[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Ambicje autobiograficzne Warczącego Psa kurczyły się w miarę, jak poprawiała się pogoda.Byłem za to wdzięczny, zwłaszcza kiedy zajął się próbami nowego, jeszcze bardziej imponującego przedstawienia, wymyślonego z pomocą Truposza.Dni mijały błyskawicznie.Kręciłem się po mieście, próbując wpaść na ślad wcześniejszych zabójstw.Do niczego nie doszedłem.Jeśli można było w ogóle mówić o sławie, Block postarał się, żeby to jego chłopcy wszystko zgarnęli.Nie uzyskałem dostępu do żadnych zapisów.Wieczory też mijały.Zyskiwałem i traciłem przyjaciół w Polędwicy.Ludzie byli wstrząśnięci tym, co przytrafiło się tym dziewczętom - ale jeszcze bardziej tym, jak taka wiadomość wpłynie na ich interesy.Ogólne podejście było takie: złapcie faceta i odwalcie się od nas.W sześć dni po moim zdumiewającym wyczynie z Mieszczuchem Billym Byrdem powiedziałem do Truposza:- Znalazłem dziewczynę.Właściwie nawet dwie.Jedna z nich to na pewno ta.Candy, u Hullara, oczywiście.A ta druga?- Dixie Starr.Pracuje w kasynie u Mamy Sama.Dixie Starr?- Naprawdę.Nazwij to pseudonimem artystycznym.Barbie była jedyną ofiarą, która używała w przybliżeniu własnego nazwiska.- Ostatnia ofiara nazywała się Barbra Tennys i była córką wicehrabiego mającego mroczne powiązania z rodziną królewską, której członkiem był również książę Rupert.Matka Barbry była strażniczką burz i przebywała w Kantardzie.Żaden dowód nie był w stanie przekonać ojca, że jego córeczka dla rozrywki handluje swymi wdziękami na aukcji, dopóki rzeczywistość upiornymi mackami nie rozdarła urojeń.- Imię Dixie słyszałem już kiedyś w Zamaskowanym Gościu.To dziewczyna z problemami.Z drugiej strony, Candy to czyste niewiniątko na ulicy.Nie sądzę, żeby trudno było się dowiedzieć, kim jest naprawdę.Wątpię, żeby zauważyła, jeśli nawet poszedłbym za nią aż do domu.A tożsamość tej kobiety, Dude?- Też już ją mam.Niejaka Emma Setlow.Jej ojciec i dziadek są pakowaczami mięsa, którzy znaleźli lepszy sposób na konserwowanie kiełbas.Zbili fortunę na zamówieniach dla armii.Nie uzyskałeś niczego użytecznego, poszukując informacji z przeszłości?- Block się postarał, żebym nie znalazł się bodaj w pobliżu oficjalnych zapisów.Ale z tego, co wiem, sam też specjalnie niczego nie szuka.Cokolwiek twierdzi.Zbyt jest pochłonięty produkcją politycznej sieczki i rozprzestrzenianiem wpływów na całą Straż.Sądzę, że zmieni tę postawę.Niech mnie szlag, jeśli nie doznałem wrażenia, że on coś wie, a nie chce powiedzieć.Wreszcie przyszedł dzień, kiedy deszcze rzeczywiście się skończyły.Dean tak się podniecił, że obudził mnie o świcie.Kląłem i sypałem pogróżkami, ale wygrał.Zainteresował mnie.Ciekawe, jak wygląda światło dzienne bez deszczu? Moje ciało skrzypiało i pojękiwało, ale wywlokłem tyłek i ruszyłem na śniadanie.Dean odsłonił firanki i pootwierał okna.- Dom trzeba wywietrzyć.Pewnie tak.Wzruszyłem ramionami, siorbiąc herbatę.- Na ulicach będzie szaleństwo.Dean kiwnął głową.- Muszę zrobić zakupy.Ja też kiwnąłem głową.- Warczący Pies urządzi nowe przedstawienie, jeśli deszcz nie zacznie padać.Nie mogę tego przepuścić.Każdy w mieście znalazł jakąś wymówkę, żeby wyjść na ulicę, nawet jeśli wiedział, że inni też tam będą.- Przynajmniej miasto jest czyste - zauważył Dean.- Pewnie.Padało dość długo.- Teraz dobrze by było, gdyby ludzie zachowali ten stan rzeczy.- Podał mi talerz biskwitów, wprost z piekarnika, jeszcze parujących.Śliniłem się tak, że mówienie musiałem pozostawić jemu.Nie słyszałem nic, a to znaczy, że stałem się roztargniony.To mi się zdarza coraz częściej i częściej i częściej, w miarę jak kobiety mojego życia stają się kobietami moich marzeń.W każdym razie podniosłem wzrok i stwierdziłem, że staruszek zniknął.Zaskoczony, podniosłem się z miejsca i wtedy usłyszałem jego głos.Poszedł otworzyć drzwi.I wpuścił kogoś do środka.A ja będę z nim musiał gadać.Tym kimś okazał się kapitan Block.- Tylko nie znowu to - mruknąłem, ale na tyle głośno, żeby być usłyszanym.Dean położył jeszcze jedno nakrycie, nalał herbaty.Block usadowił się i zajął oblepianiem biskwitu miodem.Udawałem, że go nie widzę.- Jeszcze nie jestem pewien, Garrett - powiedział z pełnymi ustami - ale mogą być znowu kłopoty.- To nie mój problem.I nie będzie moim problemem.Jedynym problemem w moim życiu jest próżnowanie.Block poczerwieniał, znienacka i całkowicie.Sądził, że próbujemy razem rozwiązać pechową dla niego zagadkę.I miał rację.Ale to on ustalał warunki.A biorąc pod uwagę alternatywę, ja uważałem, że wykręcił się tanim kosztem.Ochłonął znacznie, zanim odważył się odezwać.- Garrett, czy może pamiętasz noże z domu Hamiltona?- Narzędzia rytualne? Co z nimi?- Zniknęły.Dostaliśmy je z powrotem, kiedy dorwaliśmy Spendera.Spender to był ten przeklęty świr w opuszczonym browarze.- I co?- Były zamknięte w barakach, w zbrojowni.Mam tam półkę na przechowywanie dowodów rzeczowych.Jeszcze przedwczoraj tam były.Wczoraj już nie.- No i?- Jutro przypada kolejna noc ataku mordercy.- Oho, rzeczywiście - stwierdziłem jak najbardziej sarkastycznym tonem, jakbym był zdumiony, że Strażnik sam może na to wpaść.- Kapral Elvis Winchell, który był członkiem grupy operacyjnej tamtej nocy, zniknął wczoraj o niewiadomej porze.Miał dostęp do zbrojowni.Zdaje się, że on i niejaki Price Ripley byli izolowani z trupem mordercy przez około siedmiu minut w czasie podróży ciała do pieca.- I obawia się pan, że Winchell.- Tak.Znów potrzebuję twojej pomocy, Garrett.- Cudownie jest być docenionym.Naprawdę cudownie.Ale rozmawia pan nie z tym facetem.Musi się pan zobaczyć z moim księgowym.- Co?Pogubił się.Nie nadążał.- Z Truposzem.Ale on też jest na pana zły.Ja o forsę, on o informacje.- Och, znowu do tego wracasz, Garrett.- Znowu do tego wracam.To podstawa.Mam wrażenie, że jeśli go pan do czegoś namówi, będzie nalegał na płatność z góry.Block ani zipnął.Nie miał odwagi.Wkrótce sprawdzimy, czy naprawdę jest aż tak zdesperowany.Zaprowadziłem go do Truposza.Wyszedłem po cichutku za ich plecami, kiedy nie patrzyli.Kłótnia będzie długa i nudna, bo Block jeszcze nie spanikował.Negocjacje to dla Truposza prawdziwa rozrywka.Moje upodobania są bardziej przyziemne, bardziej podstawowe.Może nie całkiem prymitywne, ale daleko im do wzniosłości.Zawsze pomaga, jeśli w okolicy znajdzie się dama.Zwłaszcza jeśli nie jest damą.Warczący Pies zdystansował drugiego głosiciela zwariowanych religii, pokazując się jako pierwszy.Kiedy przyszedłem, tamten wariat też już tam był.Miał zły humor.Burczał i kwękał.Amato podsuwał przechodniom pod nos transparenty i ulotki, i udawał, że go nie widzi.Warczący Pies był pewny siebie.Był gotowy.Jego powrót został odnotowany we właściwy sposób.Normalna widownia składała się z funkcjonariuszy, którzy pracowali w tej okolicy.Mieli go na oku, zastanawiając się, kiedy zacznie bredzić.Pojawiły się spekulacje.Wydawało się, że w czasie nieobecności zdrowo podkarmił swoje szaleństwo.Powrót stał się happeningiem, któremu przeciwna była tylko jedna biedna dusza.Wreszcie święty wariatuńcio zszedł z pola bitwy z wielkim rozgoryczeniem.Sceną Warczącego Psa są schody Sądu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plhanula1950.keep.pl
|