[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wszyscy inni zsunęli się już z koła.Wreszcie los dosięgnął i ostatniego romantyka: runął jak kłoda w ramiona kucharki i stoczył się w jej objęciach z koła.Wrócił do nas trzymając kuchtę pod rękę.Mówił do niej bez żenady - Lina.Lina chichotała nieco zawstydzona.Spytał, czym może jej służyć.Lina oświadczyła, że na pragnienie najlepsze jest piwko.Po czym przepadli oboje w namiocie, w którym popisywali się bawarscy tancerze.- A co z nami? Dokąd pójdziemy? - spytała Patrycja Hollmann z błyszczącymi źrenicami.- Do labiryntu duchów - odparłem i wskazałem na wielką budę.Labirynt obfitował w niespodzianki.Po kilku krokach podłoga zaczynała kołysać się pod nogami, w ciemności dotykały cię czyjeś ręce, zza węgła wyskakiwały straszliwe maski, widma zawodziły.Śmialiśmy się jak szaleni, ale w pewnej chwili - przed zielono oświeconą trupią czaszką - dziewczyna cofnęła się ze strachem.Przez chwilę trzymałem ją w objęciach, oddech jej muskał moją twarz, czułem jej włosy na wargach.Zaraz potem parsknęła śmiechem i wypuściłem ją z ramion.Wypuściłem ją z ramion.Ale jakieś coś we mnie nie chciało jej puścić.Dawno już byliśmy z powrotem na dworze, a ja ciągle jeszcze czułem jej piersi na swoich, czułem jedwabistość jej włosów, delikatny morelowy zapach jej skóry.Unikałem jej spojrzenia.Stała się dla mnie nagle kimś innym.Lenz czekał już na nas.Był sam.- A gdzie Lina? - spytałem.- Popija - odparł wskazując ruchem głowy namiot.- Znalazła sobie jakiegoś kowala.- Wyrazy współczucia - mruknąłem.- Głupstwo! A teraz zabierzemy się do roboty godnej męskiej dłoni.Poszliśmy do budy, w której rzucało się pierścieniami z twardej gumy na haki i można było wygrać różne różności.- Dobra nasza! - Lenz zsunął kapelusz na tył głowy i rzekł do Patrycji Hollmann: - Teraz wygramy dla pani całą wyprawę.Cisnął kółkiem pierwszy i wygrał budzik.Za nim ruszyłem ja i zdobyłem pluszowego niedźwiadka.Właściciel budy wręczył nam obie nagrody, robiąc przy tym dużo szumu, aby zwabić więcej gości.- Poczekaj, odechce ci się reklamy, kochasiu! - mruknął Gotfryd i wygrał patelnię.Ja znów drugiego niedźwiadka.- No, no, ależ szczęście.- zauważył właściciel budy wręczając nam nagrody.Poczciwina nie wiedział, z kim ma do czynienia.Lenz był mistrzem kompanii w rzucaniu granatem, a w zimie, gdy nie było nic lepszego do roboty, ćwiczyliśmy się całymi miesiącami w ciskaniu kapeluszy na wszelkie możliwe kołki.W porównaniu z tym gumowe kółka były dziecinną zabawką.Jako następną nagrodę wygrał Gotfryd bez wysiłku kryształowy wazon.Ja pół tuzina płyt gramofonowych.Właściciel budy podsunął nam w milczeniu wygrane i sprawdził swoje haki.Lenz wycelował, rzucił i wygrał serwis do kawy - drugą nagrodę.Za naszymi plecami zebrała się już gromadka widzów.Cisnąłem szybko jedno za drugim trzy kółka na jeden kołek.Wynik: święta Magdalena pokutnica w złoconych ramach.Właścicielowi budy wydłużyła się mina, jak gdyby wyszedł od dentysty.Nie chciał pozwolić, ażebyśmy w dalszym ciągu rzucali.Chcieliśmy zaprzestać zabawy, ale widzowie zaczęli się awanturować.Domagali się głośno od właściciela, żeby pozwolił nam na dalsze rzuty.Chcieli oglądać jego bankructwo.Najgłośniej pyskowała Lina, która nagle zjawiła się ze swoim kowalem u boku.- Tak, tak, ludzie mogą chybiać do sądnego dnia - skrzeczała - ale trafiać to nie, panie ładny?Kowal potakiwał jej groźnym pomrukiem.- Dobra - rzekł Lenz.- Każdy jeszcze po rzucie.Cisnąłem pierwszy i wygrałem balię, dzbanek i mydelniczkę.Potem przyszła kolej na Lenza.Wziął do ręki pięć krążków.Rzucił szybko cztery kolejne na ten sam haczyk.Przed piątym zrobił efektowną pauzę artystyczną i wydobył papierosa.Trzech mężczyzn pospieszyło z ogniem.Kowal poklepał Lenza po ramieniu.Lina gryzła z podniecenia chustkę do nosa.Gotfryd wycelował i rzucił ostatnie kółko całkiem lekko, żeby nie zeskoczyło, na cztery poprzednie.Zawisło.Ogłuszający ryk tłumu.Zagarnął pierwszą nagrodę: wózek dziecinny z różową kołderką i koronkami przybraną poduszką.Właściciel budy wypchnął wózek mieląc w ustach przekleństwa.Zapakowaliśmy wszystko do środka i pociągnęliśmy do najbliższej budy.Lina popychała wózek.Kowal robił z tej racji takie dowcipy, że wolałem zostać z Patrycją Hollmann parę kroków w tyle.W sąsiedniej budzie trzeba było rzucać krążki na szyjki butelek [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl