[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pierwsza zobaczyła go Sam.Wyłonił się zza drzewa w odległości dwudziestu jardów od samochodu, gdy tylko się zatrzymali.Nie czeka­jąc na współtowarzyszy, Sam wysiadła i podbiegłszy zarzuciła mu ręce na szyję.- Jak się miewasz, mała?- Doskonale.Och, Quinn, dzięki Bogu, że jesteś bezpieczny.Quinn patrzył ponad jej głową przed siebie.Wyczuła, że zesztywniał.- Kto jest z tobą? - zapytał cicho.- Och, jestem taka nierozsądna - odwróciła się.- Pamiętasz Duncana McCrea? To właśnie on skontaktował mnie z panem Weintraubem.Wysiadłszy z samochodu, McCrea stał w odległości dziesięciu jardów.Uśmiechał się wstydliwie w charakterystyczny dla siebie chłopięcy sposób.- Dzień dobry, panie Quinn - pozdrowienie było jak zwykle nie­śmiałe i pełne szacunku.Ale automatyczny kolt kaliber 0,45 w prawej dłoni wcale nie był nieśmiały.Celował prosto w Sam i Quinna.Z samochodu wysiadł drugi mężczyzna.Trzymał karabin ze składa­ną kolbą, który wyjął z torby, gdy tylko oddał McCrea kolta.- Kto to taki? - zapytał Quinn.Głos Sam zabrzmiał bardzo cicho i bardzo niepewnie.- David Weintraub - powiedziała.- O Boże, Quinn, co ja takiego zrobiłam?- Zostałaś oszukana, kochanie.Zrozumiał, że to on popełnił błąd.Miał ochotę wymierzyć sobie kopniaka.Gdy rozmawiał z nią przez telefon, nie przyszło mu do głowy zapytać, czy kiedykolwiek widziała zastępcę dyrektora CIA do spraw operacyjnych.Dwukrotnie wzywano ją do Białego Domu z ra­portami.Sądził, że David Weintraub był obecny jeśli nie na obu tych spotkaniach, to przynajmniej na jednym.W rzeczywistości, wykonując jedną z najbardziej utajnionych prac w Ameryce, Weintraub nie lubił częstych wizyt w Waszyngtonie i w obu przypadkach był nieobecny.Opieranie się w czasie walki na nie sprawdzonych założeniach może być bardzo niezdrowe.Quinn dobrze o tym wiedział.Niski, przysadzisty mężczyzna z karabinem, wyglądający na jeszcze grubszego w ocieplanym ubraniu, podszedł bliżej i stanął obok McCrea.- A więc, sierżancie Quinn, znów się spotykamy.Pamiętasz mnie? Quinn zaprzeczył ruchem głowy.Mężczyzna dotknął ręką nasady spłaszczonego nosa.- Mam to od ciebie, ty skurwysynu.Teraz za to zapłacisz, Quinn.Quinn przymrużył oczy w wysiłku i przypomniał sobie polanę w Wietnamie, bardzo dawno temu, i wietnamskiego wieśniaka, czy raczej to, co z niego zostało, nadal żywego, rozciągniętego na ziemi.- Pamiętam - powiedział.- To dobrze - odparł Moss.- A teraz ruszajmy się.Gdzie mie­szkasz?- W chacie w górach.- Piszesz pamiętnik, o ile rozumiem.Trzeba się mu będzie przyj­rzeć z bliska.Bez sztuczek, Quinn.Duncan może chybić z rewolweru do ciebie, ale w dziewczynę trafi.A ty z pewnością nigdy nie będziesz szybszy od tego.Podrzucił lufę karabinu, dając do zrozumienia, że Quinn nie ma szans dopaść odległych o dziesięć jardów drzew, zanim nie zostanie przecięty na pół.- Możesz to sobie wsadzić w tyłek - powiedział Quinn.W odpo­wiedzi Moss zachichotał, posapując głośno, przez uszkodzony nos.- Mózg ci chyba zamarzł od zimna, Quinn.Powiem ci, co mam w planie.Zabierzemy ciebie i dziewczynę nad rzekę.Nikt nam nie prze­szkodzi, nikogo nie ma w promieniu wielu mil.Ciebie przywiążemy do drzewa i będziesz się przyglądał.Tylko przyglądał.Przysięgam, że zanim dziewczyna umrze, miną dwie godziny i przez każdą sekundę będzie się modliła o śmierć.A teraz może poprowadzisz do siebie?Quinn pomyślał o polanie w dżungli, o wieśniaku ze stawami dłoni, łokci, kolan i kostek potrzaskanymi przez miękkie ołowiane kule, szep­czącym, że jest tylko wieśniakiem i że nic nie wie.Gdyby Quinn zdał sobie wtedy sprawę, że przysadzisty prowadzący przesłuchanie typ wie o tym dobrze, że wiedział o tym od początku, odwróciłby się i jed­nym ciosem wysłał go do szpitala.Gdyby był sam, mógłby próbować pomimo wszystko walczyć i umrzeć czysto z kulą w sercu.Ale z dziewczyną.Przytaknął.McCrea rozdzielił ich i skuł Quinnowi ręce kajdankami z tyłu.Skuł także Sam.McCrea prowadził dżipa z Quinnem obok siebie.Moss jechał z tyłu Dodge'em z Sam leżącą na tylnym siedzeniu.W West Danville przyglądali się im ludzie, ale niczyjej uwagi nie zwróciły dwa terenowe pojazdy jadące w kierunku St Johnsbury.Ktoś podniósł rękę solidarnie pozdrawiając śmiałków, których nie zmógł mróz.McCrea odpowiedział z przyjaznym uśmiechem i skręcił na północ od Danville w stronę gór Lost Ridge.Przy Pope Cemetery Quinn wskazał następny zakręt ku Niedźwiedziej Górze.Z tyłu Dodge zaczął się ślizgać bez łańcuchów.Gdy skończyła się szutrowa droga, Moss zostawił Dodge'a i prze­siadł się na tylne siedzenie dżipa, popychając przed sobą Sam.Była blada i trzęsła się ze strachu.- Nic dziwnego, że się tu próbowałeś schować - powiedział Moss, gdy dotarli do samotnej chaty [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl