziałam.To milczenie sprawiło, że na chwilęprzerwał gorączkową krzątaninę.Spojrzał na mnie i uśmiechnął się nawidok mojej skołowanej miny.Podszedł, objął mnie w talii i jednympocałunkiem zagłuszył wszystkie obawy.Dostałam taką transfuzjęenergii, że mogłabym dolecieć do Maroka.Z pośpiechu ledwo zdążyłam pożegnać się z matką.Krótki uściskw drzwiach, nie martw się o mnie, napiszę.Dziękowałam Bogu, żenie miałam dość czasu, bo rozstanie byłoby pewnie bardziej bolesne.Nawet nie obejrzałam się za siebie, zbiegając po schodach.Wiedziałam, że jest silna, ale czułam, że zaraz wybuchnie płaczem, aja nie chciałam się rozkleić.Naiwnie zdawało mi się, że rozłąka niebędzie długa.Tak jakbym wyjeżdżała tylko na parę tygodni i jakbyAfryka była tuż za rogiem.Zeszliśmy na brzeg w Tangerze w samo południe.Był wietrznywiosenny dzień.Zostawiliśmy za sobą szary, zwaśniony Madryt izamieszkaliśmy w obcym, rozsłonecznionym mieście, mieście barw ikontrastów, gdzie Arabowie w turbanach i dżelabach mieszali się zEuropejczykami, tymi od dawna osiadłymi w Maroku i tymi, którzyuciekając od własnej przeszłości, zdążali w różne strony świata,wiecznie na walizkach pełnych nieuchwytnych marzeń.Tanger, nadmorskie miasto dwunastu bander, tonące w zieleni palm ieukaliptusów; mauretańskie uliczki i nowoczesne aleje, po którychkrążą lśniące samochody oznaczone literami CD: corps diplomatique [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl