[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.? A może jednak brali i miał, na wagę,byłaby to już pewna pociecha.Stojąc wciąż w progu kuchni, tak się zajęłam starożytnymi Rzymianami, żeumknął mi fragment dyskusji.Waldemar wdał się w kłótnię z dziadkiem, któryjął wspominać nieco dawniejsze czasy i znacznie gorsze rzeczy.Jadwiga patrzyłana tego mojego jakimś dziwnym wzrokiem, diabli wiedzą, co on tu jeszcze mógłpowiedzieć.Bursztyn, mimo wszystko, wyszedł na prowadzenie. Dwadzieścia deka, proszę pana  mówił ze wstrętem Waldemar, uparciezwracając się do osobnika pokrewnej płci, nie będącego jego teściem. A onmi powiada, nic nie szkodzi, proszę pana, ja i tak to potnę.Jak on chce pociąć,37 to ja mu mam sprzedawać takie kawały po dwadzieścia deka?! Niech sobie tniedrobnicę! To głupek jakiś, ja mam to wszystko dać na zmarnowanie?! Nie dać, tylko sprzedać  przypomniała delikatnie Jadwiga. Za pienią-dze. Ja mam gdzieś jego pieniądze.! Ale ja nie mam gdzieś.Mnie się przydadzą.Chociażby żeby schody w do-mu wykończyć.Znów przestałam słyszeć, co mówią.Rozumiałam Waldemara lepiej niż Ja-dwigę, mimo zachodzącej tu również wspólnoty płci.Bryły rzadkiej urody i wiel-kości i taki kretyn chce je ciąć na małe kawałki, chociaż małych kawałków maskolko ugodno! No owszem, wiadomo było dlaczego, na biżuterię potrzebne mujednakowe, cały naszyjnik z jednego materiału, poszczególne korale nie mają pra-wa różnić się od siebie, obojętne jak szlifowane.Przedwojenny naszyjnik mojejmatki z pewnością również pochodził z jednej bryły.Kolczyki, też identyczne,jak on, ten nieszczęsny artysta, ma osiągnąć upragniony efekt inaczej, jak tylkotnąc.? No dobrze, ale to niech sobie tnie te gorsze, no nie, nie gorsze, niewłaści-we słowo.Nie gorsze, tylko nie stanowiące same w sobie arcydzieła! Są takie,na własne oczy widziałam, bryła jak bryła, wielka, ale mało atrakcyjna i w całoścido niczego, nic się z niej nie uzyska, za to pocięcie da materiał na dzieła sztuki.Wiedziałam to już doskonale, ale co z tego? Równie dobrze mogłabym pociąć najednakowe kawałki na przykład własne serce albo wątrobę.Wątroba, zdaje się,większa, więcej z niej wyjdzie.Stwierdzając zdecydowaną wyższość urody kawałków bursztynu nad kawał-kami wątroby, obojętne, mojej, wieprzowe, czy cielęcej, znów usłyszałam dalszyciąg. Najgorzej z Niemcami  mówił gniewnie Waldemar. Wykupują najpiękniejszy i przemycają.No i co z tego, że nie wolno.Coz tym robią, to ja już nie wiem, ale płacą więcej niż nasi i w ten sposób oni tomają, a nie my.Tu pijaczki różne, znajdzie taki coś i gotów sprzedać od razu nawódkę. Dwie grupy  przerwał mu ten mój, zakręcając termos. Jedna sprzeda wszystko każdemu za byle co, a druga nie sprzeda niczegonikomu, chociaż dostałaby dobrą cenę.Zgadza się? Otóż to właśnie  przyświadczyła z lekkim rozgoryczeniem Jadwiga.I mój mąż należy do tej drugiej grupy.Waldemar się nagle zakłopotał. No, jak on ma to ciąć.?Teraz, dla odmiany, oczyma duszy ujrzałam schody Jadwigi, znajdujące się zamoimi plecami.Surowy beton, nawet bez szlichty, prowizorycznie pokryty kawał-kami jakiegoś PCV.Też ją należało rozumieć, każda normalna kobieta chciałaby38 mieć dom wykończony, sama przecież tej roboty nie odwali, mąż powinien sięprzyczynić.Zarobić.Zapłacić ludziom.A majątek mu leży w bursztynie.Czy ja bym zdołała to sprzedać.?Najpierw uznałam stanowczo, że nie.Potem zastanowiłam się i pomyślałam,że w pewnym stopniu.Rozważyłam wreszcie sprawę porządnie i zadecydowałam,że tak.Trochę, te najpiękniejsze, od których serce by mi pękło, zostawiłabymsobie, a resztę, trudno, niech te ohyzdy kupują.Schody trzeba wykończyć, jakokobieta upieram się przy tym. Ten taki, w tym pierwszym domu z dachówką  mówił teraz Waldemar,emocjonalnie już sklęsły. Chciwy, a serca do bursztynu nie ma.Co złapie, tosprzeda, z tym że nie przepije, bo on akurat trzezwy. I całkiem rozumny  wtrącił dziadek z kąta nieco zgryzliwie. Na cośte pieniądze zbiera, a zbiera już długo.Od gówniarza go znam.Może śpi na nich. Dobrze, że teraz papierowe, bo na złotych byłoby mu twardo  zauważyłaJadwiga tonem, który nie wyrażał nic.Dziadek spoglądał to na Mieszka, którego karmił jarzynową zupką, to w okno,na panoramę Zalewu, co jakiś czas trzymając w zawieszeniu łyżkę w ręku i dziec-ko z otwartymi ustami. Są takie ludzie.Same nie wiedzą, na co im to, ale garną pod siebie.I on teżtak.Dzieci nie ma, rodziny nie ma. Ma żonę  przypomniał Waldemar. Iiiii tam, taka żona.Drapak, nie żona. Smażę ryby  zawiadomiła Jadwiga. Zledz i stynka.Zjedzą państwo?Jeśli szło o ryby, państwo zdołaliby zjeść zapewne cały połów Waldemarai oprócz tego jeszcze trochę, szczególnie stynki [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl