[ Pobierz całość w formacie PDF ] .91 Obawiam się, że trumna. Rany boskie! Znalezliśmy też tablicę.To stara rzecz. George dał jej znak, żeby pode-szła do końca wykopu.Po drugiej stronie sterty wykopanej ziemi płasko na trawieleżała brudna płyta z białego marmuru. Nie była postawiona stwierdził Geo-rge. Położono ją płasko i z czasem zakryła ją ziemia.Pochylił się i otrzepał płytę z wyschniętej już ziemi.Kim gwałtownie nabrała powietrza. Boże, toż to Elizabeth! wyjąkała.Potrząsnęła głową.Stanowczo za dużo tych zbiegów okoliczności. Krewna? zainteresował się George. Tak.Kim dokładnie oglądała płytę.Była podobna do płyty Ronalda.I, tak jak na-grobek Ronalda, zawierała jedynie najważniejsze informacje: datę urodzin Eliza-beth i datę jej śmierci. Przypuszczała pani, że ten grób może tu być?W jego głosie nie było wyrzutu, tylko ciekawość. Ani przez sekundę odparła Kim.Dopiero niedawno dowiedziała się, że Elizabeth nie leży na rodzinnym cmen-tarzu. Jak pani uważa, co mamy teraz zrobić? %7łeby naruszyć grób, trzeba miećspecjalne zezwolenie. Nie możecie panowie po prostu go ominąć? spytała Kim. Chyba tak.Moglibyśmy trochę poszerzyć wykop tylko w tym miejscu.Czymamy szukać następnych? Nie sądzę.Elizabeth to przypadek szczególny. Proszę mi nie mieć za złe tej uwagi, ale wygląda pani trochę blado.Dobrzesię pani czuje? Dziękuję, tak odpowiedziała Kim. Jestem tylko poruszona.Zdaje się,że robię się przesądna. Tak jak my.A zwłaszcza operator koparki.Pozwoli pani, że pójdę go tuściągnąć.Musimy położyć instalacje, zanim podłoga piwnicy zostanie wylana.George zniknął we wnętrzu domu.Kim zaryzykowała i podeszła do brzeguwykopu.Zerknęła na odsłonięty róg trumny Elizabeth.Jak po trzystu z górą latachw ziemi drewno było w nadspodziewanie dobrym stanie.Nawet w miejscu, gdzieuszkodziła je koparka, nie wyglądało na zbutwiałe.Kim nie miała pojęcia, co myśleć o tym zaskakującym odkryciu.Najpierwportret, teraz grób.Coraz trudniej było uwierzyć, że to tylko przypadkowe znale-ziska.Nagle uwagę jej zwrócił odgłos nadjeżdżającego samochodu.92Znów osłoniła oczy przed południowym słońcem i obserwowała dziwnie zna-jomy pojazd, który wzbijając pióropusz kurzu zbliżał się wiejską drogą przez po-le.Nie mogła sobie przypomnieć, skąd go zna, dopóki nie zatrzymał się kawałekprzed nią.Wtedy dopiero uprzytomniła sobie, czemu wydał jej się znajomy.Tobył samochód Kinnarda.Nieco zmieszana, podeszła do auta i zajrzała do środka. Co za niespodzianka powitała go. Jak to się stało, że nie jesteś w szpi-talu? Od czasu do czasu wypuszczają mnie na wybieg zaśmiał się Kinnard. Skąd się wziąłeś w Salem? I skąd wiesz, że ja tu jestem? Od Marshy.Wpadłem na nią dziś rano na OIOM-ie.Powiedziałem jej,że jadę do Salem szukać mieszkania, ponieważ przechodzę tu na staż na sier-pień i wrzesień, a nie mam najmniejszego zamiaru przez dwa miesiące mieszkaćw szpitalu.Pamiętasz? Mówiłem ci o tym stażu w Salem. Widocznie wyleciało mi z głowy. Mówiłem ci już kilka miesięcy temu. Możliwe.Kim nie chciała dać się wciągnąć w sprzeczkę.I tak czuła się niezręcznie. Dobrze wyglądasz zauważył Kinnard. Randki z doktorem EdwardemArmstrongiem najwyrazniej ci służą. Skąd wiesz, z kim się spotykam? Szpitalne plotki.Skoro wybrałaś naukową znakomitość, nie dziw się, że tosię rozchodzi.Trzeba trafu, że ja znam faceta.Kiedy przez pewien czas zajmowa-łem się nauką, po drugim roku studiów, pracowałem właśnie u niego.Kim poczuła, że się rumieni.Była niezadowolona, że jej reakcja tak się ma-nifestuje, ale nic nie mogła na to poradzić.Kinnard najwyrazniej starał się jejdokuczyć i jak zwykle świetnie mu się udawało. Edward jest bardzo bystry w sprawach naukowych, ale trochę rozlazły i ja-kiś dziwaczny.No.może jestem niesprawiedliwy.Może powinienem powie-dzieć ekscentryczny. Według mnie jest delikatny i opiekuńczy. Wyobrażam sobie Kinnard wzniósł oczy w górę. Słyszałem o tychcodziennych kwiatach.Osobiście uważam, że to idiotyzm.Facet musi być kom-pletnie pozbawiony pewności siebie, żeby posuwać się do takiej przesady.Kim okryła się szkarłatem.To na pewno Marsha powiedziała mu o kwiatach.Z jednej strony matka, z drugiej koleżanka.Wygląda na to, że nie jest jej danemieć jakiekolwiek sekrety. Ale Edward Armstrong przynajmniej nie zdenerwuje cię wyjazdami na nar-ty dodał Kinnard. Ma taką koordynację ruchów, że nawet schody stanowiądla niego wyzwanie.93 To dziecinne zagranie przemówiła lodowato Kim, kiedy odzyskała głos. Szczerze mówiąc uważam, że ci z tym nie do twarzy.Myślałam, że jesteśdojrzalszy. Mniejsza z tym zaśmiał się cynicznie Kinnard. I tak już przeniosłemsię, że tak powiem, na zieleńsze łąki.Ja też rozkwitam w nowym związku. Gratuluję odparła sarkastycznie Kim.Kinnard wychylił się przez okno, tak że widział, jak koparka podjęła pracę. Marsha mówiła, że odnawiasz ten dom.Czy poczciwy doktor Armstrongzamieszka tu z tobą?Kim już chciała zaprzeczyć, ale ugryzła się w język.Zamiast tego powiedzia-ła: Zastanawiamy się nad tym.Jeszcze się nie zdecydowaliśmy. Tak czy inaczej baw się dobrze podsumował Kinnard ironicznie.Dużo szczęścia na nowej drodze życia.Włączył wsteczny, wycofał gwałtownie, aż samochodem zarzuciło, po czymzmienił bieg i docisnął gaz do dechy.W tumanie kurzu, ziemi i drobnych kamycz-ków pognał przez pole i zniknął za drzewami.W pierwszej chwili Kim tylko zasłoniła się przed gradem kamyków.Gdy nie-bezpieczeństwo minęło, patrzyła za samochodem, aż był już zupełnie niewidocz-ny.Choć od pierwszej chwili zdawała sobie sprawę, że jego celem było wyprowa-dzenie jej z równowagi, nie umiała temu zapobiec.Przez chwilę czuła się kom-pletnie wyczerpana emocjonalnie.Dopiero gdy doszła z powrotem do wykopu,który został tymczasem znacznie poszerzony i odsłaniał trumnę Elizabeth, zaczę-ła się uspokajać.W porównaniu z problemami, przed którymi stanęła Elizabethmając tyle samo lat co ona teraz, jej własne problemy wydały jej się trywialne.Kim wzięła się w garść i przystąpiła do pracy.Popołudnie minęło szybko,w większości na omawianiu szczegółów urządzenia kuchni i łazienki z MarkiemStevensem.To zajęcie sprawiło jej najwyższą przyjemność.Po raz pierwszy w ży-ciu aktywnie tworzyła swoją przestrzeń życiową.Zastanawiała się, jak mogła po-zwolić się tak łatwo wykołować w sprawie wyboru zawodu.O wpół do ósmej Mark Stevens i George Harris byli już wykończeni, ale Kimwłaśnie złapała drugi oddech.Musieli powiedzieć jej wprost, że już ledwo patrząna oczy.Dopiero wtedy przyznała, że i ona musi wracać do miasta.Odprowadzi-li ją do samochodu podziękowali za przybycie i zapewnili, że wszystko pójdzieszybko.Dojechawszy do Cambridge, Kim nawet nie próbowała szukać miejsca do par-kowania na ulicy.Pojechała prosto do garażu a stamtąd poszła pieszo do HarvestBar.W barze jak zwykle w piątek wieczorem aż się przelewało.Kim rozglądałasię za Edwardem, ale nie od razu go znalazła.Musiała przecisnąć się przez tłumgęsto oblepiający kontuar
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plhanula1950.keep.pl
|