[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Sami zawodowcy.Zajęto mi parę chwil, zanim ich zgubiłem.Gdzie Morley?- Rozdaje cukier.- Doris i Marsha?- W kwaterze.Też niedawno przyszli.Omal nie zapomnieli.Świetnie się bawili, drepcząc przez miasto i słuchając, jak ludzie sapią i dyszą, żeby za nimi nadążyć.- Nasze damy?- Ty i Morley lepiej zapomnijcie o tych dwóch i zajmijcie się dopieszczaniem uli pełnych wściekłych pszczół.- Wściekłe co?- Zioną ogniem i siarką, doprawdy.Morley wrócił właśnie ze swojej wyprawy.- W samą porę, Garrett - ucieszył się.- Chodź, coś sprawdzimy.- Ruszył w głąb cmentarza.Jego cel okazał się mocno rozwalonym mauzoleum.Uważnie przyglądał się drzwiom.Nie mogłem dostrzec, co tam widzi.- Hmm.Może nawet wiedzieli, co mówią.Marsha, otwórz to.Groll wykonał polecenie.Nie było słychać dźwięku pękającychzabezpieczeń.W ogóle nic nie było słychać.Ciekawe, przecież tych drzwi nie ruszano od pokoleń.I wtedy buchnął smród.Przyszedł mi do głowy żart o atakującym oddziale śmierdzieli, ale przywołałem się do porządku.Śmierć to nie żarty.- Potrzebne nam światło, Morley - zauważył Dojango.- lak mi się też zdawało.Pożyczyłem świetlika od mojego paskudnego kumpla Hornbuckle'a.- Wydobył stworzonko z ochronnego woreczka.Było młode i świeciło jasno.Nie miałem ochoty wchodzić do środka, ale wszedłem.Pozostałem tylko tyle czasu, ile mogłem wytrzymać bez oddychania.Wystarczyło, żeby rzucić solidnie okiem.Parszywy widok, ale rozpoznałem to, co pozostało z ojca Mike'a, Saira ł urzędnika izby cywilnej.Nie miałem pojęcia, kim byli pozostali.Marsha zamknął drzwi.W milczeniu wróciliśmy do kwatery Kronków.Wreszcie odezwał się Morley:- Ktoś urządził sobie śmietnisko.- Kto ich tam wrzucił?- Żołnierze.Cytuję Hornbuckle'a: „Żołnierze bez liberii”.- Rozumiem.- Rozumiałem bardzo dużo.Nie miało to nic wspólnego z odnalezieniem Kayean, ale bardzo wiele z bezimiennym majorem.- Bez dowodów zakładam się z tobą o pięćdziesiąt marek, że nasz major był w oddziale, który uwolnił kościół tego dnia, kiedy zginął ojciec twojej lubej - odezwał się Morley.- Nie zakładam się.Nawet dziesięć do jednego.Człowiek z pozycją majora nie pozbywałby się tak dyskretniegłównego agenta Venageti na swoim terytorium.Nie wówczas,kiedy mógł go wprowadzić i zbierać wszystkie możliwe korzyści.Chyba że agent wymienił kilka bardzo interesujących nazwisk, na przykład nazwisko agenta jeszcze wyżej postawionego niż on sam.- Musiałeś powiedzieć „Detektywi z TunFaire”, Myśli, że jesteśmy ludźmi Króla i właśnie jego szukamy.Jaki może być inny powód zainteresowania rodziną nazwiskiem Kronk?- Albo ludźmi Imperatora.- Potrząsnąłem głową.- Moja biedna, głupia Kayean.Musiały jej się trafić najgorsze egzemplarze na męża i ojca.Morley zmarszczył brwi.- Męża? Przecież nawet nie wiesz, kto to taki.- Nie muszę wiedzieć, żeby zgadnąć, że to ktoś, kogo Zeck Zack i jego szefowie chcą utrzymać poza naszym zasięgiem.Nie ma dowodów, że ona jest kimkolwiek innym niż kobietą, która prowadziła korzystną korespondencję z dawnym ukochanym,- A co z twoim majorem? - burknął Morley.- Znasz mnie.Raczej będę negocjował, tak jak z centaurem.Albo pozwolę im jechać z najlepszymi życzeniami, jak to się stało z Vasco i spółką.Odkąd opuściłem Marines, zabiłem tylko dwóch ludzi, a jeden z nich to był wypadek.Myślę jednak, że ktoś musi uciąć łeb tej gadzinie, zanim nas wszystkich zmiażdży.Przeszukaliśmy teren bardzo dokładnie.Nie było znaku, że centaur planuje coś podejrzanego, ale to i tak nas zbyt nie pocieszyło.Zeck Zack pofatygował się osobiście, co świadczyło to i owo o jego powiązaniach z ludem cieni, który stoi za nim.- Przyszliście za wcześnie - stwierdził oskarżająco.- Ty też.- Powiedziałem im, że potrzebuję czasu na przeszukanie was, na wypadek, gdybyście chcieli być za sprytni.W rzeczywistości chciałem trochę porozmawiać.- Więc ufasz nam?- Tak jak tylko można w obecnych okolicznościach.Wasze żądania spotkały się z niezależnymi potwierdzeniami od osób, które nie życzyły sobie kontynuowania waszej misji.- Kto to?- Zdaje się, że nazywają się Kurts i Quinn.Aha.Musiałem przeorganizować przypuszczenia, co kto komu zrobił tamtej krwawej nocy.- Panie Garrett, zadałem sobie sporo trudu, by panu pomóc.Sobie również, muszę to przyznać, ponieważ gdyby pewne listy dotarły do niewłaściwych osób, mógłbym przypłacić to głową.Mimo to ocaliłem wam życie, twierdząc, że najpewniejszym sposobem pozbycia się was jest umożliwienie wam uzyskania uwierzytelnionego oświadczenia.Możecie również stwierdzić, że usunąłem z drogi dwóch śmiertelnych wrogów, co zwiększa wasze szansę.- Czegoś chyba chcesz ode mnie.- Sir?- Poza tym, że nie powinienem wspominać o listach, a na ten temat chętnie bym poplotkował tylko po to, by zaspokoić własną ciekawość.Jest coś jeszcze.Nazwijmy to przeczuciem.- Cóż.Właściwie mogę być szczery.Mamy mało czasu.- Więc?- W młodości zgrzeszyłem, powiedzmy, śmiertelną niedyskrecją.Pewien pan postarał się o zdobycie dowodów, które wystarczą, żeby postawić mnie w bardzo niezręcznej sytuacji.o ile dotrą do moich pracodawców albo do wojsk karentyńskich.Szantażował mnie nimi, zmuszając do czynów, które wydatnie zmniejszają moje szansę dożycia późnej starości.Miejsce ukrycia dowodów znane jest tylko jemu.Nie pozwala mi nawet zbliżyć się do siebie.Pan jednak może dotrzeć wprost do niego.- Mniej więcej rozumiem.- Nie miałem ochoty na rozwalanie komuś łba w jego obronie, ale wszedłem w tę grę.Chciałem, żeby został moim kumplem.- Kto to taki?Nagle chciał się okazać sprytniutki.- Daj spokój.Nie zgodzę się na nic, dopóki nie usłyszę nazwiska.Postanowił mi powiedzieć, jeślibym nalegał, wiedziałem o tym.I rzeczywiście, wydusił to z siebie.- Duchowny o nazwisku Sair Lojda.W kościele ortodoksów i.- Znam go.- Wymieniliśmy spojrzenia z Morleyem.Zatem centaur nie wiedział, że Sair rozwiał się we mgle.Daleki jestem od okazywania szacunku zmarłym łotrom, jeśli mogę mieć z tego pożytek.- Masz to u mnie, stary.W tej chwili ten facet jest już martwy.Jeśli spotkam się z kobietą i dostanę to, czego chcę, oraz wyjdę w jednym kawałku, pokażę ci ciało jeszcze przed wschodem słońca.- Stoi?- Stoi jak mur.- Dobrze, idziemy, zanim zaczną się niecierpliwić.XXXVIIZeck Zack poprowadził nas wprost do swojego domu.Pawie darły się, jakby je kto oskubywał.- Kiedyś je wszystkie usmażę na wolnym ogniu - wyznał nam centaur.- Budzą mnie tym wrzaskiem każdej cholernej nocy.Weszliśmy drzwiami dla dostawców, którymi Kayean zwykła się wymykać.Przez korytarze dla służby dotarliśmy do frontowego korytarza.- Ciemno tu jak cholera, centaurze - poskarżył się Morley.-Co masz przeciwko światłu?Jeśli on i trojaczki czuli się źle, to co dopiero ja i centaur.Nic nie widzieliśmy w ciemności.W antyszambrze pojawił się jakby strumyczek światła.Przesączał się z sali balowej.Wystarczyło go akurat, żeby wydobyć z mroku postać czekającego na nas mężczyzny.- Teraz musicie się pozbyć broni - oznajmił centaur [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl