[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Przecież ja wszystko pozapominam.- Może byłoby i lepiej - stwierdziła Susanne.- Nigdy mnie nie rozumieliście! - wybuchnęła.- Zawsze musiałam iść sama pod wiatr.- Ale nam przy okazji urywał on głowy! - odpowiedziała Susanne.Karolina jej nie poznawała.Ciotka zawsze była taka wyciszona i jeżeli miała do niej pretensje, to starała się nie okazać tego wprost, ale tak ogródkiem, a teraz po prostu zaczynała się kłócić.Wyraźnie się postarzała.Gdyby nie Jan, kto wie, czy nie doprowadziłaby do pozostania Karoliny w Lechicach, ale on się długo nie odzywał, wreszcie powiedział:- Ja myślę, że Karolina ma prawo do swojego życia, bez względu na to, czy została matką, czy nie.Pozwólmy jej skończyć studia.Przecież jest tutaj ciocia i ja jestem, dzieci będą miały dobrą opiekę.- Ale matka to zawsze matka - odpowiedziała na to Susanne, jednak zupełnie innym tonem.Karolina wygrała.Na dworcu w Krakowie już nawet nie wysiadła, a wyfrunęła z pociągu, wzięła dorożkę i wkrótce znalazła się pośród swoich książek i skryptów, z którymi witała się jak ze starymi znajomymi.Na jednej z półek rzucił jej się w oczy tom “Nędzników” Wiktora Hugo; poczuła bolesne ukłucie w piersi, zamajaczyła tamta twarz.Stanął jej w oczach dzień, kiedy po raz pierwszy zobaczyła Juliusza.Przyszedł do konającego.Tak jakoś nie pasował do tej izby, pełnej choroby i śmierci, ze swoją jasną, szlachetną twarzą, że wydawało jej się to wszystko nierealne, zupełnie jakby od momentu jego wejścia przez próg zaczynał się sen.I czasami miała takie wrażenie, że tamto wszystko jej się przyśniło.Pierwszego listopada wybrała się na cmentarz Rakowicki, gdzie byli pochowani rodzice Jana, on nie zdecydował się przyjechać, bo nie chciał zostawiać Susanne samej z dziećmi.Był już zmrok i wszystko inaczej tu wyglądało niż za dnia.Karolina nie mogła odnaleźć grobu, myliły jej się aleje.Pachniało jesiennymi liśćmi i wilgocią, która drgała w powietrzu nasycona dymem z palących się zniczy, ich światełka pełgały nisko przy ziemi.Przypadkowo rzuciła spojrzenie na mijany grób i przystanęła jak wryta.Przeczytała: “Edward Borski, urodzony 1801.zmarł 1871.” A więc tutaj był pochowany jej dziadek.Przysiadła na murku, bo nogi odmówiły jej posłuszeństwa.Pod spodem widniało imię jej babki.Emilia z Kwaśniewskich zmarła w 1901, przeżyła swojego męża o kilka lat.- Wreszcie was odnalazłam - powiedziała cicho do tych zblakłych już, wymytych deszczami liter.Na szczęście ciągle jeszcze były czytelne.- Czy wiecie, że doczekaliście się już prawnuków.Gdybyśmy się znali, z pewnością bym was kochała, tak jak kochałam waszego syna - dokończyła w myśli.Grób był zaniedbany, Karolina zaczęła więc usuwać chwasty, wyrównywała ziemię, ręce zgrabiały jej z zimna, stały się czerwone.Nie zważała na nic, to przecież było takie doniosłe, oto odnajdowała zagubioną nić.Zapaliła znicze, które przeznaczone były dla kogo innego.Ale tamci muszą jej wybaczyć, to było przecież jedno z jej ważniejszych spotkań w życiu.- Będę do was przychodziła - rzekła oglądając się na grób, potem usiłowała zapamiętać drogę, żeby móc znowu tutaj trafić.Ale niestety, brakowało jej czasu, a kiedy wybrała się wiosną, cmentarz był taki inny.Drzewa pokryły się liśćmi, krzak, który zapamiętała, pojawiał się na zupełnie innym zakręcie, przy obcych grobach.Błądziła godzinami po cmentarzu, bliska łez, wreszcie dała za wygraną.Przygotowywała się do końcowych egzaminów, mając uczucie, że stawia wszystko na jedną kartę.Przecież nie widziała swoich dzieci, odkąd wyjechała w październiku z Lechic.Wybierała się na święta, ale zachorowała na grypę, miała wysoką gorączkę.Jan do niej przyjechał, przywiózł opłatek.Opowiadał, co w domu, omijając jakoś osobę Suzanne.- Ciocia jest na mnie obrażona, że zachorowałam - powiedziała wreszcie.- To jest pani starej daty i pewne rzeczy trudno jej zrozumieć - odrzekł.- Susanne, pani starej daty - roześmiała się.- Ona jest młodsza od nas, tylko udaje, że jest inaczej.Po prostu nagle zapragnęła postawić na swoim.- To raczej ty zawsze stawiasz na swoim - odpowiedział i było w jego głosie coś, co Karolinę zastanowiło.- Przecież mnie rozumiałeś.- Tak, Karolino - odrzekł - ale nie wiem, czy rozumieją cię nasze dzieci.Wiesz, że Ewelina już sama wstaje, trzyma się prętów łóżka, głowa jej się kiwa jak u węża.ale stoi na tych swoich nożynach.- A Jasio?- On nawet siadać nie chce.Jest słabszy od niej.Karolinie łzy zakręciły się w oczach.- Janku - powiedziała cicho - obiecuję ci, że zdam ostatnie egzaminy i.postaram się zacząć być matką.Przytulił ją; mimo że była bardzo chora, zapragnęli siebie.On bał się nawet, że jej to zaszkodzi, ale pokręciła przecząco głową.Znowu byli tak blisko.Czuła, że on jest tym mężczyzną, na którego zawsze czekała.Może z tych myśli, a może z wysokiej gorączki zaczęła pochlipywać.- Płaczesz, moja kochana? - przeraził się.- Jestem z tobą bardzo szczęśliwa - zaszlochała.-Objął ją ramionami, kołysząc jak dziecko.Na plantach kwitły kasztany, w powietrzu czuć było wiosnę, a Karolina chodziła jak nieprzytomna.Uczyła się nocami, zbyt ambitna, żeby tylko zdać egzaminy, ona musiała zdać je śpiewająco.W wyznaczonym dniu narzuciła płaszcz i wybiegła na ulicę.Wchodziła już w bramę uniwersytetu, gdy nagle uświadomiła sobie, że zapomniała włożyć sukienkę.Pędem ruszyła w stronę domu.Ręce tak jej się trzęsły, że nie mogła zapiąć guzików sukni.Kiedy wpadła do sali, egzamin już się zaczął.Profesor Zoil pytał pierwszego kandydata, Karolina zajęła miejsce, nie mogąc złapać tchu.Odpowiadając z prawa karnego, miała wrażenie, że powietrze stoi jej w płucach.- Proszę, jak odpowiada nasza jedynaczka - uśmiechnął się do niej profesor Krzymuski, który ją egzaminował.- Słuchać pani to była dla mnie przyjemność.Jako ostatnie zdawała Karolina rygorozum historyczne.A potem odbyła się uroczysta promocja, na którą przyjechał tylko Jan.Ciotka powiedziała, że nie może zostawić dzieci jedynie z opiekunką.Aula pękała w szwach, rektor i jej promotor w jednej osobie, profesor Estreicher, był niezmiernie wzruszony, głos mu się łamał.- Nie mógłbym pominąć tego wydarzenia w historii naszej szacownej uczelni.Oto po raz pierwszy w Polsce kobiecie przyznano tytuł doktora prawa.Nie pomyliłem się co do jej prawdziwego zapału i uporu, kiedy po raz pierwszy przyszła i wyraziła pragnienie zdobywania wiedzy prawniczej.Powiedziała wtedy, że prawo jest jej powołaniem, i prosiła, abym go jej nie odradzał.Nie zrobiłem tego, jak państwo widzą!Rozległy się brawa
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plhanula1950.keep.pl
|