[ Pobierz całość w formacie PDF ] .W paradnej komnacie, kwadratowej jak wieża, której stanowi ona pierwsze piętro, a do której świa-tło z trudnością się dostaje przez wąskie a wysokie gotyckie okna o szybach różnokolorwych, przysło-niętych firankami z materii haftowanej w złote kwiaty, na łożu wielkim i szerokim, wspartym na cyzelo-wanych kolumnach, leży w puchach i śpi kobieta jeszcze piękna, chociaż przebyła już granice młodości.Półcień, panujący w pokoju, zdaje się być wymysłem kokieterii.W istocie bowiem nic nie odejmujeon pełności jej kształtów, ale łagodzi kontury i jest cudownym sprzymierzeńcem jej ręki białej, wysu-niętej spod przykrycia i świetności godnej Rubensowskiego pędzla, głowy schylonej na obnażone ramię;delikatności rozpuszczonych włosów, których jedna część rozrzucona jest na pościeli, a druga, idąc wślad za ręką, stanowi jej tło i spada aż na kosztowny dywan, stopnie łoża przykrywający.Czyż potrzeba jeszcze pod tym portretem dać podpis, i czyż czytelnicy po opisie tym nie poznali wśpiącej Izabelli, na której twarzy lata rozkoszy lżej się zaznaczyły, niż lata boleści na czole jej męża?.72Po krótkiej chwili wargi pięknej tej kobiety rozchyliły się, oczy otworzyły, a w nich nad zwykłą su-rowością wyrazu przeważać się zdawała jakaś bezgraniczna, rozkoszna niemoc, którą winna była ostat-niemu marzeniu sennemu, a raczej wspomnieniu rozkoszy.Zwiatło, jakkolwiek słabe, wydało się jeszcze zbyt silne, dla jej zmęczonych oczu; przymknęła więcje na chwilę, podniosła się, a oparłszy na łokciu, drugą ręką szukać poczęła pod poduszkami maleńkiegozwierciadła z polerowanej stali.Znalazła je, przejrzała się i uśmiech zadowolenia zaigrał na jej ustach.Następnie, położywszy zwierciadło na stojącym w pobliżu stoliku, wzięła zeń gwizdek srebrny i zagwiz-dała dwukrotnie, a jakby wyczerpana tym wysiłkiem, upadła na powrót na puchy z westchnieniem zmę-czenia raczej niż smutku.Zaledwie ucichło echo gwizdnięć królowej, uniosła się portiera zawieszona u drzwi i wsunęła sięgłówna pięknej młodej panienki dziewiętnasto- lub dwudziestoletniej. Królowa pani mnie wzywa? zapytała głosem łagodnym i bojazliwym. Tak, Karoliono, wzywałam cię.Młoda dziewczyna weszła do pokoju, stąpając tak cicho i tak starannie, jak gdyby się przyuczała dotakiego kroku. Staranna jesteś i pilna, Karolino rzekła królowa z uśmiechem. Obowiązkiem to jest moim, miłościwa pani. Zbliż się, zbliż.bliżej jeszcze. Wasza królewska mość życzy sobie wstać? Nie, porozmawiać chcę chwilkę.Karolina aż się zarumieniła z rozkoszy; miała bowiem prosić królową o pewną łaskę i wiedziała, żekoronowana jej pani jest właśnie w chwili takiego usposobienia, w którym potężni tej ziemi trzymająotworem skarbnice łask swych. Co to za hałas słychać w podwórzu? mówiła dalej królowa. To koniuszowie i paziowie krzyczą i śmieją się, miłościwa pani. I inne jeszcze jakieś słyszę głosy. To są głosy panów de Graville i de Giac. A kawalera de Bourdon nie ma tam z nimi? Nie, pani, jeszcze się nie ukazał. I nic nowego tej nocy nie zakłóciło spokoju zamku? Nie.Tylko na chwil kilka przed brzaskiem dnia warta spostrzegła cień jakiś, sunący wzdłuż muru.%7łołnierz krzyknął: Kto idzie! Człowiek, gdyż istotnie to był człowiek jakiś, przeskoczył na drugą stro-nę fosy, mimo odległości i wysokości spadku.Wtedy strażnik z łuku strzelił za tym człowiekiem. No i cóż? spytała królowa.Gdy pytała, rumieńce z jej policzków znikły zupełnie. Otóż to, że Rajmund jest niezdarny! Rozumie się, nie trafił, a dziś rano dostrzegł strzałę swojąutkwioną w jednym z drzew w rowie rosnących. A! zawołała Izabella, oddychając swobodniej pełną piersią.Szalony! dodała, jakby odpowia-dając swej tajemnej myśli. Tak, miłościwa pani, musiał to być albo szalony, albo szpieg, gdyż na dziesięciu, dziewięciu bysię było zabiło w tym skoku.A najdziwniejsze jest to, że się to zdarza już po raz trzeci! Niepokojące towieści dla mieszkańców zamku, nieprawdaż, pani? Tak, moje dziecię, ale poczekaj, jak kawaler de Bourdon zostanie dowódcą tej twierdzy, to się jużwięcej te rzeczy nie powtórzą.I niedostrzegalny prawie uśmiech przeusnął się po ustach królowej, podczas gdy rumieńce jej nanowo powoli występować poczęły. O! rzekła Karolina. Kawaler de Bourdon jest tak odważny.Królowa uśmiechnęła się. A! więc lubisz go? Z całego serca odparła naiwnie młoda dziewczyna. Powiem mu to Karolino, i jestem pewna, że dumny z tego będzie. O, pani miłościwa, nie wspominaj mu o tym; mam właśnie prośbę do niego i nie ośmieliłabym sięnigdy, gdyby wiedział. Ty, prośbę do niego?73 Tak, pani, ja! Cóż to takiego? O, pani!. No, nic nie szkodzi, powiedz mi, czego żądasz. Chcę.O! kiedy się boję. Czegóż?!.No, mów! Chcę prosię go o miejsce koniuszego. Dla siebie? spytała znów królowa. O!. zawołała Karolina, rumieniąc się i spuszczając oczy. Twój zapadł dowodzi mi, że wielce cię to interesuje.Dla kogóż więc? Dla pewnego młodego człowieka.Karolina wyszeptała te słów kilka tak cicho, że królowa zaledwie usłyszeć je mogła. A! Któż to taki? Pani miłościwa!.wasza królewska mość nigdy nie raczy. No, nie wzdragaj się i powiedz mi, co on za jeden! zawołała królowa z pewnym rodzajem nie-cierpliwości. Mój narzeczony! szybko odpowiedziała przelękniona dziewczyna, a dwie łzy zatrzęsły się naczarnych jej rząsach. Więc ty kochasz moje dziecię?! zawołała królowa tonem tak łagodnym i słodkim, jakby matka,wypytująca własną córkę. O tak! pani miłościwa! kocham nad życie. Nad życie! pani miłościwa! kocham nad życie. Nad życie!.No, kiedy tak, Karolino, to ja tę sprawę biorę na siebie.Ja poproszę Bourdona o tomiejsca dla twego narzeczonego, w ten sposób będziecie zawsze razem! Tak, rozumiem cię, słodko jest irozkosznie przebywać zawsze z tym, którego się kocha.Karolina upadła na kolana całując ręce królowej, której twarz, zwykle tak dumna i wyniosła, miaław tej chwili wyraz słodyczy iście anielskiej. O! jakże łaskawą raczy być dla mnie jej królewska mość! zawołała. Ileż wdzięczności miećbędę! Niech Bóg wszechmocny i święty Karol błogosławieństwo swe na głowę jej ześlą!.Dzięki, ach,dzięki!.Jakże on będzie szczęśliwy!.Pozwól, miłościwa pani, niech mu tę wieść pomyślną zaniosę. Więc on tu jest? Jest odrzekła, spuszając głowę ze wstydem. Powiedziałam mu wczoraj, że pan de Bourdon mazostać komendantem vinceńskiej fortecy, a tej nocy przyszło mu na myśl to, o czym przed chwilą mówićsię poważyłam waszej królewskiej mości.Dziś więc rano przybiegł podzielić się ze mną swymi myśla-mi. Gdzież on jest? Tu, w przedpokoju. I tyś śmiała?!.Czarne oczy Izabelli zaświeciły błyskawicą.Karolina, klęcząca u łoża królowej, cofnęła się z prze-rażeiem. O, łaski! przebaczenia!. wyszeptała.Izabella zamyśliła się. Człowiek ten byłby całym sercem przywiązany do mnie i szczerze oddany moim interesom, nie-prawdaż?. zapytała
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plhanula1950.keep.pl
|